POLITYKA \ Najważniejsze, aby przestali ginąć ludzie, żeby agresja rosyjska się zakończyła i żeby doprowadzić do trwałego pokoju, który zapewni bezpieczeństwo nie tylko Ukrainie, ale także innym krajom, w tym nam, czyli wschodniej flance NATO – powiedział prezydent Andrzej Duda po wczorajszym spotkaniu z prezydentem Łotwy Edgarsem Rinkēvičsem. – Pan prezydent ma świadomość, że obecnie rozdawane są nowe karty w grze geopolitycznej – mówi „GPC” prof. Mieczysław Ryba.
Mówiliśmy z prezydentem Łotwy o toczących się rozmowach ws. zakończenia wojny na Ukrainie. Wiemy, że na stole są różne oferty. Są one dyskutowane przez przedstawicieli strony amerykańskiej i ukraińskiej – powiedział wczoraj prezydent Duda, a jednocześnie dodał, że razem z prezydentem Rinkēvičsem uważają, że trzeba ze spokojem obserwować te rozmowy. – Mam nadzieję, że będą to rzeczywiście negocjacje między Rosją a Ukrainą, które zakończą rosyjską agresję i które będą odbywały się przy udziale Stanów Zjednoczonych, bo tak w tej chwili steruje tym prezydent Donald Trump – mówił Duda.
Z kolei łotewski przywódca chwalił Polskę m.in. za pomoc w odcięciu się krajów bałtyckich od poradzieckiej sieci elektroenergetycznej i w synchronizacji z europejską siecią. Natomiast relacjonując rozmowę z polskim prezydentem, poinformował, że obaj omówili też kwestie bezpieczeństwa, w tym powtarzające się incydenty przerywania podmorskich kabli przez tankowce przewożące rosyjską ropę. – Tu też musimy jako państwa Morza Bałtyckiego mocniej współpracować – oświadczył.
O komentarz do tego wydarzenia oraz innych niedawnych aktywności prezydenta Dudy poprosiliśmy eksperta ds. politycznych prof. Mieczysława Rybę.
– Pan prezydent ma świadomość, że obecnie rozdawane są nowe karty w grze geopolitycznej i od jego aktywności zależy to, jaką pozycję będzie w tej architekturze miała Polska.
Premier i jego rząd zostali już zdefiniowani przez opinię publiczną jako wykonawcy polityki niemieckiej w środkowej Europie i nie są podmiotowo traktowani ani przez Waszyngton, ani Brukselę. Mamy prezydencję w UE, która się niczym nie objawia, i to w momencie, gdy toczą się najważniejsze negocjacje. Tusk został ledwo doproszony na szczyt, który organizował Emmanuel Macron w Paryżu. Koalicja rządząca gra w drugiej lidze na arenie międzynarodowej. W związku z tym prezydent pozostaje ostatnią instytucją, która w tej rozgrywce walczy o interesy naszego państwa – ocenia prof. Mieczysław Ryba. Jan Przemyłski
USA \ Wygląda na to, że w administracji Donalda Trumpa doszło do buntu przeciwko działaniom Elona Muska. Gdy wysłał on do pracowników rządowych list, w którym zażądał, by powiedzieli mu o swojej pracy, część sekretarzy i szefów agencji zakazała swoim pracownikom odpowiedzi – a biuro, które go wysłało, wycofało się z tego pomysłu.
Jedną z głównych obietnic Trumpa było zwiększenie efektywności i obniżenie kosztów funkcjonowania amerykańskiego rządu federalnego. W tym celu utworzył Departament Rządowej Efektywności (DOGE). Wbrew nazwie nie jest to departament, bo na utworzenie go Trump potrzebowałby zgody Kongresu, lecz ciało doradcze. Trump postawił na jego czele swojego najważniejszego sojusznika, miliardera Elona Muska. On i jego ludzie szukają teraz sposobów na to, jak usprawnić pracę rządu, a ich „śledztwo” sprawiło już, że wielu urzędników pożegnało się z pracą.
W sobotę Musk, za pośrednictwem Biura Zarządzania Personelem (OPM) – niezależnej agencji, która zajmuje się w rządzie sprawami kadrowymi – wysłał e-mail do ok. 2 mln pracowników rządowych. W tym liście kazał im opisać w skrócie to, czym zajmowali się w poprzednim tygodniu. Na swoim portalu społecznościowym X poinformował, że jeśli nie odpowiedzą w niedzielę do północy, to stracą pracę.
To wywołało opór części sekretarzy i szefów agencji. Szefostwo Pentagonu powiedziało jego cywilnym pracownikom, że mają nie odpowiadać na ten list, bo to Departament Obrony dokonuje oceny ich pracy zgodnie z własnymi procedurami. Taką samą decyzję podjęło FBI. Warto odnotować, że zarówno sekretarz obrony Pete Hegseth, jak i szef FBI Kash Patel są uznawani za bardzo bliskich sojuszników Trumpa. Odpowiadania na ten list zabroniło także szefostwo kilku innych departamentów i agencji, ale w innych pracownikom powiedziano, że mają na niego odpisać.
Teraz OPM wycofuje się z tego pomysłu. W poniedziałek poinformowało, że odpowiedź na ten list nigdy nie była obowiązkowa. Dodało, że pracownicy, którzy nie odpisali, nie muszą się obawiać, że zostaną zwolnieni z pracy. Sam Musk twierdzi jednak, że to nieprawda. Powiedział, że decyzją Donalda Trumpa dostali kolejną szansę, ale jeśli drugi raz nie odpowiedzą, to zostaną zwolnieni. Musk jest jedynie doradcą i nie ma prawa nikogo zwolnić. Jego pomysł podoba się jednak Trumpowi. „Próbują się dowiedzieć, kto pracuje dla rządu, czy płacimy innym ludziom, którzy nie pracują, i gdzie idą pieniądze” – skomentował ten list.
Bunt sekretarzy jest zrozumiały. Wielu pracowników rządowych przyznaje anonimowo, że Musk wprowadził atmosferę, w której trudno im spełniać swoje obowiązki. Protestują przeciwko temu związki zawodowe, które walczą o rządowych pracowników w sądach. Jakiś czas temu głośno było też o zwolnieniach z Narodowej Administracji Bezpieczeństwa Nuklearnego, która dba o amerykański arsenał atomowy. Wielu zwolnionych pracowników poproszono o powrót już dzień po wręczeniu im wypowiedzeń, bo okazało się, że jednak byli potrzebni, a ta agencja już wcześniej miała problem z brakiem rąk do pracy. Wiktor Młynarz