Gazeta Polska Codziennie Numer 3903



Pokaz siły reseciarzy wobec prof. Cenckiewicza

AFERA \ W środę wieczorem funkcjonariusze Żandarmerii Wojskowej odwiedzili dom prof. Sławomira Cenckiewicza, aby wręczyć mu wezwanie na przesłuchanie, mimo że jego pełnomocnik wcześniej uzgodnił z prokuraturą wszystkie szczegóły. – W mojej ocenie są to nadmierne działania. Całkowicie zbędne – mówi „GPC” prok. Tomasz Janeczek, zastępca prokuratora generalnego ds. wojskowych. O stanowisko poprosiliśmy również Prokuraturę Okręgową w Warszawie, jednak mimo wcześniejszych zapewnień do momentu zamknięcia numeru „Codziennej” nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

„Mała powtórka z rozrywki – dwóch żandarmów @Zandarmeria po godz. 18 stuka do drzwi, by wręczyć mi pierwsze wezwanie na przesłuchanie w charakterze świadka ws. osoby trzeciej! Ja wiem, że w świetle prawa tak można, ale czy w stosunku do świadka się praktykowało – to wątpię! Wcześniej termin przesłuchania został ustalony telefonicznie przez mojego pełnomocnika, po tym jak »pocztą pantoflową« doszły mnie słuchy, że ŻW próbuje wyciągać od moich znajomych mój numer telefonu” – poinformował w środę wieczorem w mediach społecznościowych prof. Sławomir Cenckiewicz.

„Wy, bodnarowcy, ludzi o słabych nerwach rzeczywiście możecie na tamten świat wysłać. Bo kto wysyła żandarmów uzbrojonych w pełnym rynsztunku na zamknięte osiedle o takiej porze” – brzmi fragment dalszej części wpisu. „Codzienna” zwróciła się do rzecznika Prokuratury Okręgowej w Warszawie Piotra Skiby z prośbą o wytłumaczenie tych działań. – Nie wiem, o co chodzi, czy to jest ta sprawa, czy inna. Mam prośbę, aby napisał mi pan maila z wnioskiem o udzielenie informacji, a ja postaram się jak najszybciej odpowiedzieć. Wolę na piśmie, bo ja wiem tylko z mediów, że coś takiego miało miejsce – odpowiedział nam prok. Skiba.

Oczywiście mail został skierowany, a jeszcze w trakcie rozmowy telefonicznej usłyszeliśmy, że odpowiedź przyjdzie prawdopodobnie tego samego dnia. Jednak mimo wielogodzinnego czekania prokuratura nie odniosła się na piśmie do tych wydarzeń.

Nasza redakcja zwróciła się też do prok. Tomasza Janeczka, zastępcy prokuratora generalnego ds. wojskowych, którego zapytaliśmy, czy w tym przypadku zasadne było użycie Żandarmerii Wojskowej. – Z informacji opublikowanych przez prof. Cenckiewicza wynika, że jego pełnomocnik został poinformowany o przesłuchaniu, wyznaczono również datę i inne szczegóły. W związku z tym kompletnie nie rozumiem, w jakim celu wysłano Żandarmerię Wojskową. W mojej ocenie są to nadmierne działania. Całkowicie zbędne – powiedział nam prok. Janeczek.

Naszego rozmówcę zapytaliśmy również, czy w tej sytuacji mogło dojść do jakiegoś nadużycia. – Byłbym ostrożny z oceną, czy doszło do nadużycia w sensie prawnym. Natomiast z pewnością jest to działanie niepotrzebne. Funkcjonariusze tej formacji mają co robić i wykorzystywanie ich do roznoszenia poczty jest niezrozumiałe – ocenił zastępca prokuratora generalnego ds. wojskowych. Jan Przemyłski



Żołnierze USA zaginęli po manewrach. Wojsko Polskie ruszyło z pomocą

Na poligonie w litewskim Podbrodziu, ok. 20 km od granicy z Białorusią, doszło do zatopienia w bagnie amerykańskiego wozu zabezpieczenia technicznego. Poruszało się nim czterech żołnierzy z USA. Przez wiele godzin litewskie służby i wojska inżynieryjne próbowały wydobyć pojazd z głębokości ponad 5 m. Do pomocy włączyło się Wojsko Polskie, które wysłało w czwartek na Litwę specjalną grupę zadaniową.

