Na falach niemieckiego radia publicznego odbyła się ciekawa rozmowa z Olafem Scholzem. Dla polskiego czytelnika kluczowy w niej jest fragment dotyczący paktu migracyjnego. Kanclerz Niemiec potwierdza, że pakt migracyjny wejdzie w życie w 2026 r.
Prowadzący wywiad podkreśla jednak, że nawet polski premier jest dziś temu przeciwny. To „nawet” jest bardzo charakterystyczne: pokazuje, że z tej strony Niemcy nie spodziewali się oporu. Cóż, kanclerz nie obawia się go nadal i uspokaja, że Donald Tusk jako polityk pragmatyczny wie, co wszystkim stronom się opłaca.
Scholz za chwilę będzie miał na głowie wybory, więc mówi rzeczy, na które czeka elektorat SPD. Wyborcami Tuska natomiast w swojej sytuacji nie ma już czasu się przejmować. Scholz pogrąża więc polskiego przyjaciela. Większość polskich mediów i tak o tym nie opowie.
Upokorzenie i brak obecności w Paryżu państw naszego regionu, obszaru Trójmorza, jest symptomatycznym znakiem tego, jaki podział rysuje się w Europie. I niech nikogo nie uspokaja, że w zwołanym przez Emmanuela Macrona „szczycie” brał udział premier Donald Tusk.
Po pierwsze, już sam fakt, że to Francuz w trakcie trwającej polskiej prezydencji w UE rości sobie prawa do dopraszania do swego stołu wybranych członków wspólnoty, to wyjątkowy afront dla Polski. Po drugie, z ustaleń paryskiego „szczytu” – poza lamentem i wzajemnym nakręcaniem się przeciw USA – nie wynika nic konkretnego, o czym piszą już nawet najbardziej zapatrzeni w Tuska przedstawiciele mediów III RP.
Niech więc nikogo nie uspokaja także premier, mówiący, jak to się wszyscy z nim zgadzali, bo to nieprawda. Świadczą o tym słowa premier Włoch, Georgii Meloni, która określiła posiadówkę mianem „antytrumpowskiej”. Taka jest dziś pozycja „starej Europy” i pozostaje cieszyć się, że Andrzej Duda stara się zabezpieczyć nasze żywotne interesy, rozmawiając z głównymi rozgrywającymi – Amerykanami.
POLITYKA \ Stany Zjednoczone nie mają zamiaru obniżać aktywności w naszej części Europy, zwłaszcza w zakresie bezpieczeństwa, w tym zmniejszać liczby amerykańskich żołnierzy – powiedział wczoraj prezydent Andrzej Duda po spotkaniu ze specjalnym wysłannikiem USA ds. Ukrainy i Rosji gen. Keithem Kelloggiem. Podkreślił też, że dzięki wysiłkom Waszyngtonu niebawem może dojść do zawieszenia walk na Ukrainie.
W piątek Warszawę odwiedził szef Pentagonu Pete Hegseth, który rozmawiał m.in. z prezydentem Andrzejem Dudą oraz ministrem obrony narodowej Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Wczoraj z kolei do Pałacu Prezydenckiego przybył specjalny wysłannik USA ds. Ukrainy i Rosji gen. Keith Kellogg, a po rozmowach prezydent Duda wyszedł do mediów, aby poinformować o konkluzjach.
– Mam pełen przegląd sytuacji, jeżeli chodzi o obecne działania, które są podejmowane przez USA. Chcę uspokoić wszystkich moich rodaków. (…) W moim osobistym przekonaniu Ameryka weszła bardzo mocno do gry, jeżeli chodzi o zakończenie wojny. Znam pana prezydenta Trumpa, jest człowiekiem stanowczym i kiedy działa, to działa w sposób bardzo stanowczy i skuteczny – powiedział prezydent Duda. Dodał też, że możemy się spodziewać wzmocnienia amerykańskiej obecności w naszym regionie. – Tutaj rozmawialiśmy nawet o tym, że mam nadzieję, że Fort Trump, o którym mówiliśmy w czasie pierwszej kadencji prezydenta Donalda Trumpa, naprawdę powstanie i że będzie taka bardzo silnie zakorzeniona amerykańska obecność militarna w naszym kraju – przekazał prezydent.
