Była żona ostatniego szefa WSI Marka Dukaczewskiego, a także bliska współpracowniczka rządu PO–PSL w czasach polityki resetu Magdalena Fitas-Czuchnowska została wyznaczona przez MON na tłumaczkę spotkania ministra Władysława Kosiniaka-Kamysza i sekretarza obrony USA Pete’a Hegsetha.
Sytuacja jest o tyle szokująca, że dwa dni przed rozmowami kobieta udostępniła w mediach społecznościowych wpis swojego męża, w którym ten nazwał amerykańskiego polityka „przygłupem”. Później z kolei wydała oświadczenie, w którym przekonywała, że zniewaga była uzasadniona.
Przedstawiciele MON pytani o tę sprawę nabierają wody w usta. – Jeśli był jakiś obszar współpracy polsko-amerykańskiej, którego koalicja 13 grudnia jeszcze nie zniszczyła, to właśnie przeszedł on do historii – mówi „GPC” były szef MON Mariusz Błaszczak.
Jak już informowaliśmy, w piątek w Warszawie odbyło się spotkanie ministra obrony narodowej Władysława Kosiniaka-Kamysza z sekretarzem obrony Stanów Zjednoczonych Pete’em Hegsethem, a tematem rozmów było partnerstwo polsko-amerykańskie. Jednak to nie konkluzje wywołały największe zainteresowanie opinii publicznej, lecz osoby, które towarzyszyły szefowi MON podczas podejmowania delegacji z Waszyngtonu.
Wśród przedstawicieli strony polskiej byli m.in. szef SKW gen. Jarosław Stróżyk, o którego rodowodzie z WSI i prorosyjskich kontaktach pisaliśmy wielokrotnie na naszych łamach, a także gen. Mieczysław Bieniek, niegdyś delegat na IX Zjazd PZPR.
Z kolei tłumaczką spotkania została Magdalena Fitas-Czuchnowska, była żona ostatniego szefa WSI Marka Dukaczewskiego (szkolonego przez rosyjskie GRU), a obecnie związana z pracownikiem „Gazety Wyborczej” Wojciechem Czuchnowskim, który niedawno fizycznie zaatakował w Sejmie posła PiS Dariusza Mateckiego.
Tłumaczka „resetu” wraca do łask władzy.
Wybór tego typu osoby do tłumaczenia spotkania z wysokim rangą urzędnikiem administracji Donalda Trumpa jest tym bardziej zaskakujący, że na kilka dni przed wizytą Pete’a Hegsetha w Warszawie Magdalena Fitas-Czuchnowska podała dalej w mediach społecznościowych wpis swojego męża, w którym ten obraża amerykańskiego sekretarza obrony, nazywając go „wytatuowanym jak recydywista przygłupem”. Po tym jak część polskiego społeczeństwa wyraźnie zaprotestowała przeciwko angażowaniu takich ludzi w kontakty z naszym najbliższym sojusznikiem, tłumaczka wystosowała oświadczenie, w którym nie tylko nie zdobyła się na refleksję, ale wręcz przekonywała, że ubliżanie szefowi delegacji z Waszyngtonu było uzasadnione.
Fitas-Czuchnowska stwierdziła bowiem, że krytykujący ją politycy i media pominęli część wątków z postu jej męża, a skupili się wyłącznie na epitecie pod adresem Hegsetha, „zresztą napisanym przez męża w chwili uzasadnionego wzburzenia”. „W rezultacie tej manipulacji wychodzi, że bez powodu »obrażamy gościa polskiego rządu«” – czytamy dalej. Warto zaznaczyć, że to nie pierwszy atak byłej żony ostatniego szefa WSI na otoczenie Donalda Trumpa. „A wiecie, że jeśli Trump wygra wybory, to obsadzi stanowiska największymi świrami, bo nikt normalny z nim nie będzie pracować. Będą robić rzeczy najobrzydliwsze, a potem on ich ułaskawi” – pisała październiku ub.r. na swoim profilu na platformie X. Warto też przypomnieć, że Fitas-Czuchnowska była zaufaną tłumaczką rządu PO–PSL w czasach polityki resetu. Obecna była m.in. podczas rozmów Donalda Tuska z Władimirem Putinem w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. MON nabiera wody w usta
Po rozpętaniu medialnej burzy z oficjalnego konta MON na platformie zdjęciowej Flickr.com zniknęło zdjęcie przedstawicieli strony polskiej na piątkowych rozmowach, na którym uwieczniona była również Magdalena Fitas-Czuchnowska. „Codzienna” zwróciła się do resortu obrony narodowej z kilkoma pytaniami, m.in. o to, kto podjął decyzję, aby to ta tłumaczka uczestniczyła w spotkaniu z Pete’em Hegsethem, czy MON wiedział o jej hejterskich wpisach pod adresem administracji Donalda Trumpa, a także czy planowane jest w przyszłości ponowne korzystanie z usług tej pani.
