Gazeta Polska Codziennie Numer 3893


Wymiar niesprawiedliwości

Gdyby zapytać przeciętnego ucznia, które określenia: „wataha” i „śmieci” czy „mordercy”, bardziej znieważają, poniżają i naruszają czyjąś godność, zdecydowana większość postawiłaby na ostatnie słowo. Oskarżenie kogoś, że jest mordercą, to bowiem jedno z najcięższych. Okazuje się, że to, co oczywiste dla najmłodszych, nie jest oczywiste dla sądu. Za określenia „wataha” i „śmieci” użyte wobec polskich żołnierzy broniących granic wyrok skazujący usłyszał Władysław Frasyniuk.

Tymczasem za nazwanie Straży Granicznej „mordercami” konsekwencji nie poniosłaBarbara Kurdej-Szatan, której sądy umorzyły wszystkie sprawy. Niekonsekwencja wymiaru sprawiedliwości to jedna strona medalu. Druga to reakcja celebrytki, która po zakończonej sprawie zamiast skruchy i przeprosin zaserwowała spektakl, w której kreuje się na ofiarę hejtu i dzieli się mądrościami, jakoby cała sytuacja uświadomiła jej, ile jest wokół niej zła. W jednym ma rację: chyba nikt nie dorówna niektórym celebrytom w ilości wylanej agresji słownej w stosunku do obrońców polskiej granicy.



„Tak” dla zbrojeń. „Nie” dla państwa europejskiego

Ostry polityczny spór wywołały głosowania w sprawie Europejskiej Unii Obronnej. Donald Tusk zaatakował PiS, że to, sprzeciwiając się rezolucji, sprzeciwiło się m.in. Tarczy Wschód. Zdaniem opozycji to jednak tylko zasłona dymna mająca przykryć fakt, że rząd oddał kolejne kompetencje Brukseli. Tym razem w dziedzinie obronności.

Zdaniem ekspertów związanych z prawicą plany dotyczące obronności są skrajnie niebezpieczne dla Polski. Według Jacka Saryusza-Wolskiego urzędnicy Komisji Europejskiej wykorzystali kryzys do przywłaszczenia sobie kolejnych kompetencji. – Parlament Europejski przyjął rezolucję, wzywającą do utworzenia Europejskiej Unii Obronnej – to element „uniezależnienia się od NATO”.

Celem ma być stworzenie konkurencyjnej wobec NATO „armii europejskiej”. To drastyczne obniżenie poziomu bezpieczeństwa, zwłaszcza państw Europy Środkowo-Wschodniej. Zakupy uzbrojenia, zarówno wspólnotowe, jak i samodzielne, mają preferencyjnie traktować europejski przemysł zbrojeniowy – {{ < highlight “oznacza to, iż zamiast amerykańskiego czy koreańskiego sprzętu bylibyśmy zmuszeni do dokonywania zakupów we Francji czy w Niemczech.” >}}

Komisja Europejska zamierza przejąć kontrolę nad procesem modernizacji europejskich sił zbrojnych, a w Radzie UE decyzje o obronności miałyby zapadać większością kwalifikowaną, nie zaś jednomyślnie, jak tego wymagają unijne traktaty. To kolejny krok ku centralizacji UE i budowie superpaństwa – uważaj Jacek Saryusz-Wolski, były wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego i ekspert ds. UE.

Dyskusję jednak postanowili skierować na inne tory przedstawiciele rządu, którzy zaatakowali PiS za głosowanie przeciwko rezolucji. Donald Tusk opublikował na portalu X wpis, w którym wskazał, że „tylko poplecznicy Rosji zagłosowali przeciwko Tarczy Wschód, w tym PiS”.

Podobny zamieścił Władysław Kosiniak-Kamysz. – Głosowanie europosłów PiS i Konfederacji przeciwko uznaniu Tarczy Wschód za flagowy projekt na rzecz bezpieczeństwa UE to nie głosowanie przeciwko propozycji rządu. To głosowanie przeciwko bezpieczeństwu ojczyzny i wbrew polskiej racji stanu. Maski opadły – uznał wicepremier i minister obrony narodowej. W ten sposób politycy rządu prześlizgnęli się nad faktem, że oddali kompetencje w sprawie wojska Unii Europejskiej.