W najbliższym czasie gen. Kellogg uda się na Ukrainę, gdzie w imieniu Waszyngtonu będzie działał na rzecz zawieszenia broni i rozmów pokojowych. Z kolei prezydent Duda na przyszły tydzień zwołał posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Odbędzie się ono w najbliższy poniedziałek, „kiedy będziemy również znali już rezultaty spotkań w Kijowie”. Jan Przemyłski
Kancelaria Tuska żąda zwrotu pieniędzy przyznanych przez rząd Morawieckiego kołobrzeskiemu stowarzyszeniu na budowę pomnika pamięci nadberezyńców i ofiar akcji antypolskiej NKWD z lat 1937–1938. Pomnik powstał i został odsłonięty w 2023 r. – To jest przekroczenie wszystkich granic. Powinni to żądanie wysłać 11 sierpnia tego roku, w 88. rocznicę wydania rozkazu ludobójstwa Polaków w operacji antypolskiej NKWD. W ten sposób uczczą pamięć ludowego komisarza ZSRS, „Krwawego Karła” Nikołaja Jeżowa – mówi kołobrzeski poseł PiS Czesław Hoc.
Walka o postawienie w Kołobrzegu pomnika upamiętniającego ofiary NKWD i mordowanie Polaków na terenie ZSRS w ramach operacji antypolskiej, w tym ofiary mordów naszych rodaków nad Berezyną, trwała wiele lat. Inicjatorem wzniesienia pomnika był komitet społeczny, a autorem projektu lokalny artysta rzeźbiarz Romuald Wiśniewski. Komitet społeczny powołał Stowarzyszenie Budowy Pomnika Akcji Antypolskiej NKWD i Zagłady Nadberezyńców, które przez lata walczyło o to, by Kołobrzeg upamiętnił ofiary Stalina w godny sposób i w godnym miejscu.
Trwały spory z władzami lokalnymi, gdzie ma stanąć pomnik. Wreszcie udało się uzgodnić lokalizację, a rząd Mateusza Morawieckiego przyznał stowarzyszeniu grant na budowę monumentu. Było to prawie 900 tys. zł. W rocznicę wydania morderczego rozkazu Jeżowa 11 sierpnia 2023 r. pomnik odsłonięto. Teraz rząd Tuska chce zwrotu dotacji przyznanej przez rząd Morawieckiego.
Jako powód swojego żądania kancelaria Tuska podaje przekroczenie terminu oddania pomnika. Jak tłumaczy prezes stowarzyszenia Krzysztof Nowacki, termin został rzeczywiście przekroczony, ale wynikało to z warunków pogodowych i problemów z wykonawcami pomnika, przez co przeciągnęła się jego budowa. Obecnie Nowacki jest załamany. Pomnik stoi, więc stowarzyszenie nie ma środków, z których mogłoby zwrócić pieniądze. – Zabiorą nam mieszkania, emerytury. Nie chce się żyć w takim kraju – mówił zrezygnowany lokalnym mediom. – Nie chcę już o tej sprawie rozmawiać. Nie mam już po prostu siły – mówił wczoraj „Codziennej”.
Nie dziwię się panu Krzysztofowi. To uczciwy człowiek, którego spotyka wielka krzywda. I to z powodu walki o uczczenie pomordowanych Polaków ze strony polskiej władzy! To, co robi rząd Tuska w tej sprawie, to przekroczenie wszelkich granic. Dzisiejsza KPRM chce zwrotu pieniędzy za wybudowanie w Kołobrzegu pomnika pamięci zagłady nadberezyńców. W ten sposób ludzie Tuska uczczą pamięć ludowego komisarza ZSRS Nikołaja Jeżowa, wydającego rozkaz wymordowania setek tysięcy ludzi tylko dlatego, że byli Polakami!
– To, co się dzieje, przekracza granice rozumu! Bezdyskusyjny powinien być imperatyw hołdu i pamięci zamordowanych Polaków znad Berezyny przez bestialski reżim sowiecki. Nie można wszystkiego traktować w kategoriach zemsty politycznej i żądzy igrzysk. Są granice przyzwoitości! Niech ochłoną i przeczytają książkę Floriana Czarnyszewicza pt. „Nadberezyńcy”. Może wtedy najdzie ich jakaś refleksja! – mówi „Codziennej” poseł PiS Czesław Hoc.
