„Polscy naziści” budowali obozy koncentracyjne i do dzisiaj w naszym kraju funkcjonują partie polityczne będące w sojuszu ze środowiskami pronazistowskimi z zachodniej Europy – tego typu informacje usłyszeli w ostatnich dniach zagraniczni politycy i dziennikarze od przedstawicieli koalicji 13 grudnia. – Model działania Donalda Tuska oparty jest m.in. na uderzaniu w interes narodu na każdej płaszczyźnie, jeżeli tylko przyniesie to korzyść w walce politycznej – mówi „GPC” prof. Andrzej Nowak. Z kolei prof. Andrzej Przyłębski, były ambasador RP w Berlinie, ocenia, że można odnieść wrażenie, iż słowa minister Barbary Nowackiej o „polskich nazistach” „były zaplanowane w pewnym scenariuszu wydarzeń”.
Przez ostatnią dekadę polska dyplomacja interweniowała tysiące razy w sprawie używania przez media oraz polityków na całym świecie fałszywych określeń przypisujących narodowi polskiemu współodpowiedzialność za hekatombę dokonaną przez Niemców podczas II wojny światowej. Jedno z najczęściej powtarzanych kłamstw dotyczyło „polskich” obozów koncentracyjnych. Zdecydowane reakcje MSZ i ambasad RP skutkowały tym, że największe gazety i telewizje, jak np. „Die Welt” w 2017 r., „Le Figaro” w 2018 r., „The New York Times” w 2019 r. czy CNN w 2022 r., musiały prostować swoje materiały i usuwać z nich nieprawdziwe informacje o rzekomym współsprawstwie Polaków w zbrodniach niemieckich okupantów.
Jednak ci, którzy przez lata nieświadomie lub celowo zafałszowywali w ten sposób historię, właśnie dostali sporą dawkę paliwa, i to od polskiej minister edukacji narodowej Barbary Nowackiej, a także premiera RP Donalda Tuska. Od pierwszej z nich zagraniczni politycy oraz dziennikarze usłyszeli, że „polscy naziści” budowali obozy zagłady, z kolei szef rządu zamiast potępić tę wypowiedź, oznajmił, że w Polsce są partie i politycy będący sojusznikami środowisk pronazistowskich z zachodniej Europy. Tusk kompromituje Polskę podwójnie
Jak już informowaliśmy na naszych łamach, swoją wypowiedź minister Nowacka próbowała tłumaczyć za pośrednictwem mediów społecznościowych, gdzie napisała, że było to „przejęzyczenie”. Warto jednak przypomnieć, że przemowę podczas konferencji „My jesteśmy pamięcią. Nauczanie historii to nauka rozmowy” czytała z kartki. Z kolei premier Donald Tusk, zapytany, czy zdymisjonuje (w internecie powstała nawet petycja w tej sprawie, którą w kilka godzin podpisało blisko 7 tys. osób) swoją podwładną za tę sytuację, wziął ją w obronę, zmarginalizował kłamstwo historyczne, a następnie w obecności premiera Kanady Justina Trudeau mówił o środowiskach politycznych w Polsce, które wprost sympatyzują z tymi, którzy „słyną ze swojego sentymentu do nazistowskiej przeszłości”. – Problemem jest to, że są w Europie politycy i oni rosną w siłę, i mają, i znajdują sojuszników w Polsce, którzy wprost z sentymentem i taką ekscytacją nawiązują do nazistów i do tamtej historii – powiedział Tusk.
Jego słowa wywołały sporo komentarzy. Analizy postawy premiera dokonał dr hab. Sławomir Cenckiewicz, który ocenił, że Tusk skompromitował Polskę podwójnie, gdyż „dał wyraz swojemu relatywizmowi wobec antypolskiego fałszu”, a także „wysłał sygnał do całego świata, że na polskiej scenie politycznej są środowiska, dla których odpowiedzialność Niemiec i Niemców za zbrodnie ludobójstwa nie jest oczywista i schlebiają tym zachodnim partiom (w Niemczech), które dążą do negacji zbrodni i całej historii II wojny światowej a nawet rewizji granic”.
Słowa minister Nowackiej były zaplanowane?