W mijającym tygodniu z udziałem stacjonujących na Litwie żołnierzy US Army odbywały się ćwiczenia taktyczne. Ich miejscem był poligon w Podbrodziu, leżący ok. 20 km od granicy z Białorusią. W środę litewska armia poinformowała, że w godzinach popołudniowych otrzymała powiadomienie o zaginięciu czterech amerykańskich żołnierzy i wozu zabezpieczenia technicznego M88 Hercules. Poszukiwani żołnierze wchodzili w skład 1 Brygady 3 Dywizji Piechoty. Od dwóch miesięcy stacjonowali na Litwie w ramach rotacyjnej obecności.

Niezwłocznie rozpoczęto akcję poszukiwawczo-ratunkową. Po kilku godzinach pojawiła się informacja o odnalezieniu opancerzonego wozu, który utknął w bagnie na podmokłym terenie na głębokości ok. 5 m. Następnie podjęto działania zmierzające do wydobycia maszyny, m.in. za pomocą specjalistycznego sprzętu. – To bardzo trudny obszar. Połączenie bagien z jeziorem.

Cała praca, wykonywana w celu ustabilizowania gruntu, wypompowania wody, przygotowania operacji ratunkowych, aby mogły się odbyć, wymagała wielu dodatkowych środków – powiedziała obecna na miejscu minister obrony Litwy Dovilė Šakalienė. W ciągu kolejnych godzin udało się wybudować nową drogę dojazdową, przez którą mógł przejechać ciężki sprzęt. Poziom wody obniżono na tyle, że możliwe było rozpoczęcie prac zmierzających do wydobycia sprzętu wojskowego. Z kolei dowódca litewskiej armii gen. Raimundas Vaikšnoras dodał, że w miejscu, w którym prowadzono działania, przebiega gazociąg. Oprócz przedstawicieli litewskich władz i dowództwa wojskowego na poligon udała się również Kara McDonald, ambasador USA na Litwie.

Akcja wydobywcza była kontynuowana w czwartek. Tego dnia po południu polskie Ministerstwo Obrony Narodowej podało informację, że grupa zadaniowa kilkudziesięciu żołnierzy z ciężkim sprzętem oraz płetwonurkowie w trybie pilnym wyruszyli na Litwę, by pomóc w odnalezieniu żołnierzy amerykańskich i wydobyciu wozu bojowego. Do chwili zamknięcia tego wydania „Codziennej” los amerykańskich żołnierzy pozostawał nieznany.



Prezydent Trump: Grenlandia kluczowa dla bezpieczeństwa

W piątek z wizytą na Grenlandię udaje się wiceprezydent Stanów Zjednoczonych J.D. Vance. Donald Trump, odnosząc się do niej, stwierdził, że misją wiceprezydenta jest przekonanie Duńczyków, że Amerykanie potrzebują tej wyspy dla zapewnienia bezpieczeństwa międzynarodowego w obliczu narastającej presji ze strony Rosji i Chin.

Jak informowaliśmy w „Codziennej”, w piątek na Grenlandię miała udać się Usha Vance, żona wiceprezydenta USA. W skład delegacji miał wejść także doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego Mike Waltz. W środę wiceprezydent J.D. Vance poinformował jednak, że będzie towarzyszył żonie.

W rozmowie z dziennikarzem Vince’em Coglianese’em prezydent Trump po raz kolejny stwierdził, że USA muszą przejąć Grenlandię z powodu bezpieczeństwa międzynarodowego. – Jeśli spojrzycie na statki wokół Grenlandii, z Chin, Rosji. Jeśli nas tam nie będzie, nie możemy mieć bezpieczeństwa narodowego ani międzynarodowego – ostrzegł amerykański przywódca. – Potrzebujemy Grenlandii i świat potrzebuje, żebyśmy mieli Grenlandię, w tym Dania – dodał.

W tym samym czasie Biały Dom zdecydował, że wizyta wiceprezydenta Vance’a zostanie znacząco ograniczona. Odwiedzi jedynie bazę amerykańskich sił kosmicznych Pittufik i prawdopodobnie nie będzie mu towarzyszył Waltz. – Myślę, że to bardzo pozytywne, że Amerykanie odwołują swoją wizytę w społeczności Grenlandii – stwierdził szef duńskiej dyplomacji Lars Rasmussen. Poinformował także, że kuloodporne samochody, którymi mieli się poruszać i które wysłano wcześniej, wracają już do USA, bo „nie będą potrzebne”. Komentując sytuację, stwierdził, że Amerykanie „udają, że eskalują, gdy w rzeczywistości deeskalują (polityczne napięcia – red.)”.

