KULTURA \ Od miesięcy Instytut Pileckiego jest nękany kontrolami wszystkich możliwych służb. To doprowadza do paraliżu instytucji, a wyniki różnego rodzaju postępowań są zaskakujące. Ministerstwo Kultury doszło do wniosku, że nauczenie o armii Andersa… jest sprzeczne z ustawą.
– W kontroli napisano, że miś brunatny wykracza poza zakres ustawy. A chodzi najprawdopodobniej o słynnego misia Wojtka, który był w armii Andersa – mówiła prof. Magdalena Gawin w Sejmie.
Od ponad roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego szuka haków na swoich poprzedników. Jego celem stał się Instytut Pileckiego, któremu zarzucono niegospodarność i wydatkowanie 700 mln zł przez osiem lat.
– Tymczasem wśród tych wydatków, które zostały poczynione w związku z funkcjonowaniem Instytutu Pileckiego, jest 10 lat badań naukowych, często takich, których w ogóle w Polsce nie robiono przez lata. To jest zbudowanie trzech dużych oddziałów zagranicznych i wiele inwestycji – siedem inwestycji, w tym dwa muzea. Za taką samą sumę, jaka została wydana przez Trzaskowskiego i Platformę Obywatelską na tę białą skrzynkę, która stoi na placu Defilad – mówił prof. Piotr Gliński.
Jak się okazuje, podczas kontroli urzędnicy ministerstwa dochodzili do odkrywczych wniosków. Doszukali się błędów w programach nauczania dla dzieci. Ich zdaniem instytut nie jest od edukowania o „misiach brunatnych”. Problem jest jednak taki, że chodziło o przytoczenie dzieciom historii niedźwiedzia Wojtka, który przeszedł szlak bojowy z armią Andersa.
Na dzisiaj zdaniem prof. Magdaleny Gawin instytut jest sparaliżowany, a część działań celowo wstrzymywana.
– Od stycznia 2022 r., kiedy kierowałam instytutem, moim priorytetem było zbudowanie kompleksu muzealnego w Augustowie. Pierwsze w Polsce muzeum poświęcone obławie augustowskiej. Z wielkim poświęceniem budowałam je razem ze współpracownikami, którzy zostali ukarani przez wcześniejszą dyrekcję, czyli Wojciecha Kozłowskiego, oraz obecną, czyli przez pana Ruchniewicza.
Muzeum zostało zaatakowane. Z kierowniczką, która prowadziła pewną ręką inwestycję, zerwano umowę. Muzeum stoi puste. Pierwsza wystawa została wycofana w czerwcu – mówiła prof. Magdalena Gawin. Od 11 miesięcy nic się nie dzieje. Przez ten czas prezes instytutu pojawił się na budowie raz. – Jest inwestycja oddana.
Za 70 mln, a obecny dyrektor przez cztery miesiące nie znalazł czasu, aby się tam pojawić – mówiła Gawin. Co więcej, muzeum ma sześciu pracowników, którym zablokowano możliwość działania, w tym zorganizowania 80. rocznicy obławy augustowskiej. Jacek Liziniewicz
Wojsko ukraińskie przy użyciu kilkuset bezzałogowych statków powietrznych przeprowadziło z poniedziałku na wtorek największy jak do tej pory atak dronowy na Rosję. Była to odpowiedź na regularnie prowadzone przez stronę rosyjską uderzenia dronowo-rakietowe na Ukrainę. Wymiana ciosów między Kijowem a Moskwą odbyła się kilkanaście godzin przed ukraińsko-amerykańskimi rozmowami w sprawie zakończenia wojny przeprowadzanymi w saudyjskiej Dżuddzie.
W ramach zmasowanego ataku na Rosję strona ukraińska wystrzeliła wczoraj kilkaset dronów, w tym kilkadziesiąt na Moskwę. Jak informowało rosyjskie MON, obronie powietrznej udało się zestrzelić 337 ukraińskich bezzałogowych statków powietrznych, w tym m.in. nad obwodami moskiewskim, kurskim i briańskim.
Nie wszystkie ukraińskie drony zostały zneutralizowane. Jak informował gubernator obwodu moskiewskiego Andriej Worobiow, w wyniku wtorkowego ataku zginąć miały dwie osoby, a co najmniej sześć zostało rannych. Władze zdecydowały się ponadto na czasowe zamknięcie czterech lotnisk w obwodzie moskiewskim.
Należy podkreślić, że z tego typu atakami strona ukraińska musi mierzyć się niemal każdego dnia. Tylko w nocy z poniedziałku na wtorek Rosjanie wystrzelili pocisk balistyczny Iskander-M i 126 dronów kamikadze typu Shahed. Ukraińskiej obronie powietrznej udało się zestrzelić pocisk balistyczny i 79 bezzałogowych statków powietrznych.