O komentarz do całej sytuacji poprosiliśmy prof. Andrzeja Przyłębskiego, byłego ambasadora RP w Berlinie. – Nawet jeżeli rzeczywiście to było przejęzyczenie, to pani minister Nowacka powinna natychmiast sprostować swoją wypowiedź, jeszcze podczas wystąpienia. Poza tym jej współpracownicy mają obowiązek zwracać uwagę na takie rzeczy. Próba wycofywania się ze słów, które wypowiedziała za pośrednictwem wpisu w mediach społecznościowych, jest, najdelikatniej mówiąc, śmieszna – powiedział nam prof. Przyłębski. – Natomiast dużo groźniejsze dla Polski jest to, co zrobił pan premier Tusk. Zamiast dymisji i mocnego potępienia tego typu wypowiedzi premier wykorzystał sytuację do walki politycznej.
Można odnieść wrażenie, iż słowa minister Nowackiej były zaplanowane w pewnym scenariuszu wydarzeń – dodał. Były ambasador RP w Berlinie odniósł się również do konsekwencji całej sytuacji dla naszej polityki historycznej. – To, co zrobił pan premier, będzie miało ogromne konsekwencje dla polityki historycznej, nie tylko Polski, ale i Niemiec, a także dla zrozumienia przez Zachód tego, co się w naszym kraju działo w czasie II wojny światowej. Łatkę nazistów próbuje się Polakom przypinać od wielu lat, a działania przedstawicieli rządu skutkują tym, że tego typu skrajnie antypolska narracja może na arenie międzynarodowej dalej funkcjonować. Premier, który w ten sposób działa, jest nieszczęściem dla własnego narodu – powiedział „Codziennej” Andrzej Przyłębski.
Naszego rozmówcę zapytaliśmy też, czy narracja o ugrupowaniach w Polsce sympatyzujących z nazistami może zostać potraktowana poważnie przez opinię międzynarodową. – Pewnym siłom politycznym udało się zainstalować u władzy w Polsce partię totalnie antypolską i zrobią wszystko, aby rządów nie straciła. W związku z tym wszystkie inne partie będą przez nich piętnowane, w tym oskarżane o wzorowanie się na nazistach. Niestety nie spodziewam się, aby te siły przestały się mieszać do naszej polityki wewnętrznej – ocenił prof. Andrzej Przyłębski.
Konsekwentne szkodzenie Polsce
Naszej redakcji udało się porozmawiać również z prof. Andrzejem Nowakiem, którego poprosiliśmy o opinię na temat postawy premiera. – Nie patrzę już ze zdziwieniem na tego typu zachowanie Donalda Tuska, bo to jest dla niego naturalne. Działa tak, jakby jego celem było konsekwentne szkodzenie Polsce. Wypowiedź, o której dyskutujemy, jest tego najlepszym przykładem. Model działania szefa koalicji rządzącej oparty jest na kłamstwie, dzieleniu Polaków i na uderzaniu w interes narodu na każdej płaszczyźnie, jeżeli tylko przyniesie to korzyść w walce politycznej z wewnętrznymi przeciwnikami. Skoro nie mogą rywalizacji wygrać demokratycznymi sposobami, to uznali, że będą działać w myśl „wszystkie chwyty dozwolone”, i to, co powiedział premier, jest właśnie jednym z tych chwytów – powiedział „GPC” prof. Andrzej Nowak. – Donald Tusk doskonale zdaje sobie sprawę, jakie szkody wyrządza Polsce każda tego rodzaju absolutnie kłamliwa sugestia. One powodują, że zohydza się naszą ojczyznę i najwyraźniej taki jest cel obecnie rządzących – dodał.
Prof. Nowaka zapytaliśmy też, czy jego zdaniem wypowiedź minister Nowackiej mogła nie być „przejęzyczeniem”, jak tłumaczą ją przedstawiciele rządu i resortu, a zaplanowanym działaniem, które następnie miał wykorzystać Donald Tusk. – Ponad wszelką wątpliwość można stwierdzić, że owo przejęzyczenie, jeżeli faktycznie nim było, jest całkowicie spójne z decyzjami pani minister w zakresie zmian w podstawie programowej historii. One sprowadzają się do takiej tezy, jakoby polska historia składała się wyłącznie ze złych czynów. Natomiast wszystko, co dobre, bohaterskie i ważne dla naszej tożsamości narodowej, jest marginalizowane lub po prostu wyrzucane. Dostrzegam pewną konsekwencję w tych działaniach – powiedział „Codziennej” prof. Andrzej Nowak.
USA \ Donald Trump idzie na wojnę z przemysłem gender. Podpisał rozkaz, który odbierze przemysłowi federalne pieniądze – i nie tylko.
