Gazeta Polska Codziennie Numer 3900


Niemcy wiedzą lepiej

Niemieckie media z ekscytacją donoszą, że rząd Donalda Tuska zamierza wycofać się z dotychczasowych kontraktów zbrojeniowych. Niemcy zapewne wiedzą, co piszą. Być może tamtejsi dziennikarze otrzymują wykaz aktualnych zadań dla władz w Warszawie, zanim jeszcze rozkazy dotrą na Aleje Ujazdowskie?

Żarty żartami, ale sytuacja jest dramatyczna. Ambitny program zbrojenia Polski – rozpoczęty przez rząd PiS – był odpowiedzią na rosnące zagrożenie ze strony Rosji. Setki nowych sztuk sprzętu wojskowego miały wzmocnić gwarancje bezpieczeństwa Polski.

Po dostawy z USA i Korei sięgnięto z przyczyn praktycznych – tylko tam istniała gwarancja szybkiej produkcji broni dla Polski. Bo potrzebujemy jej teraz, a nie za ileś lat. Tymczasem, pod pretekstem sporów z Donaldem Trumpem, Polska ma z tego rezygnować? Po to, żeby czekać 15 lat na leopardy z Niemiec? Na naszych oczach następuje przehandlowanie bezpieczeństwa Polski za zarobki dla niemieckich firm.



Ekipa Giertycha i obrzydliwa machina hejtu w sieci. Kieruje nią była wiceminister Elżbieta Wilczyńska

MEDIA SPOŁECZNOŚCIOWE \ Grafika z odciętą głową Przemysława Czarnka w lodówce, sugerowanie zgwałcenia Dariusza Mateckiego w więzieniu

, wychwalanie Ewy Wrzosek – takie treści są rozpowszechniane w powiązanych z Romanem Giertychem i liczących dziesiątki tysięcy użytkowników grupach na Facebooku. Kieruje nimi m.in. 74-letnia była wiceminister z Ligi Polskich Rodzin, w przeszłości też członkini rady nadzorczej Spółdzielni Mieszkaniowej przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w Warszawie – ustalił portal Niezależna.pl.

„Sieć na Wybory”, „Radosław Sikorski na przyszłego premiera RP, a Trzaskowski na prezydenta”, „Roman Giertych. Wolne Media, Wolne Sądy, Wolni Ludzie” – to tylko niektóre hejterskie grupy, na których pojawiają się często wulgarne i odrażające treści wymierzone głównie w PiS i Konfederację. Grupy te liczą od kilku do kilkudziesięciu tysięcy użytkowników.

Ta ostatnia (ponad 42 tys. użytkowników) – jak sama nazwa wskazuje – jest ściśle związana ze środowiskiem Romana Giertycha. Ale nie tylko z nazwy. Moderatorką tej oraz kilku podobnych grup jest Elżbieta Wilczyńska, która również działa w słynnej farmie trolli „Sieć na Wybory”, promującej hejterskie hasztagi w mediach społecznościowych, tworząc w ten sposób duże zasięgi.

Jak sprawdził portal Niezależna.pl, to 74-letnia osoba, która jednak bardzo sprawnie działa w mediach społecznościowych, masowo rozpowszechniając treści wymierzone głównie w PiS i Konfederację, które trafiają również do młodzieży. Na Facebooku posiada kilka profili. W grupach oraz na specjalnych czatach regularnie udostępnia m.in. materiały tworzone przez Jana Pińskiego, również związanego z Giertychem.

We wspomnianych grupach pojawiają się także treści wychwalające prokurator Wrzosek, ale też np. grafika z odciętą głową Przemysława Czarnka w lodówce czy sugerująca zgwałcenie Dariusza Mateckiego w więzieniu oraz materiały, w których Karol Nawrocki jest nazywany sutenerem.

Co ciekawe, w informacjach o grupie „Roman Giertych. Wolne Media, Wolne Sądy, Wolni Ludzie” napisano, że zabronione jest publikowanie w niej m.in. fake newsów, treści wulgarnych, propagujących nienawiść czy nękanie. Choć administratorzy i moderatorzy mają możliwość m.in. usuwania komentarzy i postów, a także zatwierdzania i odrzucania postów, to w opublikowanych zasadach grupy przekonują, że nie ponoszą odpowiedzialności za wypowiedzi użytkowników.

Elżbieta Wilczyńska działała w Stronnictwie Narodowym, od lat jest politycznie związana z Romanem Giertychem, wciąż zasiada we władzach już pozaparlamentarnej LPR. Pracowała m.in. w ZUS, MSWiA, a w latach 2006–2007 była wiceministrem gospodarki.

