Wywołałem pewną konsternację u niemcoznawców na platformie X, kiedy napisałem, że plusem AfD z polskiego punktu widzenia jest to, że przynajmniej grają w otwarte karty. Nie chowają się za „wspólnotą interesów” i „coraz głębszą integracją”, uprawiając równocześnie skrajnie egoistyczną politykę jak Olaf Scholz i Angela Merkel. Teraz powiem więcej: bardzo mnie cieszy, że AfD wziął pod skrzydła Elon Musk, choć oczywiście nie jestem sympatykiem tej partii. Moje zadowolenie wynika z tego, że mieliśmy silne dowody (np. afera Maximiliana Kraha), że za AfD stoją pieniądze chińskie i rosyjskie.
To dobrze, że teraz zastąpią je fundusze amerykańskie. Nie da się zaś ugrupowania tak mocnego zdelegalizować i trzeba z nim niestety rozmawiać. To w polityce USA nic nowego. Gen. Douglas McArthur jako dowódca sił okupacyjnych Japonii podjął np. w 1946 r. decyzję o zalegalizowaniu Japońskiej Partii Komunistycznej, choć sam był zdeklarowanym antykomunistą. Chodziło mu o to, aby komunistów kontrolować i nie pozwolić, by manipulowali nimi Sowieci. W podzięce JPC zadeklarowała swoje pełne „poparcie dla amerykańskiej odgórnej rewolucji”. Cena za poparcie Muska będzie w przypadku AfD podobna.
Środowisko Konfederacji jako pierwsze zaprezentowało swojego kandydata na prezydenta. Do minionej środy wydawało się, że jedynym przedstawicielem będzie Sławomir Mentzen, ale niespodziewanie swoją kandydaturę ogłosił też Grzegorz Braun. W efekcie wczoraj złożono wniosek do sądu partyjnego o wyrzucenie „rozłamowca” z szeregów Konfederacji. Nie wiadomo jednak, co z innymi posłami Korony, którzy zasiadają w klubie parlamentarnym.
Plotki o tym, że Grzegorz Braun będzie jednak startował na prezydenta Polski, pojawiały się od kilku tygodni. Sam zainteresowany jednak gorliwie zaprzeczał. – Jeszcze rano podczas rozmowy telefonicznej Grzegorz Braun zapewniał mnie, że żadnej deklaracji w sprawie wyborów prezydenckich składał nie będzie. Ubolewam, że zostałem wprowadzony w błąd. W ten sposób współpracy prowadzić się nie da – mówił na konferencji prasowej w Sejmie Krzysztof Bosak. Jak stwierdził polityk, kluczowe decyzje dotyczące wyborów prezydenckich zapadały w Konfederacji w lipcu ubiegłego roku. Wtedy jednak Grzegorz Braun nie był zainteresowany ani startem w wyborach, ani nawet organizowaniem prawyborów. Wobec tego na radzie liderów Konfederacji zdecydowano, że kandydatem będzie Sławomir Mentzen.
– Rada liderów dała mandat Sławomirowi Mentzenowi do startu w wyborach prezydenckich. (…) To, co ogłosił wczoraj Grzegorz Braun, nie jest ani skonsultowane, ani, w mojej ocenie, przemyślane. Również traktuję to w kategoriach błędu politycznego. Za błędy ponosi się konsekwencje. W tym wypadku tą konsekwencją jest skierowanie wniosku do sądu partyjnego w sprawie usunięcia Grzegorza Brauna z Konfederacji. Ubolewam, że musiało do tego dojść. Nie jest możliwe, żeby jedna partia wystawiała dwóch kandydatów na prezydenta – mówił wczoraj Bosak.