– „Tak” dla zbrojeń. „Nie” dla państwa europejskiego. Decyzje o naszych granicach, bezpieczeństwie, zbrojeniach i wojsku powinna podejmować wyłącznie Polska, a nie żaden organ ani urzędnik międzynarodowy. To podstawowe prawo i wyłączna prerogatywa niepodległego państwa. Ludzie, którzy głosują za tym, by oddać europejskim biurokratom odpowiedzialność za nasze bezpieczeństwo, są niebezpieczni dla Polski. Im szybciej odsuniemy ich od władzy, tym lepiej – stwierdził Mateusz Morawiecki, były premier.

W podobnym duchu wypowiedział się prezes PiS Jarosław Kaczyński. Dla prezesa PiS to stopniowa rezygnacja z suwerenności. – Niepodległość to własna waluta, własny budżet, własne wojsko. Oddanie możliwości decydowania o naszym bezpieczeństwie to utrata suwerenności – stwierdził Jarosław Kaczyński.



„Tak” dla zbrojeń. „Nie” dla państwa europejskiego

Europejska polityka obronna w oparciu o potencjał UE, konsultowana, a nie uzgadniana z USA. Wspólne dla UE zakupy uzbrojenia z wyłączeniem dostawców spoza Europy. Rezygnacja z jednomyślności przy podejmowaniu decyzji w kwestiach planowania i prowadzenia polityki obronnej – to konkluzje rezolucji PE.

– Niezwykle groźny dokument, ponieważ kwestionuje podstawowe założenia polskiej polityki bezpieczeństwa, od fundamentalnej roli NATO i USA jako sojusznika, po zagrożenie dla przemysłu zbrojeniowego, wybranych kierunków pozyskiwania technologii i uzbrojenia. Nie da się pogodzić polskich i europejskich planów obrony – mówią rozmówcy „Codziennej”.

Parlament Europejski przyjął rezolucję, która nakreśla kierunki polityki obronnej UE – od oceny zagrożeń spowodowanych wojną w Ukrainie i globalnego układu sił, przez polityczne reformy samej Unii, po organizację finansowania, produkowania i zamawiania uzbrojenia dla armii krajów UE. Te ostatnie mają współdziałać w ramach wspólnej polityki obronnej.

NATO w NATO, bez USA

W rezolucji jest mowa o NATO, ale rozumianym jako europejski komponent Sojuszu. USA są traktowane marginalnie i wręcz jak niepewny sojusznik. PE stwierdza: „Mając na uwadze, że niedawne oświadczenia członków administracji USA, którym towarzyszy silna presja na Ukrainę ze strony przywódców USA, odzwierciedlają zmianę w polityce zagranicznej USA, ponieważ administracja Donalda Trumpa proponuje normalizację relacji z Rosją i coraz bardziej oczywiste jest, że Europa musi wzmocnić swoje bezpieczeństwo i obronność (…). UE i jej państwa członkowskie stoją przed decyzją: albo połączą siły i działają wspólnie w skoordynowany sposób w celu przeciwdziałania zagrożeniom i atakom na bezpieczeństwo UE, albo pozostają osamotnione i wystawione na ryzyko ze strony agresywnych wrogów i nieprzewidywalnych partnerów”.

PE „zauważa, że niedawne działania i oświadczenia administracji amerykańskiej jeszcze bardziej nasiliły obawy co do przyszłego stanowiska USA wobec Rosji, NATO i bezpieczeństwa Europy”.

Dlatego rezolucja zakłada zinstytucjonalizowanie wspólnej polityki obronnej Unii jedynie konsultowanej, ale nie uzgadnianej z USA. W całej rezolucji nie ma stwierdzenia o ścisłym sojuszu z Ameryką.

Dlatego PE stwierdza, że „ponownie podkreśla znaczenie współpracy UE–NATO, jako że NATO jest dla państw, które są jego członkami, ważnym filarem zbiorowej obrony; podkreśla, że współpracę UE–NATO należy kontynuować, w szczególności w obszarach takich jak wymiana informacji, planowanie, mobilność wojskowa i wymiana najlepszych praktyk, a także w celu wzmocnienia odstraszania, zbiorowej obrony i interoperacyjności; wzywa jednak do rozwoju w pełni zdolnego do działania europejskiego filaru NATO, który byłby w stanie działać autonomicznie, gdy zajdzie taka potrzeba”.