Jak wynika z KRS, w latach 2003–2005 zasiadała w radzie nadzorczej Mazowieckiego Funduszu Poręczeń, a w latach 2008–2010 w radzie nadzorczej Spółdzielni Mieszkaniowej przy MSW, która została powołana w 1960 r. przy wsparciu ówczesnych funkcjonariuszy. Obecnie spółdzielnia dysponuje ponad 1,4 tys. lokali mieszkalnych.

Obecnie Wilczyńska jest członkiem zarządu powiązanej z Giertychem Fundacji Obrony Demokracji. Jeszcze w 2023 r. jej prezesem był Alexander Sikorski, syn Radosława Sikorskiego. Wcześniej podmiot ten nosił nazwę Fundacja Romana Giertycha „Nadzieja dla Rodziców”, która powstała w 2012 r.

Jak czytamy, celem obecnej Fundacji Obrony Demokracji jest m.in. wspieranie praworządności oraz udzielanie pomocy osobom prześladowanym z przyczyn politycznych. W 2015 r. Roman Giertych informował, że fundacja ma wspierać finansowo osoby, które zostaną pokrzywdzone przez rząd PiS. Miało to dotyczyć m.in. osób zwalnianych ze spółek skarbu państwa, miały one otrzymać wsparcie prawne.

Po naszej próbie kontaktu na Facebooku Wilczyńska zablokowała możliwość wysyłania do niej wiadomości. Hubert Kowalski (Niezależna.pl)



Wybory w cieniu Trumpa

Ottawa \ Premier Kanady Mark Carney ogłosił termin następnych wyborów parlamentarnych, tym samym oficjalnie rozpoczynając kampanię wyborczą. Liderzy obu głównych partii skupiają się w niej na rzekomym zagrożeniu, jakie dla Kanady stanowią prezydent USA Donald Trump i jego groźby.

Premier Kanady Mark Carney
Premier Kanady Mark Carney

Kanadą przez ostatnią dekadę rządzili lewicowi liberałowie pod przewodnictwem Justina Trudeau. Do niedawna większość komentatorów była przekonana, że po następnych wyborach stracą władzę na rzecz Partii Konserwatywnej. Wskazywano, że takie rzeczy, jak brutalna reakcja na protesty przeciwko zaostrzeniom pandemicznym, stagnacja gospodarcza czy zakaz posiadania „broni szturmowej”, sprawiły, że ich poparcie sukcesywnie malało. Spekulowano, że właśnie to było głównym powodem rezygnacji Trudeau z funkcji premiera.

Sytuacja zmieniła się jednak po tym, gdy Donald Trump rozpoczął z Kanadą wojnę handlową i zaczął żartować, że ją anektuje i zmieni w 51. stan. Jego zachowanie i retoryka sprawiły, że liberałowie znów zaczęli rosnąć w sondażach i dzisiaj mają realną szansę na utrzymanie władzy.

W niedzielę Carney spotkał się z gubernator generalną Kanady – czyli przedstawicielką króla Karola III – Mary Simon. Poprosił ją o rozwiązanie obecnego parlamentu. Następnie ogłosił, że kolejne wybory odbędą się 28 kwietnia. Ogłoszenie ich daty jest także oficjalnym początkiem kampanii wyborczej. Zgodnie z kanadyjskim prawem musi ona trwać od 37 do 51 dni, co oznacza, że Carney ogłosił wybory tak szybko, jak było to możliwe.

Tegoroczne wybory odbywają się w cieniu Trumpa. Carney, rozpoczynając kampanię, poprosił Kanadyjczyków o „silny pozytywny mandat, by poradzić sobie z prezydentem Trumpem”. Dodał, że to, co się teraz dzieje, to „najbardziej znaczący kryzys w naszym życiu z powodu nieusprawiedliwionych działań handlowych prezydenta Trumpa i gróźb dla naszej suwerenności”, a odpowiedzią na to musi być zbudowanie silnej gospodarki.

Przewodniczący konserwatystów Pierre Poilievre również wszedł w buty obrońcy przed Trumpem. W niedzielę oskarżył Carneya, że jest „wybranym ręcznie następcą Trudeau” i jako jego doradca ds. ekonomii jest współodpowiedzialny za stan kanadyjskiej gospodarki. Dodał, że nie jest w stanie poradzić sobie z Trumpem. Obiecał, że jako przyszły premier będzie walczył o to, żeby „suwerenność i niepodległość Kanady zostały uznane”, a samo państwo stało się wystarczająco mocne, by „móc stawić czoła Amerykanom kiedykolwiek będzie to konieczne”.