Na samym froncie Rosjanie prowadzą kolejne udane działania ofensywne w rosyjskim obwodzie kurskim, dochodząc do obrzeży Sudży. W poniedziałek głównodowodzący sił ukraińskich gen. Ołeksandr Syrski uspokajał, że nie ma zagrożenia okrążenia ukraińskich jednostek w obwodzie kurskim. Ciężkie walki prowadzone są ponadto na kierunku Torećka i Pokrowska.
Wczoraj w saudyjskiej Dżuddzie rozpoczęły się ukraińsko-amerykańskie rozmowy w sprawie zakończenia rosyjskiej inwazji. Departamentu Stanu USA przekazał, że „prezydent Donald Trump jest zdeterminowany, by jak najszybciej zakończyć wojnę, i podkreślił, że wszystkie strony muszą podjąć działania na rzecz zapewnienia trwałego pokoju”.
– Najważniejszą rzeczą, z którą musimy stąd wyjść, jest silne poczucie, że Ukraina jest gotowa zrobić trudne rzeczy i że Rosjanie będą musieli zrobić trudne rzeczy, aby zakończyć ten konflikt lub przynajmniej go w jakiś sposób zatrzymać – powiedział przed spotkaniem amerykański sekretarz stanu Marco Rubio, cytowany przez „The New York Times”.
Jeszcze w tym tygodniu z wizytą do Moskwy udać się ma specjalny wysłannik prezydenta USA Donalda Trumpa Steve Witkoff.
USA \ Z ujawnionego raportu organizacji pozarządowych wynika, że administracja poprzedniego prezydenta Joego Bidena wydawała ogromne sumy na praktyki związane z równością i różnorodnością w rządzie federalnym. Dokument wskazuje na szkodliwy wpływ tych działań na funkcjonowanie państwa.
Telewizja Fox News ujawniła wyniki raportu instytucji Functional Government Initiative i Center for Renewing America, które wskazują, że administracja Bidena wdrażała ideologię DEI (praktyki promujące równość i różnorodność w danym miejscu pracy bądź szkole; ang. Diversity, Equality and Inclusion, DEI) w 24 agencjach rządowych i wydała na to ponad bilion dolarów z pieniędzy podatników. „Kwota ta nie obejmuje jednak wszystkich wydatków związanych z DEI ani wszystkich programów realizowanych w tych agencjach.
Ustalenia pokazują znaczny wzrost wydatków na DEI, który jest w dużej mierze efektem politycznych dyrektyw administracji Bidena” – wskazuje raport. Dokument podkreśla, jak ideologia DEI przeniknęła do kluczowych obszarów, takich jak obronność, zarządzanie kryzysowe i rynek pracy.
Autorzy analizy podzielili inicjatywy DEI na trzy kategorie. Pierwsza z nich obejmuje kilkanaście programów, które eksperci rekomendują do natychmiastowej likwidacji. Druga grupa, licząca prawie 150 programów, mogłaby zostać zakończona po dokładniejszym przeglądzie, a trzecia, najliczniejsza, składa się z ponad 300 programów, w przypadku których brakuje pełnych informacji na temat ich powiązania z DEI.
Przedstawiciele instytucji, które opracowały raport, jednoznacznie opowiedzieli się za zdecydowanymi działaniami w celu eliminacji tych inicjatyw, uznając je za szkodliwe dla amerykańskich interesów narodowych i efektywności państwa. – DEI jest głęboko zakorzenione we wszystkich obszarach rządu federalnego i musi zostać całkowicie wyeliminowane – powiedział dla FOX News Digital, Wade Miller, starszy doradca w Center for Renewing America.
Jak poinformował na początku marca „The New York Times”, administracja Donalda Trumpa wprowadziła restrykcje dotyczące używania terminów związanych z ideologią różnorodności, równości i inkluzywności w rządzie federalnym. Z dokumentów wynika, że Biały Dom nakazał agencjom federalnym ograniczenie lub unikanie terminologii związanej z kulturą woke, polegającą na podnoszeniu kwestii rzekomych nierówności i dyskryminacji w społeczeństwie.
Lista zakazanych wyrażeń obejmuje prawie 200 pozycji, w tym odniesienia do ideologii płciowej, takie jak: „przypisano płeć żeńską przy urodzeniu”, „transpłciowy” lub „osoba w ciąży”. Zakazane są także m.in. terminy neutralnego płciowo określania Latynosów oraz „różnorodność rasowa”.