Wtórował mu Mentzen. – Faktem jest, że się rozstajemy. Od tego momentu będziemy działać politycznie osobno. Moja ocena sytuacji jest taka, że Grzegorz Braun popełnił błąd, ale jak zwykle w tego rodzaju sytuacjach to dopiero historia nas osądzi i stwierdzi, kto tak naprawdę popełnił błąd. W każdym razie my jako Konfederacja idziemy dalej, zachowujemy jedność, dalej będziemy budować jedyną alternatywę dla obecnego układu – stwierdził kandydat Konfederacji.
Nie ma jednak co ukrywać, że dla Mentzena, który do tej pory dobrze radził sobie w sondażach, kandydatura stanowi problem. Braun ma już bowiem doświadczenie w startach w wyborach. Był kandydatem w 2015 r., gdy zdobył 124 tys. głosów i zajął 8. miejsce spośród 11 kandydatów. Po 10 latach jego siła jednak znacznie okrzepła. W ostatnich wyborach do parlamentu na Podkarpaciu zdobył on ponad 25 tys. głosów. W wyborach do europarlamentu zdobył już ponad 113 tys. głosów. Braun może liczyć na poparcie środowisk skrajnych, w tym związanych z kamratami Wojciecha Jabłonowskiego vel Olszańskiego. Jednocześnie polityk liczy na to, że wybory prezydenckie spowodują, że „w przyszłym parlamencie znajdzie się reprezentacja polskich katolików”.
W klubie parlamentarnym Konfederacji zasiadają też dwaj posłowie Korony – Włodzimierz Skalik i Roman Fritz. Na razie jednak wobec nich nie zastosowano żadnej kary. Politycy Konfederacji liczą, że Grzegorzowi Braunowi tym razem może nie udać się wystartować na prezydenta i zarejestrować jako kandydatowi. Sami już założyli komitet i zapowiedzieli, że jako pierwsi chcą zarejestrować kandydata w PKW.
Kolejne przeszukania, jakich wczoraj ABW dokonała u rodziców ks. Olszewskiego oraz u współpracowników fundacji księdza, Profeto, świadczą o tym, że nielegalna Prokuratura Krajowa najpierw prokurowała oskarżenia, a teraz na gwałt szuka dowodów na ich potwierdzenie – mówią obrońcy księdza. – Najwyraźniej nie mają niczego na potwierdzenie oskarżeń o pranie pieniędzy, więc wchodzą do domów o 6 rano i szukają dokumentów, które już mają od marca ubiegłego roku. Nie wierzę w poważny akt oskarżenia w tym roku – mówi Krzysztof Wąsowski.
Wczoraj agenci ABW dokonali przeszukań u rodziców ks. Olszewskiego oraz u kilkunastu innych osób będących współpracownikami lub właścicielami firm współdziałających z fundacją Profeto. – Decyzję wydała nowa gwiazda zespołu prokuratorskiego nr 2, czyli prokurator Radosław Masłosz. Najwyraźniej musiał się wykazać.
Postanowienie o przeszukaniu zostało wystawione 10 grudnia, więc agentom ABW zajęło pięć tygodni, żeby się do tej akcji przygotować – relacjonuje obrońca księdza Krzysztof Wąsowski. Podkreśla, że choć sposób realizacji tych przeszukań jest kolejną kompromitacją służb i bodnarowców, sprawa jest bardzo poważna. – Po pierwsze, padły już publiczne zapewnienia o tym, że śledztwo jest zakończone, a jednak czynności są podejmowane, bo to przeszukanie ma tę samą sygnaturę akt co podobno zakończone śledztwo.
Po drugie, te przeszukania świadczą o tym, że były stawiane zarzuty bez dowodów, których teraz dopiero szukają śledczy. Sypią się podstawy oskarżeń o pranie pieniędzy. W materiałach, jakie uzyskaliśmy od prokuratury w ramach przeglądania akt, nie ma niczego, co kwalifikowałoby się do takich oskarżeń – mówi Wąsowski. Przypomnijmy, że kolejne oskarżenia, o pranie pieniędzy i przywłaszczenie mienia, wreszcie o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, służyły prokuraturze jako preteksty do przedłużania aresztu księdzu i urzędniczkom. Z tego, co mówi Wąsowski, wynika, że były stawiane bez wystarczającej podstawy w postaci dowodów.