Podpisany przez Trumpa rozkaz dotyczy osób poniżej 19. roku życia. Prezydent zdecydował, że jego administracja nie będzie „fundować, sponsorować, pomagać ani wspierać” „zmiany płci” u dzieci, co obejmuje środki chemiczne opóźniające dojrzewanie, terapię hormonalną i operacje. Jego rząd będzie także „mocno pilnował przestrzegania wszystkich praw, które zabraniają lub ograniczają te destrukcyjne i zmieniające życie procedury”.
Przede wszystkim rozkaz Trumpa uderzy po kieszeni placówki, które oferują usługi gender dzieciom. Zgodnie z nim wszystkie federalne programy ubezpieczeń zdrowotnych, jak Medicaid czy TRICARE (dla rodzin wojskowych), od przyszłego roku fiskalnego przestaną zwracać za nie pieniądze pacjentom. Obecnie robią to w niektórych stanach. Równocześnie Trump nakazał odpowiednim agencjom, by te zadbały, żeby placówki, które oferują usługi gender dzieciom, przestały dostawać dofinansowanie z budżetu.
Na tym jednak nie koniec. W tym samym rozkazie Trump nakazał Departamentowi Sprawiedliwości uznanie za priorytet spraw, które dotyczą ochrony dzieci przed efektami gender, i namówienie do tego samego stanowych prokuratorów generalnych. Priorytetem mają być m.in. śledztwa ws. placówek ochrony zdrowia, które zwodzą rodziców co do efektów „zmiany płci”. Trump ma też współpracować z Kongresem w celu stworzenia ustaw, które będą chroniły dzieci przed zbędnymi procedurami medycznymi i ułatwią rodzicom pozywanie placówek medycznych do sądu.
Trump nakazał również agencjom wycofanie wszelkich wytycznych dot. dysforii płciowej, które są oparte na materiałach Światowego Zawodowego Stowarzyszenia Transpłciowego Zdrowia. Ich wytyczne są brane pod uwagę przez wiele placówek medycznych, a także przez Amerykański Związek Pediatrii, ale Trump otwarcie nazwał je „śmieciową nauką”. Zamiast tego Departament Zdrowia i Usług Społecznych (HHS) ma 90 dni na stworzenie własnych wytycznych oraz podejmie wszelkie możliwe kroki w celu zakończenia terapii gender wśród dzieci, poprzez np. przepisy dotyczące nadużyć medycznych, oceny stosowania leków i inne uprawnienia nadzoru. Tym, co zwraca uwagę, jest ostry język tego rozkazu. Trump otwarcie nazywa te procedury „okaleczeniem dzieci” i „sterylizacją”. Na swoim portalu Truth Social nazwał też gender „barbarzyńskimi praktykami medycznymi”. Wiktor Młynarz
OBWÓD NIŻNONOWOGRODZKI \ Ukraina coraz śmielej wprowadza „sankcje” na rosyjską ropę. Tym razem ukraińskie drony uderzyły w jedną z największych rosyjskich rafinerii.
Sprzedaż ropy jest dla Putina jednym z głównych sposobów na finansowanie wojny. Dzieje się tak mimo sankcji, ponieważ te często są obchodzone, niestety także przez państwa Zachodu. Od jakiegoś czasu Ukraińcy, by ograniczyć Rosji możliwość finansowania agresji, atakują bezpośrednio rosyjski przemysł petrochemiczny.
Jak informują ukraińskie media, tym razem obiektem ataku była należąca do Łukoilu rafineria w Kstowie w obwodzie niżnonowogrodzkim. To jeden z największych i najbardziej zyskownych tego typu zakładów w Rosji. Rocznie rafinuje się tam aż 17 mln ton ropy, a rafineria jest głównym dostawcą benzyny i oleju napędowego dla regionu moskiewskiego. Kstowo jest oddalone o ok. 800 km od granicy.
Gubernator obwodu niżnonowogrodzkiego Hleb Nikitin potwierdził, że doszło do ataku dronów. Twierdzi, że „na teren jednego z przedsiębiorstw strefy przemysłowej spadły jedynie fragmenty zestrzelonego drona”, które spowodowały pożar. Nagrania pokazują jednak, że skala tego pożaru była ogromna. Portal Suspilne informuje, powołując się na okolicznych mieszkańców, że na terenie rafinerii doszło do co najmniej trzech eksplozji dronów.