Bez weta, bez wolności wyboru uzbrojenia

Ten „europejski filar NATO” ma działać w ramach określonych przez UE i być kierowany przez KE. Rezolucja wielokrotnie wzywa państwa członkowskie do wspólnego działania i podporządkowania się w ten sposób przyjętej polityce obronnej. Z drugiej strony powierza Komisji Europejskiej decydujący głos w realizacji tej polityki, przy czym państwa członkowskie UE miałyby zrezygnować z prawa weta i zasady jednomyślności przy podejmowaniu decyzji.

PE „wzywa UE, by pilnie dostosowała swoje narzędzia do nowych realiów przez opracowanie zdolności administracyjnej do znacznego przyspieszenia procedur w obliczu wojen lub innych kryzysów na dużą skalę oraz do przyjęcia odpowiednich narzędzi”. Te narzędzia to np. wspólne zamówienia uzbrojenia: PE „apeluje o znaczne zwiększenie wspólnych zamówień państw członkowskich na niezbędny europejski sprzęt obronny i zdolności; wzywa państwa członkowskie do agregowania popytu przez wspólne zamawianie sprzętu obronnego z możliwością udzielenia Komisji mandatu do zamawiania w ich imieniu”.

Czyli KE miałaby grać główną rolę w dozbrajaniu, przy czym dozbrajanie ma się odbywać na rynku europejskim, a nie poza nim. PE „odrzuca scenariusz, w którym fundusze UE przyczyniają się do utrwalania lub pogłębiania zależności od podmiotów pozaeuropejskich zarówno w zakresie zdolności produkcji, jak i ich rozmieszczania (środków uzbrojenia i innych obronnych – przyp. red.)”.

Rezygnacja z zasady jednomyślności ma dotyczyć art. 346 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, który mówi: „żadne Państwo Członkowskie nie ma obowiązku udzielania informacji, których ujawnienie uznaje za sprzeczne z podstawowymi interesami jego bezpieczeństwa; każde Państwo Członkowskie może podejmować środki, jakie uważa za konieczne w celu ochrony podstawowych interesów jego bezpieczeństwa, a które odnoszą się do produkcji lub handlu bronią, amunicją lub materiałami wojennymi; środki takie nie mogą negatywnie wpływać na warunki konkurencji na rynku wewnętrznym w odniesieniu do produktów, które nie są przeznaczone wyłącznie do celów wojskowych. PE w rezolucji „wzywa państwa członkowskie do zaprzestania powoływania się na art. 346”.

Oderwać Polskę od USA

– Ta rezolucja jest niezwykle niebezpieczna dla bezpieczeństwa Polski, ponieważ kwestionuje podstawy, na jakich to bezpieczeństwo się opiera – mówią posłowie PiS: Bartosz Kownacki, wiceszef sejmowej komisji obrony, i Andrzej Śliwka, członek sejmowej komisji obrony, z którymi „Codzienna” analizowała rezolucję punkt po punkcie. – USA w NATO odgrywają rolę wiodącą, dla Polski są realnym gwarantem bezpieczeństwa, bo tylko z Ameryką NATO ma swoją odstraszającą siłę. Rezolucja zdaje się tego nie widzieć.

Mówienie o tworzeniu jakichś struktur wprawdzie w oparciu o NATO, ale obok Sojuszu, z pominięciem USA, to mrzonka – mówi Bartosz Kownacki. Andrzej Śliwka podkreśla, że takie podejście faktycznie dąży do osłabienia NATO i stworzenia z Unii Europejskiej jego alternatywy – NATO-bis, a także odrywa Polskę od ścisłego sojuszu z USA. Dodatkowo tezy rezolucji uderzają w polski przemysł zbrojeniowy.

– PE chce wprowadzić kwoty na zakupy uzbrojenia z Europy, co byłoby dla Polski katastrofalne. Według tego planu Amerykanów i Koreańczyków z ich światowej klasy sprzętem powinniśmy zastąpić Niemcami i Francuzami, czyli kryteria merytoryczne przestaną mieć znaczenie. A będzie miało znaczenie pompowanie niemieckiej gospodarki, która jest w recesji. Tymczasem Polska wcześniej obrała kierunki zakupu uzbrojenia i wyboru technologii militarnych i są to właśnie USA i Korea. – mówi Śliwka. – Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby robić wspólne zakupy czy tworzyć wspólne projekty.