W tej sprawie rozmawialiśmy także z rzecznikiem resortu obrony Januszem Sejmejem, który przekazał nam, że dział prasowy przygotuje do poniedziałkowego popołudnia odpowiedzi dla naszej redakcji. Jednak chwilę przed upływem wyznaczonego terminu otrzymaliśmy krótką informację z biura prasowego MON następującej treści: „Szanowny Panie Redaktorze, prosimy o cierpliwość. Wyślemy odpowiedź najszybciej, jak to możliwe”. Z kolei na pytanie, kiedy to nastąpi, informacji zwrotnej już nie uzyskaliśmy. Do momentu zamknięcia tego numeru „Codziennej” MON nie odpowiedział na nasze pytania.
Błaszczak: Oczekuję od resortu deklaracji
O komentarz do całej sytuacji poprosiliśmy byłego szefa MON, Mariusza Błaszczaka. – Jeśli był jakiś obszar współpracy polsko-amerykańskiej, którego koalicja 13 grudnia jeszcze nie zniszczyła, to właśnie przeszedł on do historii. Zapraszanie na spotkanie z sekretarzem obrony USA tłumaczki, która kilka dni wcześniej w internecie go obrażała, jest narażaniem polskich interesów. A mówimy przecież o kluczowych sprawach dotyczących bezpieczeństwa. Od ministra Kosiniaka-Kamysza oczekuję jasnej deklaracji, że ta pani nigdy więcej w MON się nie pojawi. Nie chodzi tu o moje sympatie czy antypatie, ale o sprawy polskiego bezpieczeństwa. Pamiętajmy, że w Polsce stacjonuje około 10 tys. żołnierzy US Army, a Siły Zbrojne RP czekają na dostawy sprzętu amerykańskiego, który zamawiałem, będąc jeszcze ministrem, m.in. F-35 i czołgi Abrams. Narażanie relacji polsko-amerykańskich jest igraniem z naszym bezpieczeństwem – powiedział „GPC” szef klubu PiS.
Polska w roli chorążego krucjaty antyamerykańskiej
„Codzienna” skontaktowała się także z prof. Przemysławem Żurawskim vel Grajewskim, ekspertem ds. międzynarodowych i bezpieczeństwa. – Sądzę, że tę sytuację należy rozpatrywać w szerszym wymiarze, bo to jest tylko jeden ze składników operacji wprowadzania Polski w rolę chorążego europejskiej krucjaty antyamerykańskiej. Operacji, którą realizuje Donald Tusk i która leży w interesie Niemiec. Przez dekady Polska słusznie postrzegana była jako wierny sojusznik Stanów Zjednoczonych, przez co nierzadko byliśmy obrażani. Berlin z kolei chce doprowadzić do sytuacji, w której będzie mógł powiedzieć, że nawet Polacy utracili zaufanie do tego okropnego Donalda Trumpa, co oznacza, że za wszelkie problemy odpowiedzialna jest administracja amerykańska. Tusk i jego współpracownicy chętnie wchodzą w tę rolę, co wielokrotnie potwierdzali swoimi wystąpieniami publicznymi – mówi nam prof. Żurawski vel Grajewski.
Naszego rozmówcę zapytaliśmy również, jakie konsekwencje dla bezpieczeństwa Polski będzie miała kontynuacja tego typu polityki. – Konsekwencje będą fatalne. Polsce powinno zależeć na wzmocnieniu obecności amerykańskiej w naszym kraju. Wszelkie rachuby na jakąś samodzielną obronność europejską są mrzonką. Słyszymy te opowieści od ponad 30 lat. Przez ten czas podpisano wiele deklaracji, z których niewiele wynikło. Stany Zjednoczone w roli czynnika wojskowego odstraszającego Rosję są na razie niezastępowalne.
Musimy starać się budować blok wschodniej flanki NATO na bazie współpracy z Amerykanami, Brytyjczykami i narodami mającymi poczucie zagrożenia ze strony Moskwy. W mojej opinii ciekawe w tej sytuacji jest też pytanie, jak zachowają się Bałtowie. Wchodzenie Polski w rolę chorążego europejskiej krucjaty antyamerykańskiej będzie nas izolowało od Bałtów i Skandynawów, ponieważ oni, zagrożeni przez Rosję, nie mogą sobie pozwolić na frondowanie wobec Waszyngtonu. Nie mają też rządu podporządkowanego Berlinowi, tak jak my. Reasumując: sytuacja dla naszego państwa rozwija się fatalnie – powiedział „Codziennej” prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski.
