Gazeta Polska Codziennie Numer 3846



Suwerenność europejska Tuska

Po tym, jak premier Donald Tusk zdecydował się nie organizować w trakcie polskiej prezydencji w UE szczytu Rady Europejskiej w naszym kraju, jednocześnie w trakcie inaugurującej gali mówiąc o wyimaginowanej „suwerenności europejskiej”, wszystko jest już jasne. Tusk wbrew temu, co piszą media III RP, zrobił to nie z obawy, że „gości witać będzie Andrzej Duda”, ale dlatego, że głosem prezydenta wybrzmi stanowisko oczywiste – potrzeba zacieśniania współpracy pomiędzy Polską a USA i szerzej – Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. Donald Tusk, dla którego Donald Trump jest śmiertelnym wrogiem, nie mógł na to pozwolić. Co to oznacza dla Polski? To oczywiste. Mówiący o „europejskiej suwerenności” premier jest wrogiem suwerenności Rzeczypospolitej. Ktoś, kto miał wątpliwości, już nie ma prawa ich mieć. A jeśli wciąż nie rozumie – nie ma dla niego ratunku.



Nowa-stara strategia

Wbrew propagandzie Donalda Tuska, jakoby Donald Trump z podszeptu Viktora Orbána i Jarosława Kaczyńskiego porzuci Ukrainę, z Waszyngtonu wyszedł przeciek, iż po butnej wypowiedzi Siergieja Ławrowa o „nieakceptacji propozycji Trumpa dla Rosji” – zanim zostały one oficjalnie przedstawione! – prezydent elekt na spotkaniu z przedstawicielami swoich „struktur siłowych” zlecił im przygotowanie propozycji dalszego wsparcia Ukrainy przez USA. Konkretnie ma to oznaczać faktyczne uruchomienie ogłoszonego hucznie przez Joego Bidena, ale nierealizowanego programu Land-Lease, czyli dostaw broni i amunicji dla Ukrainy za 100 mld dol. oraz przydział preferencyjnej pożyczki dla Ukrainy w wysokości 25 mld dol.

Polecił też kandydatom na sekretarza finansów i handlu do 20 stycznia przygotowanie propozycji, które jak najszybciej obniżyłyby globalne ceny ropy i gazu, co ostatecznie załamie finansowanie wojny przez Rosję z wpływów za ich sprzedaż. Jednym słowem wraca prosta, a skuteczna recepta Ronalda Reagana: „Jaką mam strategię na zimną wojnę? My wygrywamy, oni przegrywają!”. Jerzy „Bayraktar” Lubach



Kongres zatwierdził zwycięstwo Trumpa

Donald Trump jest już oficjalnie prezydentem elektem. Kongres USA zebrał się na wspólnej sesji, by oficjalnie potwierdzić jego zwycięstwo w wyborach. Tym razem obyło się bez incydentów.

Wybory prezydenckie w USA mają kilka etapów. Pierwszym i najważniejszym są same wybory, w których Amerykanie decydują, kto będzie ich kolejnym prezydentem. Nie głosują jednak na samego kandydata, ale na jego elektorów. Ci następnie oddają swoje głosy, które są spisywane na tzw. certyfikacie głosowania, który wysyła się do Kongresu. 6 stycznia kongresmeni i senatorzy zbierają się wspólnie w Izbie Reprezentantów, gdzie koperty z tymi certyfikatami są otwierane, a głosy liczone.

Podczas tej sesji certyfikaty są umieszczone w dwóch mahoniowych skrzyniach. Partie wyznaczają po dwóch członków – jednego senatora i jednego kongresmena – do ich liczenia. To nie jest tylko formalna procedura. Ta sesja jest ostatnią okazją, by złożyć protest wyborczy. Jeżeli zostanie poparty przez co najmniej jednego senatora i jednego kongresmena, rozpoczyna się debata, której efektem może być odrzucenie głosów z danego stanu.

Tym razem jednak tak się nie stało. Odczytywano głosy z kolejnych stanów, od Alabamy po Wyoming, i nikt nie zgłaszał uwag. Całość trwała zaledwie pół godziny. Pewną ironią losu jest to, że wspólną sesję poprowadziła, jako wiceprezydent, Kamala Harris. To ona musiała ogłosić, że Trump dostał 312 głosów elektorskich, tym samym został 47. prezydentem USA. Nie musiała tego robić – zgodnie z konstytucją wiceprezydent jest też prezydentem Senatu, ale jeśliby się nie pojawiła, wspólną sesję poprowadziłby prezydent pro tempore, którym obecnie jest senator Chuck Grasley.

Trump oficjalnie został 47. prezydentem USA, ale w rzeczywistości to stanowisko pełniło 45 polityków. Ta różnica wynika z tego, że udała mu się bardzo rzadka sztuka – wrócił do Białego Domu po tym, gdy przegrał poprzednie wybory. Przed nim jedynym politykiem, któremu udało się to zrobić, był demokrata Grover Cleveland, który był 22. i 24. prezydentem.

Tym razem budynek Kapitolu miał bardzo silną ochronę. Było to pokłosiem tego, co stało się podczas poprzedniej sesji z 6 stycznia 2021 r. Wobec licznych incydentów wyborczych i minimalnej przewagi Joego Bidena w kluczowych stanach Trump twierdził, że wybory zostały sfałszowane. Prosił też ówczesnego wiceprezydenta Mike’a Pence’a o to, by ten nie dokonał certyfikacji głosów. Odmowa wywołała poważny konflikt między oboma politykami. 6 stycznia 2021 r. miał również miejsce protest, którego uczestnicy wdarli się do Kapitolu. Ten incydent dał demokratom paliwo do ataków na Trumpa, którego oskarżali o spowodowanie tych zamieszek. Efektem było to, że Trump, jako pierwszy prezydent w historii, został poddany drugiemu impeachmentowi. Demokraci stworzyli też specjalną komisję, a Trump usłyszał zarzuty karne. Ostatecznie jednak nie przeszkodziło mu to w kolejnym zwycięstwie.

Następnym etapem zmiany władzy będzie inauguracja. 20 stycznia, w samo południe, Trump po raz kolejny stanie przed zachodnią ścianą Białego Domu, by wygłosić przysięgę prezydencką: „Przysięgam uroczyście urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych wiernie sprawować oraz konstytucji Stanów Zjednoczonych dochować, strzec i bronić ze wszystkich swych sił”. Po jej złożeniu oficjalnie obejmie urząd, a Joe Biden i jego żona, jeśli pozwoli na to pogoda, odlecą z Białego Domu prezydenckim helikopterem. Jeszcze przed uroczystym obiadem nowy-stary prezydent uda się do pokoju prezydenckiego na Kapitolu, by podpisać pierwsze nominacje, rozkazy, memoranda itp.