Ukraiński wywiad cywilny HUR potwierdził w mediach, że stoi za tym atakiem. Ostatni miał miejsce kilka dni temu, gdy drony uderzyły w rafinerię w Razaniu. Tamten atak zorganizowały Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) i ukraińskie siły specjalne. Nieoficjalnie wiadomo, że rafineria w Riazaniu do dziś nie wznowiła dostaw paliwa. (wm)
Republikanie z Izby Reprezentantów wezwali burmistrzów „miast sanktuariów”, takich jak Boston, Chicago, Denver i Nowy Jork, do złożenia zeznań w sprawie wpływu polityki chroniącej nielegalnych imigrantów na bezpieczeństwo publiczne. Chodzi o brak współpracy z federalnymi służbami imigracyjnymi. Przewodniczący Komisji Nadzoru Izby Reprezentantów James Comer podkreślił, że nie przestrzegają one prawa federalnego, a ich polityka stanowi zagrożenie dla ich mieszkańców.
Zapowiadany w kampanii wyborczej Donalda Trumpa program masowych deportacji nieudokumentowanych imigrantów, realizowany przez jego administrację od pierwszego dnia urzędowania, wzbudził zainteresowanie Kongresu USA. James Comer, republikański kongresmen z Kentucky i przewodniczący Komisji Nadzoru Izby Reprezentantów, wystosował wezwania do złożenia wyjaśnień dla burmistrzów czterech amerykańskich miast: Bostonu, Chicago, Denver i Nowego Jorku. Nazywane są one „miastami sanktuariami”, ponieważ chronią imigrantów przed zatrzymaniami i deportacjami za brak prawa pobytu w USA, poprzez odmowę współpracy z rządem i służbami imigracyjnymi.
W ramach śledztwa prowadzonego przez Komisję Nadzoru w sprawie przestrzegania federalnych przepisów imigracyjnych włodarze tych miast – Michelle Wu (Boston), Brandon Johnson (Chicago), Mike Johnston (Denver) oraz Eric Adams (Nowy Jork) – będą odpowiadać na pytania przed kongresmenami w Waszyngtonie. Temat przesłuchań to wpływ polityki „miast sanktuariów” na bezpieczeństwo publiczne w skali całego kraju. Przesłuchanie zaplanowano na 11 lutego. „Jurysdykcje sanktuaryjne oraz ich błędne i obstrukcyjne polityki utrudniają funkcjonariuszom federalnym egzekwowanie prawa, przeprowadzanie bezpiecznych aresztowań i usuwanie przestępców z amerykańskich społeczności, co sprawia, że Amerykanie są mniej bezpieczni” – pisał w wysłanym do burmistrzów liście Comer. Dodał, że przepisy o „miastach sanktuariach” – ograniczające lub całkowicie zakazujące współpracy władz lokalnych i stanowych z rządem federalnym w kwestiach imigracyjnych – obowiązują w 12 stanach oraz setkach miast i hrabstw w USA. Mimo to cztery wymienione miasta mają wyróżniać się szczególnym brakiem współpracy z administracją federalną w tej sprawie.
Biuro burmistrza Nowego Jorku Erica Adamsa zadeklarowało gotowość do współpracy z władzami w Waszyngtonie. „Burmistrz Adams jasno stwierdził, że Nowy Jork jest zaangażowany we współpracę z naszymi federalnymi partnerami w celu naprawy dysfunkcjonalnego systemu imigracyjnego i skupienia się na niewielkiej liczbie osób, które trafiają do naszych lokalnych społeczności i popełniają przestępstwa z użyciem przemocy. Przeanalizujemy list i odpowiemy zgodnie z potrzebą” – przekazał nowojorski ratusz.
Inni zainteresowani, tacy jak burmistrz Denver Mike Johnston czy burmistrz Bostonu Michelle Wu, bronili lub wciąż bronią swoich dotychczasowych działań związanych z utrzymywaniem polityki „miast sanktuariów”.
– To, co możemy zrobić, to upewnić się, że robimy wszystko, co w naszej mocy, aby chronić naszych mieszkańców na wszelkie możliwe sposoby, oraz że nie współpracujemy z działaniami, które w rzeczywistości zagrażają bezpieczeństwu wszystkich, wywołując powszechny strach i powodując szeroko zakrojone skutki ekonomiczne – mówiła w listopadzie burmistrz Bostonu.
Amerykańskie społeczeństwo w większości sprzeciwia się istnieniu „miast sanktuariów”. Sondaż przeprowadzony w 2023 r. w Chicago wykazał, że ponad 60 proc. mieszkańców miasta uważało, że Chicago powinno zrezygnować z takiego statusu. Z kolei wyniki ogólnokrajowego badania z 2017 r. wskazały, że aż 80 proc. respondentów sprzeciwiało się polityce „miast sanktuariów”.