Już dziś w Arabii Saudyjskiej rozpoczną się negocjacje między Rosją i USA. Ich głównym tematem będzie zawarcie porozumienia pokojowego i zakończenie wojny na Ukrainie. Delegacja z tego kraju na razie nie weźmie w nich udziału.
O tym, że negocjacje zaczną się już w ten wtorek, poinformował w poniedziałek Kreml. Jego rzecznik prasowy Dmitrij Pieskow powiedział, że do Rijadu polecieli minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow i doradca Putina ds. zagranicznych Jurij Uszakow. Spotkają się tam z delegacją pod przewodnictwem sekretarza stanu Marca Rubia. W składzie amerykańskiej delegacji będą także Steve Witkoff, specjalny wysłannik USA na Bliski Wschód, oraz doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Michael Waltz.
Jak zauważył kilka dni temu na antenie Republiki Michał Rachoń, wybór Arabii Saudyjskiej na miejsce tych rozmów nie jest przypadkowy. W czasie pierwszej kadencji Trumpa stosunki USA z tym państwem uległy znaczącemu ociepleniu, a on sam zawetował rezolucje, które zabraniały sprzedaży mu amerykańskiej broni. Było to również pierwsze państwo, które odwiedził jako prezydent USA. Równocześnie w ostatnich latach AS ma coraz lepsze stosunki z Rosją. To państwo już raz odegrało rolę mediatora – niedawno pośredniczyło w wymianie więźniów między Rosją i USA.
Pieskow powiedział, że te rozmowy skupią się na przygotowaniach do negocjacji w sprawie ugody na Ukrainie, a także na organizacji spotkania Trumpa z Putinem. Witkoff na antenie Fox News powiedział, że strona amerykańska liczy, iż te rozmowy przyniosą znaczący postęp w temacie wojny na Ukrainie. Dodał jednak, że na razie nie będą rozmawiać o szczegółach porozumienia pokojowego. Poinformował, że początkowo ich zadaniem będzie wzbudzenie zaufania drugiej strony i „sprawienie, iż wszyscy zaangażowani zrozumieją, że ta wojna nie powinna trwać i musi się skończyć”. Dodał, że dostali takie polecenie od Trumpa.
Strona ukraińska od początku deklaruje, że nie zaakceptuje żadnego porozumienia, w którego negocjowaniu nie będzie brała udziału. Trump powiedział w niedzielę mediom, że prezydent Zełenski weźmie udział w negocjacjach, ale nie podał szczegółów. Witkoff dodał, że Amerykanie rozmawiają z Ukraińcami osobno i „są oni częścią tych rozmów”.
Wiadomo jednak, że przedstawiciele Ukrainy nie wezmą udziału w dzisiejszych negocjacjach. Nie jest jasne, czy nie zostali zaproszeni, czy też sami nie chcą w nich uczestniczyć. Tę drugą opcję zasugerował na Telegramie doradca Zełenskiego Andrij Jermak. Stwierdził, że Ukraińcy nie planują spotkania z Rosjanami, dopóki nie stworzą planu, który zakończy wojnę i przyniesie trwały pokój. Inny jego doradca, Mychajło Podolak, powiedział w ukraińskiej telewizji, że „na stole negocjacyjnym nie ma niczego, o czym warto by dyskutować”.
Co ciekawe, znaczenie tych dyskusji pomniejsza także sam Rubio. W rozmowie z telewizją CBS sekretarz stanu stwierdził, że jedno spotkanie nie zakończy tej wojny, a formalne negocjacje pokojowe – w których wezmą udział także Ukraina i inne zainteresowane państwa – zaczną się w przyszłości. Zasugerował też, że zgadzając się na te negocjacje, Biały Dom chce zbadać, czy Putinowi faktycznie zależy na porozumieniu.
Agencja AP poinformowała jednak, że w Arabii Saudyjskiej przebywa ukraińska delegacja, która szykuje wizytę Zełenskiego w tym kraju. On sam w niedzielę przyleciał do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, które również były brane pod uwagę jako mediator. Strona ukraińska nie komentuje jednak na razie tego, czy te wizyty mają związek z rozmowami między Waszyngtonem i Moskwą.