Administracja Trumpa zobowiązała placówki edukacyjne do zerwania z przestrzeganiem zasad DEI do 28 lutego, ale wytyczne wydane po tym terminie złagodziły wcześniejsze postanowienia, precyzując, że niektóre terminy i działania z zakresu DEI nie naruszają obecnego prawa w odniesieniu do szkół.
Przeprowadzony przez magazyn „The Economist” i portal YouGov sondaż wykazał, że 45 proc. osób popiera zakończenie programów związanych z DEI w szkołach i rządzie federalnym, podczas gdy 40 proc. ankietowanych jest temu przeciwnych. Tomasz Winiarski
W najdłuższym w historii przemówieniu o stanie państwa przed połączonymi izbami Kongresu (1 godz. 40 min) prezydent Donald Trump poruszył setki spraw. Ale wielu nie poruszył i jedynie zastanawiać się można, dlaczego tak się stało. Nie mówił na przykład o żołnierzach amerykańskich stacjonujących w Europie i czy będzie ich więcej, czy też mniej. Co ważne, ani razu nie wspomniał o NATO. A przecież analitycy spodziewali się, że prezydent USA nawiąże do swoich postulatów zwiększenia wydatków wojskowych, skrytykuje niektórych sojuszników za to, że są „pasażerami na gapę” (terminu tego po raz pierwszy użył prezydent Barack Obama). Niektórzy obawiali się jakiegoś stopnia „wycofania się Ameryki” z Sojuszu. Jednak tak się nie stało.
Według przecieków prezydent rozważał uwzględnienie NATO w niedawnym przemówieniu w Kongresie. I zapewne nie miałby wiele dobrego do powiedzenia na temat Sojuszu. Ostatecznie postanowił pominąć temat. Nie wspomniał też słowem o ewentualnym wycofaniu wojsk amerykańskich z Europy, choć o zapowiedziach relokacji 35 tys. wojskowych z Niemiec słyszymy od dawna. Być może stało się tak na skutek wcześniejszych spotkań z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem, a zwłaszcza brytyjskim premierem Keirem Starmerem.
A może chciał dać sojusznikom więcej czasu na podjęcie konkretnych kroków w celu spełnienia jego żądań, aby Europa zwiększyła wydatki na NATO i wzięła większą odpowiedzialność za bezpieczeństwo? I planuje zaczekać na choćby minimalne konkrety, a nie tylko deklaracje?
Powinni płacić więcej
Amerykański przywódca powrócił ostatnio do pieniędzy na obronę i zaskoczył po raz kolejny. Stwierdził, że kraje sojusznicze, które nie wydają odpowiednio dużo na swoje siły zbrojne, nie zasługują na obronę. – Jeśli nie zapłacą, nie będę ich bronił – powiedział reporterom w Gabinecie Owalnym.
Trump często kwestionował, czy Stany Zjednoczone – zdecydowanie największa armia w sojuszu transatlantyckim i ostateczny gwarant bezpieczeństwa Europy od czasów II wojny światowej – powinny kontynuować swoją centralną rolę w NATO.
Republikanin, podobnie jak w pierwszej kadencji, wzmocnił krytykę niektórych państw członkowskich NATO za to, że nie przeznaczają wystarczająco dużo środków na swoje budżety obronne. Uważa, że takie kraje nadmiernie polegają na Stanach Zjednoczonych, i chce, aby dotrzymały zobowiązań finansowych. – Powinni płacić więcej – naciskał Trump.
Tylko teraz nie chodzi już o 2 proc., a znacznie więcej. Niektóre media twierdzą nawet, że Trump rozważa „plan kalibracji” amerykańskiego wsparcia wojskowego w sposób faworyzujący kraje członkowskie, które wydają większą część swojego PKB na obronę. Prezydent wielokrotnie wzywał sojuszników do podniesienia rocznych wydatków na obronę do 5 proc. PKB z obecnego poziomu 2 proc., który i tak osiągnęły tylko 23 z 32 państw. Polska jest w dobrej sytuacji, bowiem jest znacznie powyżej 4 proc.
Czy nam pomogą?
Oczywiście wypowiedzi Trumpa należy traktować przede wszystkim jako element nacisku na kraje, które mało przeznaczają pieniędzy na obronność, na przykład na Hiszpanię, która płaci zaledwie 1,3 proc. Artykuł 5 NATO stanowi, że każdy zaatakowany członek będzie broniony przez wszystkich pozostałych, i z tego punktu widzenia zasadne wydaje się pytanie – rzadko stawiane – czy sojusznicy będą bronić w razie konieczności USA. Mówił o tym Trump po niedawnej wizycie prezydenta Emmanuela Macrona w Waszyngtonie. – Gdyby Stany Zjednoczone miały kłopoty, zadzwonilibyśmy do nich i powiedzieli: Francjo, mamy problem. O kilku innych krajach nie wspomnę. Myślicie, że przyjdą i nas ochronią? Hmm. Powinni. Ale nie jestem tego pewien – sugerował amerykański przywódca. Artykuł 5 tylko raz został użyty w historii – po atakach na terytorium USA 11 września 2001 r.