Pomnik w Kołobrzegu to drugi obok monumentu w Sokołowie Podlaskim pomnik w Polsce upamiętniający ofiary tzw. operacji polskiej przeprowadzonej przez NKWD w latach 1937–1938 w ZSRS. Na podstawie rozkazu Jeżowa aresztowano ponad 143 tys. osób. Co najmniej 111 tys. skazano na karę śmierci. Blisko 30 tys. Polaków zesłano do łagrów. Na Ukrainie, która była największym skupiskiem ludności polskiej w ZSRS, osądzono niemal 56 tys. osób. Ponad 47 tys. z nich zamordowano.
Według IPN aresztowanych w ramach operacji mężczyzn oskarżano o przynależność do nieistniejącej od 1921 r. Polskiej Organizacji Wojskowej, która miała rzekomo prowadzić działalność szpiegowsko-wywrotową na rzecz II Rzeczypospolitej. Na większości z nich wykonano wyrok śmierci. Żony „szpiegów” lub „wrogów ludu” były zsyłane na 5 do 10 lat w głąb ZSRS za to, że nie informowały organów władzy sowieckiej o „kontrrewolucyjnej działalności szpiegowskiej” mężów. Ich dzieci często odsyłano do domów dziecka lub więziono w obozach i koloniach pracy.
POLITYKA \ Na wczorajszym posiedzeniu Rady Ministrów jednym z głównych punktów była nowelizacja przepisów, które ograniczą udział przedstawicieli prezydenta RP w posiedzeniach dotyczących bezpieczeństwa i obronności. – Propozycja jest skrajnie niepoważna, dlatego że pan prezydent jest zwierzchnikiem sił zbrojnych, a Polska jest krajem przyfrontowym i wszelkie decyzje dotyczące bezpieczeństwa Polek i Polaków powinny zapadać ponad podziałami – mówi „Codziennej” Beata Kempa, doradca prezydenta RP.
W projekcie nowelizacji ustawy o Radzie Ministrów, którą przygotował obóz rządzący, zniesiono obowiązek udziału przedstawiciela prezydenta w posiedzeniach rządu dotyczących bezpieczeństwa i obronności, zastępując go możliwością zaproszenia przedstawiciela przez premiera. Pomysł ten spotkał się już z ostrą krytyką ze strony opozycji, a także Pałacu Prezydenckiego. Komentarza w tej sprawie udzieliła „Codziennej” minister Beata Kempa, etatowy doradca prezydenta RP.
– Premier Tusk być może przewiduje, że wybory prezydenckie wygra kandydat obozu patriotycznego, i stąd taka inicjatywa. Propozycja jest oczywiście skrajnie niepoważna, dlatego że pan prezydent jest zwierzchnikiem sił zbrojnych, a Polska jest krajem przyfrontowym i wszelkie decyzje dotyczące bezpieczeństwa Polek i Polaków powinny zapadać ponad podziałami. W interesie całego narodu jest, abyśmy byli bezpieczni. Wewnętrzna próba rozgrywania najważniejszych instytucji w państwie jest w tej sytuacji bardzo nieodpowiedzialną polityką – ocenia minister Kempa.
– Trzeba też wyraźnie podkreślić, że tego typu rzeczy są skrzętnie odnotowywane przez Moskwę, ale patrzą też na nie nasi sojusznicy z Waszyngtonu. Polska dyplomacja w chwili obecnej jest w złej kondycji. W momencie, gdy w Monachium spotykają się najważniejsi politycy wolnego świata, pan premier obiera ziemniaki. Chwilę później naprędce organizowany jest szczyt w Paryżu, a Polska, która sprawuje prezydencję w Radzie UE, jest na nim niewidoczna, niesłyszalna. To pokazuje, że na arenie międzynarodowej z Donaldem Tuskiem się nie liczą. Próba ograniczenia uczestnictwa przedstawiciela prezydenta RP w spotkaniach dotyczących bezpieczeństwa kraju przyfrontowego jeszcze bardziej pogłębia ten kryzys. To jest igranie dobrem narodu dla zwykłego politykierstwa – dodaje minister Beata Kempa. Jan Przemyłski
Wczoraj w stolicy Arabii Saudyjskiej Rijadzie rozpoczęły się rozmowy między delegacjami USA i Rosji na temat normalizacji dwustronnych relacji oraz zakończenia wojny na Ukrainie. Na stole znalazł się trzyetapowy plan, który obejmuje zawieszenie broni, wybory na Ukrainie, a następnie podpisanie porozumienia pokojowego pomiędzy Kijowem a Moskwą.