Wczoraj w Paryżu z inicjatywy prezydenta Emmanuela Macrona odbył się nadzwyczajny szczyt na temat bezpieczeństwa Europy. – Cały ten szczyt nie był po to, aby stworzyć instrumenty zatrzymania Putina, ale aby dać kontrę polityczną Trumpowi. Wszyscy wiedzą, że kraje UE nawet z Wielką Brytanią nie wytworzą potencjału wojskowego w czasie potrzebnym do jego użycia na kierunku rosyjskim. Z kolei dla krajów takich jak Niemcy liczy się porozumienie z Rosją, a nie jej zatrzymanie – mówi prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski.
Podczas ubiegłotygodniowej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa przedstawiciele strony amerykańskiej, w tym wiceprezydent USA J.D. Vance oraz specjalny wysłannik USA ds. Ukrainy i Rosji Keith Kellogg, zakomunikowali, że rozmowy w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie będą się odbywać bez obecności przywódców europejskich. W odpowiedzi na działania Stanów Zjednoczonych prezydent Francji Emmanuel Macron zdecydował się na zwołanie nieformalnego szczytu państw europejskich. – Paryż jako mocarstwo nuklearne od lat miał ambicje integracji europejskiej w dziedzinie obronności – przypomina prof. Żurawski vel Grajewski.
Na agendzie tego nieformalnego szczytu, który miał miejsce wczoraj w Paryżu, znalazły się kwestie bezpieczeństwa europejskiego oraz wypracowanie wspólnego podejścia wobec polityki Stanów Zjednoczonych. Należy podkreślić, że na tym spotkaniu wzięli udział jedynie przedstawiciele Hiszpanii, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch, Danii, Niemiec, Niderlandów i Polski. Premier Włoch Giorgia Meloni wyraziła swoje niezadowolenie z tego, że na ten nadzwyczajny szczyt nie zostały zaproszone wszystkie państwa wschodniej flanki NATO, w tym kraje bałtyckie. – To absurd, że ich tutaj nie ma – powiedziała szefowa włoskiego rządu.
Zdaniem prof. Żurawskiego vel Grajewskiego brak zaproszenia dla krajów bałtyckich, Rumunii czy też Finlandii to gra na podział wschodniej flanki NATO. – Myślę, że zagrożone egzystencjalnie w swoim istnieniu przez Rosję kraje bałtyckie, Rumunia oraz Szwecja i Finlandia nie dołączą do frondy antyamerykańskiej budowanej przez Francję i Niemcy.
Polskę z kolei zaproszono, ponieważ obecny rząd w naszym kraju jest podporządkowany Berlinowi – zauważa politolog. Jak przekonuje wykładowca Uniwersytetu Łódzkiego, nic z tych ambitnych planów na polu europejskiej obronności nie zostanie zrealizowane ze względu na brak zasobów i zdolności. – Od ponad 30 lat Europa ogłasza, jak to się zintegruje wojskowo. Już w czerwcu 1992 r. na spotkaniu rady ministrów wówczas istniejącej Unii Zachodnio- europejskiej przyjęto zadania petersberskie, czyli misje, do których wykonania powinny być gotowe siły zbrojne europejskie, które miały być tworzone.
To wszystko nie zostało wprowadzone w życie. W roku 2003 odbył się tzw. szczyt pralinkowy pod Brukselą. Francja, Niemcy, Belgia i Luksemburg próbowały powołać Europejską Unię Obronną, a skończyło się na zjedzeniu czekoladek belgijskich. Kolejnym przykładem niemocy jest inicjatywa brytyjsko-francuska w Libii przeciwko podzielonemu wojną domową państwu. Londyn i Paryż nie dały rady i musiały prosić USA o pomoc – przypomina politolog.
Podczas spotkania w Paryżu dyskutowany był również scenariusz wysłania europejskich wojsk pokojowych na Ukrainę już po zakończeniu działań wojennych. – Gdyby chcieć rozpatrywać plan rozmieszczenia wojsk europejskich, a przy tym niechronionych art. 5 Traktatu Północno-atlantyckiego, byłoby to proszenie się o kłopoty.
Jest jasne, że Rosja uderzy w wojska bez parasola ochronnego ze strony USA. Wojska te po prostu się rozpierzchną. Będzie to kompromitacja całego Zachodu i zachęcenie Putina do dalszych agresywnych działań. Polska nie powinna do takiej inicjatywy wchodzić, ponieważ sama poniesie te straty i nic nie zyska – mówi wykładowca Uniwersytetu Łódzkiego.