W takim jednak scenariuszu, jaki kreśli ta rezolucja, trzeba by rezygnować z kontaktów, które realizujemy, i zgodzić się na krach polskiej zbrojeniówki, ponieważ w ogólnoeuropejskich zamówieniach jej potencjał jest zbyt mały w porównaniu z koncernami niemieckimi, francuskimi, włoskimi. Tymczasem my musimy wzmocnić nasz potencjał przemysłu obronnego, by w razie wojny na swoim terytorium móc produkować broń i amunicję, serwisować sprzęt, móc liczyć na siebie.

RP, czyli głębia terytorium UE

Zdaniem naszych rozmówców rezygnacja z prawa weta wobec pomysłów dotyczących polityki obronnej nie da się pogodzić z prawem do zagwarantowania Polsce bezpieczeństwa. – Choćby z tego powodu, że z punktu widzenia Europy jako całości szczegółowe polskie cele obronne są nie do pogodzenia. Broniąc Europy, można np. założyć, że broniąc się, czasowa utrata 10–20 proc. terytorium jest do zaakceptowania. Tyle że dla Polski oznaczać to będzie utratę 80 proc. lub całego terytorium, które znajdzie się pod panowaniem wroga!

Dla krajów takich jak Holandia, Belgia czy Luksemburg taki sposób planowania jest do zaakceptowania. Dla Polski nie. To kolejny element na drodze do federalizacji UE, przekazywania fundamentalnych już prerogatyw państw członkowskich w ręce brukselskich urzędników – mówią nasi rozmówcy. – I kolejny krok do wypychania z Europy USA – mówi Śliwka.



Kara dla Chin za COVID-19

Sąd w amerykańskim stanie Missouri uznał rząd Chin za odpowiedzialny za ukrywanie informacji o wybuchu pandemii koronawirusa COVID-19 oraz za wstrzymanie zagranicznych dostaw środków ochrony osobistej.

Pozew w tej sprawie został złożony przez biuro prokuratora generalnego stanu Missouri w kwietniu 2020 r. W dokumencie stwierdzono, że Komunistyczna Partia Chin (KPCh) rozpoczęła kwarantannę lekarzy i ich rodzin w Wuhanie już pod koniec 2019 r., mimo że reżim do końca stycznia 2020 r. twierdził, iż nie ma dowodów na przenoszenie się wirusa z człowieka na człowieka.

Co więcej, posiadając wiedzę o wirusie, władze Chin zaczęły gromadzić globalne zapasy środków ochrony osobistej oraz innego sprzętu medycznego, a także znacjonalizowały niektóre amerykańskie fabryki w Chinach, produkujące te środki. W ten sposób wyczerpały się zapasy Stanów Zjednoczonych, Kanady, Australii i państw Europy, zanim te kraje zyskały pełną świadomość powagi epidemii w Chinach.

Urzędnicy chińskiego reżimu komunistycznego nie stawili się przed sądem, by przedstawić swoją wersję wydarzeń, co zdarza się często w sprawach dotyczących podmiotów zagranicznych. Kilka dni temu sędzia Stephen Limbaugh uznał, że komunistyczne władze Chin ponoszą odpowiedzialność za szkody wynikające z ukrywania informacji o wirusie powodującym COVID-19 i odcięcia dostaw środków ochrony osobistej w szczytowym momencie pandemii, co „utrudniło wczesną reakcję na pandemię w Stanach Zjednoczonych i uniemożliwiło zakup wystarczającej ilości sprzętu dla dostawców usług medycznych reagujących na wirusa”.

Sąd podkreślił, że COVID-19 „był trzecią najczęstszą przyczyną zgonów w Missouri w latach 2020 i 2021”. Zdecydował, że komunistyczne władze ChRL muszą wypłacić odszkodowanie w wysokości 24 mld dolarów.