W amerykańskiej delegacji, która przybyła do Arabii Saudyjskiej, znaleźli się m.in. sekretarz stanu Marco Rubio, specjalny wysłannik ds. Bliskiego Wschodu Steve Witkoff oraz doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Michael Waltz. W skład rosyjskiego zespołu negocjacyjnego weszli minister spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej Siergiej Ławrow i doradca rosyjskiego przywódcy Jurij Uszakow. Jak podkreślił doradca rosyjskiego dyktatora, celem rozmów odbywających się w Rijadzie będzie m.in. „rozpoczęcie prawdziwej normalizacji stosunków między nami a Waszyngtonem”.
Amerykański dziennik „The New York Times” przypomina, że rozmowy w Rijadzie to pierwsze tego typu spotkanie wysokich przedstawicieli USA i Rosji od agresji Putina na Ukrainę w lutym 2022 r. To właśnie kwestia zawarcia porozumienia pokojowego i zakończenia wojny na Ukrainie zdominowała wczorajsze rozmowy delegacji rosyjskiej i amerykańskiej. Jak podkreślił szef amerykańskiej dyplomacji Marco Rubio, strony zgodziły się na realizację trzech celów: przywrócenie obsady personalnej w swoich ambasadach w Waszyngtonie i Moskwie, utworzenie zespołu wysokiego szczebla w celu wsparcia rozmów pokojowych na Ukrainie oraz zbadanie możliwości zacieśnienia współpracy gospodarczej.
Dzień wcześniej z inicjatywy prezydenta Francji Emmanuela Macrona odbył się w Paryżu nadzwyczajny szczyt na temat bezpieczeństwa Europy, w którym wzięli również udział szefowie rządów Niemiec, Wielkiej Brytanii, Włoch, Polski, Hiszpanii, Holandii i Danii, a także szefowa Komisji Europejskiej oraz sekretarz generalny NATO. Jak podkreśla francuski dziennik „Le Mond”, „Europejczycy, marginalizowani przez Trumpa i Putina, są podzieleni w sprawie wysłania wojsk na Ukrainę”. Z kolei francuski tygodnik „Le Point” przedstawia szczegóły planu rozmieszczenia żołnierzy europejskich już po zakończeniu wojny na Ukrainie.
„Paryż i Londyn kreślą już zarys sił liczących od 25 000 do 30 000 ludzi, w tym 10 000 Francuzów, wspieranych przez kraje skandynawskie i bałtyckie” – możemy przeczytać w „Le Point”. Kanclerz Niemiec Olaf Scholz nazwał ten pomysł „całkowicie przedwczesnym i niewłaściwym”, podczas gdy premier Włoch Giorgia Meloni nazwała go „nieskutecznym rozwiązaniem”. Sprzeciw wobec tej inicjatywy miały wyrazić Hiszpania i Polska. Jak jednak zauważa cytowany przez francuską gazetę regionalną „La Voix du Nord” minister spraw zagranicznych Francji Jean-Noël Barrot, obecnie mają trwać dyskusje na temat rozmieszczenia wojsk, zwłaszcza francuskich, brytyjskich i polskich, „trzech głównych armii” Europy, w celu zagwarantowania przyszłego zawieszenia broni i „trwałego pokoju” na Ukrainie.
– Tuskowi w tej sprawie na pewno nie można ufać. Wiele razy kłamał i zmieniał zdanie o 180 stopni. W prorządowym portalu Onet został opublikowany komentarz, w którym wprost wskazano, że Tusk mówi tak ze względu na kampanię wyborczą, a po niej najprawdopodobniej zmieni zdanie. Należy się spodziewać tego, że jeśli Rafał Trzaskowski wygra wybory, to chwilę później żołnierze Wojska Polskiego zostaną wysłani przez Tuska na Ukrainę – ostrzega poseł Prawa i Sprawiedliwości (PiS) Paweł Jabłoński.
Jak podkreśla w rozmowie z „Codzienną” polityk PiS, takie działanie byłoby bardzo złym krokiem i obniżyłoby bezpieczeństwo Polski. – Dzisiaj polscy żołnierze nie powinni być wysyłani na Ukrainę, powinni zostać na naszym terytorium i bronić naszego kraju. Jeśli zaś chodzi o Ukrainę, to powinni bronić jej sami Ukraińcy. W Europie są miliony Ukraińców, którzy powinni zostać zmobilizowani do wojska i bronić swojego kraju, a nie liczyć na to, że będą to robić Polacy – kończy poseł Jabłoński.