Z kolei minister obrony Danii Troels Lund Poulsen dodał, że wizyta w bazie wojskowej to „mądrzejsza decyzja”. Jego zdaniem wizyta w stolicy wyspy – Nuuk – mogłaby być odebrana jako ingerencja w wewnętrzną politykę, bo obecnie formuje się na niej nowy rząd.

Naleraq, najbardziej proamerykańska z wszystkich grenlandzkich partii, oświadczyła już, że nie weźmie udziału w nowej koalicji. Równocześnie jej lider Pele Broberg oskarżył duńskie media o wywoływanie strachu przed aneksją. – Mniej więcej straciliśmy szansę na normalne stosunki z USA w przyszłości – powiedział. Dan Horn, który był częścią pierwszej administracji Trumpa, a obecnie jest szefem inwestującej na Grenlandii firmy GreenMet, powiedział, że celem tej wizyty jest zademonstrowanie przyjaźni i dbałości o bezpieczeństwo Grenlandii, ale słowa duńskich polityków wykrzywiły jej obraz.



Lewicowi sędziowie na wojnie z Trumpem

USA \ W piątek miał wejść w życie zakaz przyjmowania osób transpłciowych na służbę w amerykańskim wojsku. Został jednak zablokowany przez nominowaną za czasów prezydentury Joego Bidena sędzię federalną.

Osoby transpłciowe mogły otwarcie służyć w siłach zbrojnych USA od czasów prezydentury Baracka Obamy. Z kolei Joe Biden wycofał ograniczenia, które nałożył Donald Trump podczas swojej pierwszej kadencji. Obecny sekretarz obrony Pete Hegseth otwarcie krytykował lewicową indoktrynację w siłach zbrojnych i zapowiadał reformy, które miały sprawić, że staną się skuteczniejsze. Jedną z nich było uznanie dysforii płciowej za schorzenie, które dyskwalifikuje żołnierzy.

Kilku transpłciowych wojskowych i kilka osób, które chciały się zaciągnąć, podało odnoszące się do tego rozporządzenie prezydenta Trumpa do sądu, oskarżając go o dyskryminację. Wejście nowych zasad w życie zostało zablokowane przez sędzię Anę Reyes,

która zdecydowała w tym tygodniu, że jej blokada będzie obowiązywała do piątku. W środę odrzuciła wniosek rządu o zdjęcie tej blokady. Administracja Trumpa chciała, by w razie odrzucenia ich prośby blokada została wstrzymana do czasu apelacji, ale na to również nie dostała zgody.

Rząd argumentował, że rozporządzenia Trumpa nie można uznać za dyskryminację, bo dotyczy tylko osób cierpiących na konkretne schorzenie, które zdaniem Pentagonu znacząco utrudnia służbę. Reyes nie przyjęła jednak tej argumentacji. Stwierdziła, że dysforia płciowa „nie jest jak inne choroby”, bowiem „cierpi na nią każda osoba transpłciowa”. Jej zdaniem administracji nie chodzi o sprawy medyczne. Uznała, że decyzja Trumpa nie ma żadnych racjonalnych podstaw poza „niechęcią do osób transpłciowych” i jest dyskryminująca. Departament Sprawiedliwości już złożył odwołanie do Sądu Apelacyjnego Waszyngtonu DC.

To nie pierwsza taka sytuacja. Praktycznie każda decyzja Donalda Trumpa – od deportacji imigrantów gangsterów po wycofanie finansowania Radia Wolna Europa – jest podawana do sądu przez lewicowych aktywistów i blokowana przez sędziów, których nominowali lewicowi prezydenci. Republikanie otwarcie mówią już o sędziowskim aktywizmie. Rozważają też wprowadzenie ustaw, które mają ograniczyć to zjawisko, np. poprzez zakazanie sędziom okręgowym wprowadzania poszczególnych blokad na terenie całego kraju czy ograniczenie budżetów sądów, w których zapadają polityczne wyroki. (wm)