Prokurator generalny stanu Missouri Andrew Bailey określił wyrok jako „przełomowe zwycięstwo” w dążeniu do pociągnięcia Komunistycznej Partii Chin oraz kilku jej agencji rządowych i instytucji do odpowiedzialności za zaostrzenie pandemii poprzez swoje działania. „Chiny odmówiły wysłania swoich przedstawicieli, by stawili się w sądzie, ale to nie oznacza, że ujdzie im na sucho spowodowanie niewyobrażalnego cierpienia i dewastacji gospodarczej” – podkreślił w swoim oświadczeniu prawnik.

Bailey obiecał wyegzekwować nałożoną karę i zaznaczył, że w razie potrzeby stan Missouri będzie współpracował z administracją Donalda Trumpa w celu zidentyfikowania oraz przejęcia aktywów należących do Chińczyków. Prokurator ogłosił, że jego biuro zamierza „odebrać każdy grosz, przejmując aktywa chińskie, w tym grunty rolne w Missouri”. Dodał jednak, że aktywa podlegające przejęciu mogą znajdować się w dowolnym miejscu w Stanach Zjednoczonych, a nie tylko w jego stanie.

Prokurator podkreślił, że inne stany również powinny dążyć do dochodzenia odszkodowań od komunistycznego reżimu w odpowiedzi na zniszczenia spowodowane pandemią, której prawdopodobnym źródłem był wyciek wirusa z laboratorium w Wuhanie. Zachęca przy tym wszystkie stany do dokładnej analizy tego, co wiedzą, jak ich aparaty rządowe funkcjonowały podczas pandemii COVID-19 oraz jakie krzywdy wyrządził im chiński rząd. Wezwał do podjęcia działań mających na celu naprawienie tych krzywd „w imieniu mieszkańców swoich stanów”.

Chiny nie uznają wyroku sądu w Missouri. – Tak zwany pozew nie ma podstaw ani w faktach, ani w prawie, ani w międzynarodowych precedensach – podkreślił Liu Pengyu, rzecznik ambasady Chin w USA. – Chiny go nie akceptują i nie zaakceptują. W razie naruszenia interesów Chin podejmiemy zdecydowane działania zgodnie z prawem międzynarodowym – dodał.



Rosyjski statek z bronią osiadł na mieliźnie

MORZE ŚRÓDZIEMNE \ Rosja ma problem z kolejnym statkiem transportowym, który wywoził sprzęt i uzbrojenie z opustoszałych baz w Syrii.

W 1966 r. rząd ZSRS wynegocjował od Syrii prawo do otwarcia bazy morskiej w Tartusie. Była to jedyna rosyjska baza morska na Morzu Śródziemnym. Ogrywała ogromną rolę w globalnych ambicjach Kremla.

Po upadku w grudniu ub.r. w Syrii reżimu Baszszara al-Asada Rosjanie zostali zmuszeni do opuszczenia bazy. Obecnie używają jej do ewakuacji swoich ludzi i sprzętu, dzięki którym przez lata wspierali dyktaturę al-Asada. Proukraiński serwis Krymski Wiatr (@CrimeanWind na Telegramie) poinformował, że rosyjski statek „Zorza Polarna” miał wyjątkowego pecha.

W drodze do Petersburga wszedł na mieliznę w pobliżu Gibraltaru i utknął. Na jego pokładzie znajduje się sprzęt wojskowy ewakuowany z Syrii. Broń najprawdopodobniej jest wieziona także przez towarzyszący mu w tym rejsie duży okręt desantowy „Aleksander Szabalin”.

„Zorza Polarna” należy do rosyjskiej firmy żeglugowej OJSC Northern Shipping Company. Firma ta jest powiązana z rosyjskim ministerstwem obrony i świadczy mu usługi transportowe, przez co objęto ją międzynarodowymi sankcjami. Sam statek również został nimi objęty przez USA w 2022 r., właśnie z powodu transportowania broni na zlecenie Kremla. Może to oznaczać, że zorganizowanie akcji ściągnięcia go z tej mielizny będzie bardzo trudne, a Rosja będzie musiała ją przeprowadzić własnymi siłami.

