Takiego cyrku chyba nikt się nie spodziewał. To była fantastyczna komedia z rozpisanymi na „żywioł” rolami. W głównej wystąpiła policja, która o mało nie weszła do studia telewizji Republika, by zatrzymać świadka, a nie podejrzanego – Zbigniewa Ziobrę.
Gdy polityk opuścił gmach stacji, odjechał na sygnale do Sejmu. Tam role się już zmieniły. Tym razem to członkowie komisji śledczej ds. Pegasusa skradli show biednym policjantom. Chcąc uniknąć konfrontacji z byłym ministrem sprawiedliwości i przy okazji szukając sposobności do ukarania go aresztem, gremium zamknęło w popłochu posiedzenie. W międzyczasie rolę największego pajaca odegrał Witold Zembaczyński, który zdeptał… naleśnika, podanego w ramach prowokacji przez jednego z polityków PiS. Kto obserwuje politykę, ten w cyrku się nie śmieje.
Przyglądając się dość przypadkowej zbieraninie postaci, którą Donald Tusk wysłał do wdrażania w Polsce siłą „demokracji walczącej”, ma się wrażenie oglądania niskobudżetowej komedii pomyłek.
Weźmy np. posła Witolda Zembaczyńskiego, rozdeptującego swoim trumiennym chodakiem naleśnik podczas konferencji prasowej, na której tzw. komisja ds. Pegasusa tłumaczyła się, dlaczego nie przesłuchała Zbigniewa Ziobry. Przecież to doskonała ilustracja farsy pod nazwą „koalicja 13 grudnia”.
Ludzie tak chcący uchodzić za groźnych stają się groteskowo śmieszni. Ale nie dajcie się Państwo zwieść, bo choć to ich rzeczywista natura, to mają oni przykryć swoją działalnością ważniejsze rzeczy. Za kulisami hucpy uprawianej przez ten rząd i podległych mu ludzi dzieją się bowiem rzeczy o krytycznym znaczeniu dla Polski. Słyszymy choćby wypowiedziane po raz pierwszy tak głośno słowa o tym, że Polska będzie zmuszona do wzięcia udziału w tzw. pakcie migracyjnym. Nie po to „unieważnili referendum”, by miało to pozostać bez konsekwencji. I choć starają się to zakrzyczeć, to efekty zobaczymy zapewne już niebawem na ulicach polskich miast.
O tym, że polski rząd zgodził się na przyspieszenie wdrożenia paktu migracyjnego, polska opinii publiczna dowiedziała się od rzecznika rządu niemieckiego. – Rząd Tuska od samego początku nas oszukuje.
Rafał Trzaskowski publicznie kłamał, mówiąc, że Polska może być wyłączona z regulacji przewidzianych tym paktem. Rząd Tuska i Trzaskowski realizują potrzeby polityki niemieckiej w tej sprawie – mówi „Codziennej” Paweł Jabłoński. – Rząd Tuska dystansuje się od polityki migracyjnej, ale w rzeczywistych swoich działaniach urzędowych jako prezydencja UE realizuje jak za panią matką wszystkie dyrektywy brukselskie – komentuje Jacek Saryusz-Wolski.
Rzecznik prasowy niemieckiego MSW właśnie powiedział na konferencji prasowej niemieckiego rządu, że na spotkaniu unijnych ministrów wczoraj w Warszawie była zgoda co do wcześniejszego wprowadzenia paktu migracyjnego – poinformowała w ostatni piątek w mediach społecznościowych dziennikarka Aleksandra Fedorska i zapytała publicznie szefa polskiego MSW Tomasza Siemoniaka, czy rzeczywiście zgodził się na to.