Przed pokojem pogadajmy o elektrowniach i ziemi

Jak już wiadomo, Amerykanie chcą od Ukrainy dostępu do rzadkich minerałów. Ma to być rekompensata za pomoc, której Waszyngton udzielił Kijowowi i którą prezydent Donald Trump wycenia na 350 mld dol. Wejście Amerykanów w biznes byłoby także szansą dla Ukrainy na pozyskanie pieniędzy na odbudowę kraju. Teraz amerykański prezydent mówi, że ukraiński sektor energetyczny – w tym elektrownie nuklearne – powinien być przejęty przez USA. Administracja Trumpa uważa takie powiązanie biznesowe za rzeczywistą gwarancję bezpieczeństwa po zakończeniu wojny, bowiem Rosja nie odważy się zaatakować terenów i obiektów, z którymi kojarzeni będą Amerykanie.

Amerykańska własność elektrowni byłaby najlepszą ochroną dla infrastruktury, w tym wsparciem dla ukraińskiej infrastruktury energetycznej – powiedzieli doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Mike Waltz i sekretarz stanu Marco Rubio. – Stany Zjednoczone mogą być bardzo pomocne w zarządzaniu tymi elektrowniami dzięki swojemu doświadczeniu w zakresie energii elektrycznej i usług komunalnych – tłumaczyli. Problem w tym, że część cennych minerałów i część elektrowni, w tym największa w Europie nuklearna w Zaporożu, znajdują się na terenach okupowanych przez Rosję.

„New York Times” twierdzi, że Donald Trump uważa kontrolę nad elektrownią w Zaporożu za ważną dla rozwoju wydobycia kluczowych minerałów. Wołodymyr Zełenski pierwotnie nie odniósł się do kwestii kontroli USA nad elektrowniami jądrowymi. Poparł jednak wysiłki Trumpa w sprawie częściowego zawieszenia broni i zgodził się na dalszą bliską współpracę z Białym Domem. – Zgodziliśmy się, że Ukraina i Stany Zjednoczone powinny nadal współpracować, aby osiągnąć prawdziwy koniec wojny i trwały pokój – przyznał. – Wierzymy, że wspólnie z Ameryką, prezydentem Trumpem i pod amerykańskim przywództwem, w tym roku można osiągnąć trwały pokój – dodał przywódca Ukrainy.

Nie ma problemu

Ukraina posiada 15 reaktorów jądrowych jeszcze z czasów sowieckich w czterech elektrowniach jądrowych. Elektrownia w Zaporożu, jedna z największych na świecie, ma sześć reaktorów o mocy 5,7 megawatów. Jest okupowana przez siły rosyjskie od wiosny 2022 r. i jest w większości w stanie zimnego wyłączenia ze względów bezpieczeństwa. Propozycja przejęcia tych elektrowni przez Stany Zjednoczone jest najnowszym pomysłem administracji Trumpa, która w ten sposób oferuje Ukrainie gwarancje bezpieczeństwa poprzez umowę gospodarczą, zapewniając jednocześnie stałe zainteresowanie Amerykanów rozwojem i stabilizacją Ukrainy poprzez stworzenie silnego interesu finansowego w obszarze jej bezpieczeństwa.

Sekretarz energii USA Chris Wright zapewnił, że przejęcie ukraińskiej energetyki jądrowej jest wykonalne. – Nie ma problemu, możemy to zrobić – zapewnił. Dodał: „Nie sądzę, aby wymagało to żołnierzy na miejscu”.

Co ważne, USA mają już bezpośrednie doświadczenia w energetyce jądrowej na Ukrainie. Na przykład gigant energetyki jądrowej Westinghouse wspierał elektrownie od czasu rosyjskiej inwazji, a w 2024 r. zaczął budować nowe, zaprojektowane przez Amerykanów, reaktory w elektrowni jądrowej w Chmielnickim. W zeszłym roku „Wall Street Journal” pisało, że firma Westinghouse Electric, która przez dwie dekady walczyła o podważenie dominującej pozycji Rosji na Ukrainie, teraz produkuje pakiety paliwowe, które są kompatybilne ze wszystkimi reaktorami, i pracuje nad planem, który mógłby pozwolić Ukrainie rozpocząć samodzielną produkcję części tego paliwa. Ukraina planuje bowiem budowę dziewięciu reaktorów zaprojektowanych przez Westinghouse.