Wykorzystując falę oburzenia z powodu polityki Trumpa, Carney obiecał, że będzie się starał zdywersyfikować partnerów handlowych Kanady, by ograniczyć uzależnienie jej gospodarki od handlu z USA. – Chcą naszych surowców. Chcą naszej wody. Chcą naszej ziemi. Chcą naszego kraju. Nigdy! – mówił niedawno na wiecu w Quebecu. Niektórzy komentatorzy zauważają, że pewną ironią jest to, że akurat liberałowie kanalizują nagły wybuch uczuć nacjonalistycznych wśród Kanadyjczyków.

W kanadyjskich wyborach startuje wiele partii, ale liczą się tylko cztery. Dla wszystkich jest jasne, że nowy premier będzie albo liberałem, albo konserwatystą, ale nie jest pewne, że któraś z tych dwóch partii będzie miała większość parlamentarną. To oznaczałoby, że zwycięzca będzie musiał wejść w nieformalną koalicję z którąś z dwóch pozostałych – Nową Partią Demokratyczną lub Blokiem Quebeckim, który wystawia kandydatów wyłącznie w tej francuskojęzycznej prowincji. Carney ma większe szanse na namówienie ich do współpracy, bo obie te partie są raczej lewicowe. Liberałowie stracili większość już w 2019 r.
Wiktor Młynarz



Koalicja chętnych to polityczny teatr

Brytyjski dziennik „Telegraph” poinformował na podstawie źródeł w wojsku, że plan zabezpieczenia pokoju na Ukrainie przez europejską „koalicję chętnych” to polityczny teatr bez żadnych konkretów. – W ten sposób czołowi europejscy politycy chcieli stworzyć złudzenie swojej siły. Tego typu sytuacje odkrywają jedynie rzeczywisty charakter słabości Europy i Unii Europejskiej, które nie są w stanie wziąć istotnego ciężaru odpowiedzialności za bezpieczeństwo – mówi prof. Piotr Grochmalski.

Rozmowy na temat utworzenia tzw. koalicji chętnych i rozmieszczenia wojsk europejskich na Ukrainie już po zakończeniu działań wojennych zostały zainicjowane przez premiera Wielkiej Brytanii Keira Starmera oraz prezydenta Francji Emmanuela Macrona. O tym scenariuszu dyskutowano w szerszym gronie w Paryżu 17 lutego podczas nadzwyczajnego szczytu poświęconego przyszłości Ukrainy i europejskim zbrojeniom.

Kilkanaście dni później w Londynie z inicjatywy Starmera odbył się specjalny szczyt w sprawie Ukrainy, obronności i bezpieczeństwa, z udziałem kilkunastu szefów rządów i przywódców państw europejskich. Jednym z omawianych punktów była kwestia rozwijania „koalicji chętnych”, której celem byłaby obrona porozumienia na Ukrainie i zagwarantowanie pokoju. – Wielka Brytania gotowa jest wysłać żołnierzy i samoloty, aby zapewnić przestrzeganie umowy – zadeklarował brytyjski polityk.

Jeszcze 17 marca rzecznik premiera Wielkiej Brytanii informował o tym, że ponad 30 krajów jest gotowych do udziału w „koalicji chętnych”. Według doniesień amerykańskiej agencji AP kontyngent wojsk europejskich miałby liczyć od 10 do ponad 30 tys. żołnierzy. W tym tygodniu zaplanowano spotkanie „koalicji chętnych”, które ma odbyć się pod Londynem. W ostatnim czasie pojawia się jednak coraz więcej głosów sceptycznie nastawionych do inicjatywy Starmera i Macrona. Steve Witkoff, specjalny wysłannik USA na Bliski Wschód, ocenił, że plan Starmera rozmieszczenia kontyngentu wojsk europejskich jest „grą na pokaz i uproszczeniem problemu”.

Teraz brytyjski dziennik „Telegraph”, na podstawie rozmowy z wysoko postawionymi źródłami wojskowymi, poinformował, że plan pokojowy Starmera na Ukrainie został odrzucony jako „teatr polityczny”. Jak zauważył jeden z rozmówców, propozycje premiera Wielkiej Brytanii to „działania polityczne, w których nie ma żadnego wojskowego sensu”. – Starmer wyszedł przed szereg, mówiąc o wojskach lądowych, nie mając pełnej wiedzy w tej kwestii.