Siemoniak wydał oświadczenie, w którym stwierdził, że „poziom niekompetencji niektórych posłów PiS i pseudoekspertów, którzy wzmogli się po rzekomych decyzjach NIEFORMALNEJ Rady JHA UE, przekracza wszystkie granice. Nie było żadnych decyzji, zasadniczo nie zapadają na nieformalnych posiedzeniach”. Komunikat Siemoniaka były szef MSZ Szymon Szynkowski vel Sęk w rządzie Morawieckiego nazwał żartem. – Na nieformalnych spotkaniach rad niemal nigdy nie podejmuje się formalnych decyzji, jednak służą one często uzgodnieniu stanowisk.
Rzecznik niemieckiego MSW potwierdził zgodność państw (a więc także prowadzącej obrady Polski!), podczas spotkania w Warszawie, co do szybkiej implementacji paktu migracyjnego, nawet szybszej niż lato 2026 r. – skomentował twierdzenia Siemoniaka Szynkowski vel Sęk. I dodał, że w czasie polskiej prezydencji w UE nasz rząd prowadzi działania, „by w niekorzystnych dla nas sprawach nie osłabiać szkodliwych trendów, ale wręcz je przyspieszać. To jest dramat”.
– Rząd Tuska od początku oszukuje nas w sprawie paktu migracyjnego. W trakcie kampanii wyborczej uroczyście unieważniał referendum w sprawie odrzucenia paktu, potem jako premier zapewniał, że Polska będzie beneficjentem paktu. Rafał Trzaskowski publicznie kłamał, twierdząc, że Polska będzie na lata zwolniona z regulacji, które pakt migracyjny wprowadza, i UE wcale nie wymaga od nas przyjmowania migrantów lub płacenia za nich – mówi „Codziennej” Paweł Jabłoński, poseł PiS, wiceminister MSZ w rządzie Morawieckiego. Przypomina, że rząd twierdził, iż wytyczne KE w sprawie wdrażania paktu z ubiegłego roku są tylko dokumentem technicznym, a zapisano w nim, że Polska musi w całości podlegać regulacjom paktu, a więc przyjmować relokowanych migrantów lub płacić, jeśli ich nie przyjmie, dziesiątki tysięcy euro za migranta.
Podkreśla, że to, iż w Polsce mamy obecnie około miliona uchodźców z Ukrainy, nie wpłynie w żaden sposób na kwoty relokacji narzucane przez KE, bo zgodnie z zapisami paktu bierze ona pod uwagę „aktualną sytuację”, a ukraińscy uchodźcy pojawili się w Polsce w 2022 r. po wybuchu wojny. – Rząd Tuska realizuje postulaty niemieckich partii przed czekającymi ich wyborami. Migracja, deportacje, zamknięcie granic to główne tematy kampanii wyborczej w Niemczech. CDU-CSU i SPD muszą pokazać, że coś robią z tymi problemami, bo zyskuje AfD. Rząd Tuska realizuje więc postulaty niemieckiej polityki – podkreśla Jabłoński.
Potwierdził to Magnus Brunner, komisarz UE odpowiedzialny za migrację, w odpowiedzi na zapytanie europosła Konfederacji Marcina Sypniewskiego. „Polska jest związana wszystkimi instrumentami ustawodawczymi wchodzącymi w skład paktu o migracji i azylu. (…) Zgodnie z prawem UE nie ma prawnych możliwości zwolnienia Polski z wdrażania jakichkolwiek części paktu. (…) W październiku 2025 r. Komisja przeprowadzi ocenę tego, które państwo członkowskie znajdzie się pod presją migracyjną. (…) Ocena ta zostanie uwzględniona w pierwszym rocznym cyklu zarządzania migracją, który rozpocznie się w połowie 2026 r. Polska nie przedstawiła jeszcze Komisji żadnych informacji w ramach pierwszego cyklu” – odpowiedział Brunner.
Prezydent USA Donald Trump podjął kolejne kroki w walce z ideologią gender. Pracownicy federalni dostali polecenie, by usunąć zaimki ze swoich podpisów. Istotne zmiany zajdą też w federalnych formularzach.