Początkowo Zełenski oświadczył, że rozmowy z Trumpem na temat „własności” ukraińskich elektrowni jądrowych skupiały się wyłącznie na elektrowni w Zaporożu. Owa „własność” nie była omawiana konkretnie, ale że rolą USA byłoby to, czy są w stanie ją odzyskać i przywrócić działalność. Później, podczas wspólnej konferencji z premierem Norwegii, Zełenski odpowiedział: „Wszystkie elektrownie jądrowe należą do narodu Ukrainy. Są to państwowe elektrownie jądrowe, nie są one prywatną własnością na Ukrainie”.

To wielka sprawa

Coraz wyraźniej zaczyna wybrzmiewać kluczowa dla ewentualnego pokoju kwestia okupowanych przez Rosję ukraińskich terytoriów. Do tej pory nowa administracja wysyłała sygnały, że trudno sobie wyobrazić, aby Moskwa chciała z nich zrezygnować. Pytany o to kilka dni temu Trump oznajmił, że właśnie opracowywana jest „umowa dotycząca podziału ziemi”. Wyraził optymizm, że zawieszenie broni nastąpi „wkrótce”, a ostateczne porozumienie pokojowe jest blisko. W wywiadzie dla amerykańskiego dziennikarza Tuckera Carlsona Steve Witkoff, którego Trump wybrał na stanowisko specjalnego wysłannika na Bliski Wschód i de facto wysłannika do Moskwy, wskazał, że istnieje porozumienie kończące ponadtrzyletnią wojnę, z którym „każdy może żyć”.

– Uważam, że w ciągu ostatnich ośmiu tygodni poczyniliśmy większe postępy w konflikcie rosyjsko-ukraińskim, niż ktokolwiek mógł przypuszczać – oświadczył. – To wielka sprawa, naprawdę wielka sprawa. Jaki jest ostateczny cel? Ostatecznym celem jest 30-dniowe zawieszenie broni, podczas którego omawiamy trwałe zawieszenie broni. Nie jesteśmy od tego daleko – wyznał Witkoff.

W jego opinii Ukraina uznaje, że członkostwo w NATO nie będzie brane pod uwagę w żadnym porozumieniu pokojowym, kluczowym zaś punktem spornym będzie to, czy Kijów jest skłonny oddać terytoria, które utracił i które są teraz kontrolowane przez Rosję. Dwiema głównymi przeszkodami na drodze do takiego uznania są ukraińska konstytucja, która zabrania rządowi oddawania jakichkolwiek terenów w granicach z 1991 r., oraz ewentualne kłopoty polityczne Zełenskiego, gdyby ziemia została oficjalnie utracona pod jego przywództwem. Z tego ostatniego powodu rozmowy mogą się przeciągnąć lub w ogóle załamać.

– W Rosji panuje przeświadczenie, że Ukraina jest fikcyjnym krajem, który po prostu poskładali w pewnego rodzaju mozaikę; są różne regiony i to jest moim zdaniem główną przyczyną tej wojny, bo Rosja uważa te pięć regionów za swoje od II wojny światowej. To coś, o czym nikt nie chce rozmawiać – podkreślił Witkoff. – Pytanie brzmi, czy świat uzna, że ​są to terytoria rosyjskie. Czy tak się skończy? Czy Zełenski przetrwa politycznie, jeśli to uzna? To jest centralny problem w konflikcie – sugerował Witkoff.

Wydaje się, że kwestia elektrowni jest dla Kijowa do zaakceptowania. Natomiast z oddaniem Rosji okupowanych terenów łatwo nie będzie. Optymizm amerykańskich polityków może być szybko zgaszony. Zawieszenie broni jest wykonalne, ale osiągnięcie pokoju to już inna bajka.

– Kiedy zapanuje pokój, prezydent chce, aby Ukraina i USA miały partnerstwo, które zapewni obu narodom możliwość rozwoju ich gospodarek i stabilności w Europie. Amerykańska innowacja i technologia mogą pomóc w osiągnięciu tego celu – podsumował rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego Brian Hughes. Równie dobrze może się okazać, że Waszyngton zamiast innowacji i technologii będzie musiał wysłać na Ukrainę potężną dawkę gotówki i uzbrojenia. Bo w końcu Trump i tego scenariusza nie wyklucza. Marek Bober