Ten wypadek to kolejny element czarnej serii, która dotknęła w ostatnim czasie rosyjską żeglugę. Tylko w grudniu ub.r. Federacja Rosyjska straciła trzy statki. Dwa z nich, tankowce „Wołgonieft-212” i „Wołgonieft-239”, zatonęły w Cieśninie Kerczeńskiej. Pod koniec tamtego miesiąca statek „Ursa Maior” zatonął z kolei na Morzu Śródziemnym. Był używany do transportu uzbrojenia z ewakuowanych syryjskich baz. Rosja oskarżyła o jego zatopienie ukraiński wywiad.

Ten rok nie jest dla Kremla lepszy. W styczniu okręt szpiegowski „Kildin” stanął w płomieniach w pobliżu syryjskiego wybrzeża. Kilka dni później statek badawczy „Ashamba” zatonął w wejściu do portu w Noworosyjsku. Śledztwo wykazało, że jego załoga nie nadążyła z usuwaniem z niego warstw lodu. Do tego należy doliczyć zaskakująco duże straty, jakie rosyjska marynarka wojenna ponosi na Krymie. Ukraińcom udało się nawet zatopić flagowy okręt Floty Czarnomorskiej – krążownik „Moskwa”, a także stojący w porcie okręt podwodny „Rostów nad Donem”, który został trafiony brytyjskimi pociskami manewrującymi Storm Shadow. (wm)



USA chcą wygasić walkę ze zmianami klimatu

WASZYNGTON \ Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (EPA) rozważa wycofanie się z opinii, że gazy cieplarniane szkodzą ludziom. Jeśli podejmie taką decyzję, będzie to miało bardzo poważne konsekwencje dla tzw. walki ze zmianami klimatu.

W 2009 r. amerykański rząd uznał oficjalnie, że gazy cieplarniane, jak dwutlenek węgla, są zagrożeniem dla ludzkiego zdrowia. Uznanie ich za takie, razem z wcześniejszym wyrokiem Sądu Najwyższego, który zdecydował, że EPA ma prawo prowadzić politykę klimatyczną, leżą u podstaw niemal wszystkich przepisów dotyczących klimatu w USA.

Teraz nowy administrator EPA Lee Zeldin ujawnił, że jego agencja rozważy wycofanie się z tego stwierdzenia. Powodem są obawy, że stworzyło ono „agendę, która spowalnia nasze przemysły, naszą mobilność i nasze wybory konsumenckie, równocześnie pomagając naszym zagranicznym przeciwnikom”. Jeżeli EPA faktycznie wycofa się z tego stwierdzenia, wtedy znaczna część obecnych regulacji klimatycznych przestanie działać.

Donald Trump od dawna twierdził, że walka ze zmianami klimatu to oszustwo, a jej zwolennicy to „klimatyczni wariaci”. Wskazywał też, że wysiłki USA w tych sprawach niszczą potencjał przemysłowy, gdy inne państwa, jak np. Chiny, na tym korzystają.

EPA wydała 31 ogłoszeń w ciągu kilku godzin, które znacząco poluzowały lub zasugerowały poluzowanie dotychczasowych regulacji klimatycznych, m.in. dotyczących elektrowni węglowych czy emisji z samochodów. Zeldin stwierdził, że był to „mający najwięcej konsekwencji dzień deregulacji w historii Ameryki”. Dodał, że jego misją jest „obniżenie kosztów zakupu auta, ogrzewania domu i prowadzenia firmy”.

– Wbijamy sztylet w serce religii zmian klimatycznych i przynosimy złoty wiek Ameryki – podkreślił. Wcześniej EPA zamknęła wszystkie biura, które zajmowały się wpływem zanieczyszczeń na mniejszości rasowe, a także wstrzymała 20 mld dolarów grantów na walkę ze zmianami klimatycznymi.

Jedną z głównych obietnic wyborczych Trumpa było zwiększenie wydobycia surowców naturalnych, samowystarczalność energetyczna USA i zwiększenie ich eksportu – a regulacje klimatyczne stoją temu na drodze. Stworzona przez Trumpa Rada Dominacji Energetycznej szuka sposobów na ich ograniczenie. Sekretarz zasobów wewnętrznych Doug Burgum powiedział, że z łatwością można ograniczyć regulacje o 20–30 proc.

Ekoaktywiści już zapowiadają, że nie odpuszczą i będą walczyć z tymi zmianami w sądach.
(wm)