Media podały, że pracownicy Departamentu Stanu dostali polecenie, by do piątkowego wieczoru usunąć zaimki płciowe z podpisów pod swoimi oficjalnymi mejlami. Takie zaimki są stosowane przez osoby transpłciowe, aby pokazać rozmówcy ich „płeć”, ale także przez osoby, które „żyją zgodnie ze swoją płcią biologiczną”. Nie jest jasne, ilu z blisko 78 tys. pracowników tego departamentu z nich korzystało.
To polecenie wydał Tibor P. Nagy, były ambasador w Gwinei, który obecnie jest p.o. podsekretarzem stanu ds. zarządzania. Nagy dodał, że rozpoczął się także kompleksowy przegląd, którego celem jest usunięcie ideologii gender z komunikacji i programów rządowych. „Departament Stanu ocenia wszystkie programy agencyjne, kontrakty i granty, które promują lub inkubują ideologię gender” – napisał.
Zmiany nie kończą się na Departamencie Stanu. Wcześniej telewizja ABC poinformowała, że podobne polecenie dostali także pracownicy Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC), Departamentu Transportu i Departamentu Energii. Można przypuszczać, że dostali je także pracownicy innych departamentów.
Dodatkowo Biuro Zarządzania Personelem nakazało agencjom rządowym rozwiązanie powiązanych z gender tzw. ERG – grup wsparcia tworzonych przez pracowników. Mają także wycofać wszystkie granty i kontrakty związane z ideologią. Równocześnie zmianie ulegną formularze i inne dokumenty rządowe. Słowo „gender” zostanie zastąpione w nich przez słowo „sex”. W języku polskim obydwa te słowa oznaczają płeć, ale w USA to drugie jest stosowane wyłącznie w odniesieniu do płci biologicznej.
Agencje już teraz zaczęły wprowadzać zmiany. CDC usunęło ze swojej strony internetowej m.in. informacje o tym, jak szkoły powinny postępować z transpłciowymi uczniami, a także o krajowym dniu testów na HIV dla osób transpłciowych. Biuro Więzień zamieniło już słowo „gender” na „sex” na stronie poświęconej płci więźniów. Inne rządowe strony przestały działać na czas wprowadzania zmian.
To już kolejny cios administracji Trumpa w ideologię gender. W ubiegłym tygodniu sekretarz stanu Marco Rubio polecił, by odrzucać podania o „bezpłciowy” paszport lub inny dokument. Trump nakazał też uznanie dysforii płciowej za schorzenie, które nie pozwala na służbę w siłach zbrojnych.
ROSJA \ Ukraińscy wojskowi przestali widywać północnokoreańskich żołnierzy na froncie w Kursku. Kreml był zmuszony wycofać Koreańczyków po tym, jak Ukraińcy znacznie przerzedzili ich szeregi.
Potwierdzamy, że obecność wojsk Korei Północnej nie jest obserwowana od około trzech tygodni i prawdopodobnie zostały one zmuszone do wycofania się po poniesieniu ciężkich strat – powiedział w rozmowie z serwisem Ukraińska Prawda rzecznik Sił Operacji Specjalnych Ołeksandr Kindratenko. Tym samym ukraińskie wojsko potwierdziło ustalenia brytyjskiego resortu obrony, który podał, że w walkach na terenie Rosji zginęło nawet 4 tys. żołnierzy z KRLD, przy czym całkowita liczba Koreańczyków wysłanych na front wyniosła ok. 10 tys.
Amerykańskie media spekulują, że wycofanie żołnierzy Kim Dzong Una może być jedynie tymczasowe. Ze względu na braki kadrowe w rosyjskiej armii Moskwa mogła zlecić dodatkowe szkolenia dla Azjatów lub skorzystać z ich pomocy poza walką na froncie.