Donald Trump, pytany o ewentualne ograniczenie zobowiązań sojuszniczych i czy zamierza uczynić je oficjalną polityką USA, stwierdził, że kieruje się realizmem. – Myślę, że to zdrowy rozsądek. Jeśli nie zapłacą, nie będę ich bronił – oznajmił. Zapytany, dlaczego Stany Zjednoczone w ogóle miałyby pozostać w Sojuszu, Trump odparł, że uważa Sojusz za „potencjalnie dobry”, ale „bardzo niesprawiedliwy”. I coś w tym jest.
O tym, jak ważne jest inwestowanie państw członkowskich NATO w obronę, mówił Trump przy okazji wizyty premiera Wielkiej Brytanii w Białym Domu, ale jeszcze przed „słynną” kłótnią z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim. – Katastrofa na Ukrainie pokazuje dokładnie, dlaczego tak ważne jest, aby Wielka Brytania i inni partnerzy z NATO dokonywali dużych inwestycji w swoje zdolności obronne. W wielu przypadkach odpowiednie byłoby 4 lub 5 proc. – oświadczył. Nadmieńmy, że Stany Zjednoczone, które wydają około 3 proc. na obronę, musiałyby również znacznie zwiększyć budżet Pentagonu, aby osiągnąć zakładany cel.
W uwagach na spotkaniu Grupy Kontaktowej ds. Obrony Ukrainy przy NATO sekretarz obrony USA Pete Hegseth powtórzył apele prezydenta do europejskich sojuszników o zwiększenie wydatków na obronę do co najmniej 5 proc. Mówił, że dotychczasowe inwestycje „nie wystarczą”. Sekretarz Hegseth podkreślił, że USA „pozostają oddane sojuszowi NATO i partnerstwu obronnemu z Europą. Koniec, kropka. Ale Stany Zjednoczone nie będą już dłużej tolerować nierównowagi, która zachęca do zależności”.
Rutte popiera dofinansowanie obrony
Trump daje jasno do zrozumienia: Europa ma być mniej zależna od wsparcia wojskowego USA i bardziej samowystarczalna. Powoli to przesłanie dociera do odbiorców, ale poza słowami brakuje szybkich i stanowczych decyzji. Amerykański prezydent krytykuje ogromne koszty wojny na Ukrainie, jakie ponosi amerykański podatnik, i chce po prostu przerzucić większą część obciążeń – także fiskalnych – na Europę. Od dawna krytykuje państwa europejskie, takie jak Niemcy, które nie spełniają minimalnych wymogów NATO w zakresie wydatków, a jednocześnie finansują rozległe programy socjalne i wysyłają pieniądze do Moskwy – mimo wojny – za gaz ziemny.
Ma w tym mocnego orędownika. Sekretarz generalny NATO Mark Rutte słusznie mówi, że „aby zapobiec wojnie, musimy wydać więcej”. Jego zdaniem siła NATO w odstraszaniu innych państw od agresji jest „wątpliwa”, ponieważ jego członkowie nie wydają wystarczająco dużo pieniędzy na obronę, wzywając jednocześnie do odbudowy europejskiego przemysłu obronnego. – Aby zapobiec wojnie, musimy wydać więcej. W bardzo niebezpiecznym świecie 2 proc. nie wystarczy, aby zapewnić nam bezpieczeństwo. Musimy zainwestować znacznie więcej. Musimy również uzupełnić nasze zapasy, i to szybko, nie ma czasu do stracenia, aby ożywić nasz przemysł obronny, aby zwiększyć produkcję obronną, jest to absolutna konieczność – tłumaczył Rutte.
Jeśli Europa wyłoży więcej pieniędzy na wojsko, uzbrojenie i NATO, o lojalność USA i Trumpa nie należy się martwić. Kilka dni temu kandydat na ambasadora przy NATO, Matthew Whitaker, powiedział senatorom na przesłuchaniu, że zaangażowanie USA w Sojusz będzie „niezłomne”. Większość członków NATO chciałaby, aby Ameryka nadal w sposób nieproporcjonalny płaciła rachunek za ich ochronę. Te czasy się skończyły, i dobrze. Dobrze, aby państwa europejskie były gotowe na najbliższy szczyt NATO w Hadze. Do czerwca już niedaleko.