Dlatego teraz słyszymy o tym mniej, a więcej o myśliwcach i okrętach, które są łatwiejsze w użyciu i nie wymagają stacjonowania na Ukrainie – zauważyło w rozmowie z „Telegraph” wysoko postawione źródło w armii. Należy przypomnieć, że w ubiegłym tygodniu również „Telegraph” pisał o tym, że rząd w Londynie rozważa użycie myśliwców brytyjskich sił powietrznych (RAF) do realizacji potencjalnego porozumienia pokojowego. Miałyby patrolować niebo nad Ukrainą.

Inne źródło w rozmowie z „Telegraph” wskazało na brak sprecyzowanych celów, które realizowałby międzynarodowy kontyngent na Ukrainie, a także podkreśliło niewielki potencjał bojowy tego typu wojsk. – Co mają robić 10-tysięczne siły międzynarodowe stacjonujące na zachodzie Ukrainy, ponad 400 km od linii frontu? Takie siły nie byłyby w stanie same się obronić – zauważył rozmówca, przypominając, że na Ukrainie i wokół niej przebywa obecnie ok. 700 tys. Rosjan.

Rozmieszczenie tego typu kontyngentu wiąże się nie tylko z określeniem zasad zaangażowania, lecz także dowodzenia i zaopatrywania tych sił.

Prof. Piotr Grochmalski wskazuje również na konieczność doprecyzowania tego, w co miałyby zostać wyposażone oddziały europejskie operujące na Ukrainie. – Dochodzi do tego jeszcze uregulowanie wielu kwestii cywilnoprawnych – zauważa politolog.



Wizyty Amerykanów oburzyły rząd Grenlandii

Usha Vance, żona wiceprezydenta J.D. Vance’a
Usha Vance, żona wiceprezydenta J.D. Vance’a

Dyplomacja \ Żona wiceprezydenta USA J.D. Vance’a i doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego Mike Waltz odwiedzą w tym tygodniu Grenlandię. Te wizyty oburzyły rządy w Nuuk i Kopenhadze.

Grenlandia jest częścią królestwa Danii, chociaż ma ogromną autonomię. Donald Trump od jakiegoś czasu twierdzi, że USA powinny ją anektować. Wskazuje na jej ogromną rolę w amerykańskim systemie bezpieczeństwa – z racji jej położenia geograficznego rosyjskie rakiety lub bombowce przelecą nad nią w czasie wojny – i ogromne złoża surowców naturalnych, które obecnie praktycznie nie są eksploatowane. W jego słowach nie ma nic niezwykłego, amerykańscy politycy mówią o tym od XIX w., ale jako że chodzi o Trumpa, to wzbudziły ogromne oburzenie.

Biały Dom poinformował, że Usha Vance, żona wiceprezydenta J.D. Vance’a, w tym tygodniu odwiedzi tę wyspę. Chce obejrzeć słynny wyścig psów pociągowych, odwiedzić historyczne miejsca i dowiedzieć się czegoś o jej dziedzictwie kulturowym. W tym samym tygodniu na wyspę uda się doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa wewnętrznego Mike Waltz, któremu będzie towarzyszył sekretarz energii Chris Wright. Spotkają się tam z amerykańskimi żołnierzami, którzy stacjonują w bazie Sił Kosmicznych Pituffik.

Bazia Sił Kosmicznych Pituffik
Bazia Sił Kosmicznych Pituffik

Te dwie wizyty rozwścieczyły lewicowy rząd Grenlandii, który przegrał niedawno wybory. Odchodzący premier Mute Egede powiedział grenlandzkiemu dziennikowi „Sermitsiag”, że wizyta Waltza w tej bazie wojskowej to prowokacja. – Jej jedynym celem jest demonstracja siły wobec nas i ten sygnał nie powinien być źle zrozumiany. Jest zaufanym i najbliższym doradcą Trumpa i sama jego obecność na Grenlandii na pewno sprawi, że Amerykanie uwierzą w misję Trumpa, a presja po tej wizycie wzrośnie – ocenił. Jens-Frederik Nielsen, który najprawdopodobniej stanie na czele nowego rządu, przyznał z kolei, że to, iż wizyty zaplanowano teraz, pokazuje „brak szacunku”.

Na zapowiedziane wizyty zareagowała też premier Danii Mette Frederiksen. Powiedziała, że Dania chce współpracować z USA, ale ta współpraca powinna być oparta na „fundamentalnych zasadach suwerenności”. Dodała, że rozmowy o statusie Grenlandii będą prowadzone przez jej rząd w ścisłej koordynacji z nowym rządem Grenlandii. Ostatnie wybory wygrała tam partia, która opowiada się za ogłoszeniem niepodległości od Danii, ale uważa, że powinien to być powolny, starannie zaplanowany proces.
(wm)