Koreańczycy trafili do obwodu kurskiego w ub.r. i mieli pomóc Rosjanom w odparciu ukraińskiej ofensywy. Ze względu na brak przeszkolenia i umiejętności obsługi sprzętu wojskowego Rosjanie wykorzystywali Azjatów przede wszystkim jako piechotę szturmową, zlecając im m.in. frontalne ataki przez pola minowe. Międzynarodowi obserwatorzy podają, że Rosjanie nie zezwalali Koreańczykom na przegrupowanie i kazali im atakować aż do śmierci, co spowodowało wysokie straty w ludziach. Jednocześnie Rosja korzysta z milionów pocisków artyleryjskich dostarczanych przez Pjongjang. Szacuje się, że niemal połowa amunicji używanej przez Kreml na froncie pochodzi właśnie z Korei Północnej. (jk)
Prezydent Donald Trump nałożył wysokie cła na import towarów z Kanady, Meksyku i Chin. Administracja USA przestrzegła te kraje przed działaniami odwetowymi i doprowadzeniem do wojny handlowej. W reakcji Stany Zjednoczone z pewnością odpowiedzą dalszym podniesieniem taryf.
Prezydent Trump podpisał rozporządzenie nakładające 25-proc. cła na towary z Kanady i Meksyku, z wyjątkiem produktów naftowych obłożonych niższym, 10-proc. cłem. Dodatkowo 10-proc. cłem zostały objęte towary importowane z Chin. Nowe stawki wejdą w życie we wtorek 4 lutego.
Eksperci spodziewają się, że będą one dotkliwe zwłaszcza dla Kanady i Meksyku, dla których USA stanowią rynek zbytu ponad 75 proc. eksportu. Powodem wprowadzenia wysokich ceł jest zmuszenie tych krajów do ograniczenia przemytu do USA fentanylu, silnego narkotyku opioidowego. Władze Kanady oskarżono dodatkowo o brak wystarczająco zdecydowanego przeciwdziałania napływowi do USA nielegalnych imigrantów. Jeśli prezydent USA uzna, że państwa te podjęły wystarczające działania, by złagodzić kryzys, cła zostaną zdjęte.
Kanadyjskie związki zawodowe domagają się ostrej reakcji od swojego rządu. Zareagowała także Kanadyjska Izba Handlowa. Według niej decyzja Trumpa będzie miała błyskawiczne i bezpośrednie konsekwencje dla życia Kanadyjczyków i Amerykanów.
– Nasze łańcuchy dostaw są tak głęboko zintegrowane, że nie można ich rozdzielić w ciągu jednej nocy – skomentowała Candace Laing, prezes izby. W obecnej sytuacji konieczne są dywersyfikacja kontaktów handlowych i zniesienie barier w handlu na terenie samej Kanady. Głos w sprawie zabrała także Kanadyjska Federacja Niezależnego Biznesu. Podkreśliła, że cła uderzą w małe firmy po obu stronach granicy.
Ponad połowa (51 proc.) kanadyjskich małych firm prowadzi bezpośrednio eksport do USA lub import z tego kraju. – Jeśli Kanada odpowie, wprowadzając własne cła, małe firmy, które już operują na bardzo niewielkich marżach, nie będą miały wyboru, będą musiały podnieść ceny – przestrzegła przed nakręcaniem wojny handlowej federacja. Organizacja zwróciła się do rządu Kanady, by w reakcji na ruch Trumpa zastosował takie metody, które nie będą miały znaczącego wpływu na kanadyjskie małe i średnie firmy.
Jeszcze przed ogłoszeniem decyzji przez Donalda Trumpa prezydent Meksyku Claudia Sheinbaum i najwyżsi urzędnicy rządowi spotkali się z przedstawicielami sektora prywatnego, aby omówić reakcję na wprowadzane cła. Przedsiębiorcy zobowiązali się do współpracy z rządem.
Donald Trump zapowiedział, że ogłosi w ciągu najbliższego miesiąca nowe cła na stal i aluminium. Nałoży cło także na miedź, ale nie podał jeszcze żadnych szczegółów. Prezydent USA zapowiedział też, że nałoży cło na układy scalone półprzewodnikowe i na farmaceutyki. Nie sprecyzował jednak, na które i na jakim poziomie ani kiedy decyzja wejdzie w życie.