Agenci szukali dokumentów finansowych m.in. w księgowości Profeto, a przecież większość z nich zajęli jeszcze w marcu 2024 r. Część z osób, u których było wczorajsze przeszukanie, była już przesłuchiwana w ubiegłym roku – mówi Wąsowski i dlatego uważa, że zapewnienia bodnarowców o skierowaniu niepodważalnego aktu oskarżenia w sprawie księdza i urzędniczek to tylko słowa. – Nie wierzę w poważny akt oskarżenia w tym roku. Śledczy dopiero teraz szukają dowodów albo wręcz materiałów, które mieli, ale zgubili. Niemożliwe jest więc przygotowanie aktu oskarżenia w formie, która nadawać się będzie do prowadzenia procesu – podkreśla Wąsowski.
Jego zdaniem nieprzypadkowa jest także forma, w jakiej bodnarowcy podejmują swoje działania. – To była kolejna pokazówka. W dużej mierze to także komunikat: nie róbcie interesów z ludźmi Kościoła, bo wejdziemy do was o 6 rano. Jak inaczej tłumaczyć fakt, że przedsiębiorcom zajmowane są dokumenty, komputery, a przecież dane, których oni szukają, mogli pozyskać z urzędów skarbowych, ZUS czy banków. Jest przecież Generalny Inspektor Informacji Finansowej, który bada podejrzane transakcje, bo to on stanowi główny element polskiego systemu przeciwdziałania praniu pieniędzy. Nie, trzeba wejść o 6 rano i nękać – podkreśla Wąsowski.
WYBORY KORESPONDENCYJNE \ Falstart, panie Bodnar, kampanię wyborczą można prowadzić dopiero po rejestracji komitetu – tak Mateusz Morawiecki skomentował wniosek o uchylenie mu immunitetu. Nielegalna Prokuratura Krajowa zapowiada postawienie Morawieckiemu zarzutów karnych. – To zemsta polityczna. Akurat gdy został szefem frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w europarlamencie – mówią politycy PiS. – Premiera ścigają bodnarowcy pod wodzą uzurpatora, a prokuratura umorzyła śledztwo w tej sprawie, podobnie jak sąd – mówi Przemysław Czarnek.
„Prokurator Generalny Adam Bodnar przekazał dzisiaj do Marszałka Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej Szymona Hołowni wniosek o wyrażenie zgody przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej na pociągnięcie posła na Sejm RP Mateusza Morawieckiego do odpowiedzialności karnej” – poinformowała wczoraj nielegalna PK. Zarzuca Morawieckiemu przekroczenie uprawnień i spowodowanie szkód materialnych w związku z organizacją wyborów korespondencyjnych w 2020 r. (wybory prezydenckie).
– Tę decyzję nielegalnej prokuratury traktujemy wprost w kategoriach zemsty politycznej. Należy pamiętać, że był to czas pandemii, a wybory musiały się odbyć i polską racją stanu było, by zostały przeprowadzone. Jednocześnie chodziło o zdrowie i życie Polaków. Rząd podejmował więc decyzje, mając na uwadze te dwa zasadnicze cele, i wykonywał swoje zadania zgodnie z zasadami, jakie nakłada na nań konstytucja. To, że te wybory się nie odbyły, wynikało z tego, że pracę nad ustawą w tej sprawie opóźniał Senat, gdzie ówczesna opozycja nie chciała współpracować z rządem w procesie legislacyjnym, a w tym przypadku miała określony cel polityczny. Odsuwano termin wyborów, ponieważ notowania ich kandydatki na prezydenta pani Kidawy-Błońskiej dramatycznie spadały i KO potrzebowała czasu na podmianę kandydata, czyli na Rafała Trzaskowskiego – mówi „Codziennej” Rafał Bochenek, rzecznik rządu Morawieckiego, obecnie poseł PiS. – To jest ucieczka od odpowiedzialności za swoje zachowanie wtedy i zemsta polityczna dziś – mówi poseł PiS Paweł Jabłoński.
Trzeba powiedzieć wprost: to nie prokuratura ściga Morawieckiego, ale bodnarowcy pod wodzą uzurpatora Korneluka. Prokuratura prowadziła bowiem śledztwo w tej sprawie kilka lat i w ubiegłym roku je umorzyła, nie widząc przestępstwa. Niezawisły sąd potwierdził to stanowisko w listopadzie ubiegłego roku – mówi „Codziennej” poseł PiS, minister edukacji w rządzie Morawieckiego Przemysław Czarnek. Było to 27 listopada, Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia umorzył postępowanie. Jarosław Molga
Joe Biden w swojej długiej karierze wygłosił wiele przemówień. W środę wygłosił swoje ostatnie jako czynny polityk. Nikogo nie zdziwiło, że straszył w nim końcem demokracji.
Biden swoją karierę polityczną zaczął jeszcze w latach 60. Jej większą część spędził w amerykańskim Senacie. Reprezentował w nim stan Delaware od 1973 do 2009 r., kiedy Barack Obama zaproponował mu zostanie wiceprezydentem. W 2020 sam postanowił wystartować w wyborach. Media donosiły wtedy, że nie miał na to ochoty, ale demokraci uznali, że tylko on ma szansę na pokonanie Donalda Trumpa. W 2024 chciał zawalczyć o reelekcję, ale z racji obaw o to, czy w tak zaawansowanym wieku poradzi sobie z ciężarami rządzenia, i po tragicznym występie w debacie z Trumpem wycofał się w trakcie kampanii, oddając pole Kamali Harris.
Tradycją jest, że odchodzący prezydent w ostatnich dniach wygłasza pożegnalne przemówienie do narodu. Zwykle te przemówienia są utrzymane w optymistycznym tonie, a prezydenci chwalą się w nich swoimi osiągnięciami. Biden też to zrobił – łącznie z przypisaniem sobie pełni zasług za porozumienie między Izraelem a Hamasem, chociaż izraelskie media donoszą, że w jego zawarciu ogromną rolę odegrał wysłannik Trumpa – ale całość była dużo bardziej ponura.
W ciągu ok. 15 minut przemówienia Biden ani razu nie powiedział „Trump”, ale jego słowa – jak niemal cała propaganda, jaką demokraci tworzą od przegranych wyborów – miały wystraszyć Amerykanów przed nadchodzącą przyszłością. „W Ameryce formuje się oligarchia o ekstremalnym bogactwie, władzy i wpływach, która dosłownie zagraża całej naszej demokracji, naszym prawom podstawowym, wolności i sprawiedliwym szansom dla każdego” – grzmiał. „Nie możemy pozwolić na to, by poświęcić przyszłość naszych dzieci i wnuków”.
To, do czego nawiązywał, jest dosyć oczywiste. Elon Musk, najbogatszy człowiek świata, podczas ostatniej kampanii stał się jednym z głównych sojuszników Trumpa i zainwestował spore kwoty w jego kampanię. Demokraci są przekonani, że właśnie to sprawiło, że przegrali wybory. I nie widzą nic złego w tym, że sami są wspierani od lat przez George’a Sorosa i innych lewicowych bogaczy. Biden porównał też współczesną Amerykę do epoki tzw. baronów rabusiów, którzy w XIX w. dorabiali się fortun na krzywdzie zwykłych ludzi. Stwierdził, że „demokracja musi być broniona, zdefiniowana i narzucona”, a Amerykanie ponownie będą musieli podjąć zakrojone na szeroką skalę działania, by ograniczyć wpływy bogaczy na politykę.