Gazeta Polska Codziennie Numer 3907


Nadgorliwość nie popłaca

Sędziowie blokują dekrety Donalda Trumpa i opóźniają zmiany w kraju. Barack Obama miał tylko 12 nakazów sądowych w ciągu ośmiu lat urzędowania. Joe Biden stanął w obliczu 14 w ciągu czterech lat. W pierwszej kadencji Trumpa wydano 64 nakazy sądowe przeciwko jego decyzjom. Jednakże walka lewicy w drugiej kadencji Trumpa rozpoczęła się od potężnego uderzenia.

Złożono już ok. 150 pozwów przeciwko rządowi. – Jest oczywiste, że skrajna lewica podejmuje skoordynowane wysiłki, aby wybierać sędziów, którzy wyraźnie działają jako aktywiści partyjni w celu storpedowania programu tego prezydenta – mówiła Karoline Leavitt, rzeczniczka Białego Domu. Niektórzy mówią o kryzysie konstytucyjnym, inni o zwykłej walce politycznej. Wiadomo jedno: aktywizm i nadgorliwość sędziów, prokuratorów i prawników nie trwa wiecznie. I też jest karalna.



Kierwiński wcale nie był pijany

Do mediów dotarł tajny raport MSWiA, dotyczący słynnego „pogłosu” Marcina Kierwińskiego, który w Dniu Strażaka opowiadał bełkotliwie o doniosłej roli tej profesji. Dziwny akcent, przedłużanie i powtarzanie sylab, niewyszukane slogany oraz dziwna mimika i gesty, wedle oficjalnego dokumentu, nie były – wcale a wcale – efektem wpływu alkoholu, ale… wiatru.

Sprawdzono najpierw firmę, która organizowała nagłośnienie, i okazała się ona wolna od podejrzeń. To podmuchy wiatru utrudniły ministrowi przemówienie. Nieważne, że nie utrudniły przemówienia innym mówcom, lecz zadęły tylko na czas wypowiedzi Kierwińskiego. Do takich konkluzji doszła specjalna komórka w resorcie, badając ten przypadek aż… 11 miesięcy.

Eksperci nie doszli – o dziwo – do wniosku, że winny był jej szef, bo badali opcję sabotażu albo niesprzyjających okoliczności. Śmieszne i głupie, ale zawsze lepsze niż bezczelność Ryszarda Kalisza, zapewniającego dwie i pół dekady temu, że Aleksander Kwaśniewski nad grobami pomordowanych polskich żołnierzy nie był pijany, ale miał chorą nogę. Przypadek Kierwińskiego jest mniej żenujący.



Kaczyński o Giertychu: Główny sadysta

Trzeba będzie radykalnie naprawić polską demokrację. Naszym zadaniem jest przemyślenie tego, co trzeba zmienić w polskiej konstytucji, polskim mechanizmie, aby w przyszłości tego typu działania były utrudnione – powiedział wczoraj w Sejmie prezes Jarosław Kaczyński, odnosząc się do niszczących działań rządu Donalda Tuska. Wcześniej między liderem PiS a Romanem Giertychem doszło do ostrej wymiany zdań na sali plenarnej. – Mamy do czynienia z całym ciągiem zdarzeń prowokacyjnych ze strony obozu władzy – mówi „GPC” politolog dr Andrzej Anusz.

Wczoraj w Sejmie odbyło się posiedzenie Parlamentarnego Zespołu Przeciwdziałania Bezprawiu Bezpieczna Polska, w którym udział wziął m.in. prezes PiS Jarosław Kaczyński. – To, co dzieje się w Polsce, nie jest czymś izolowanym. (…) Po prostu establishment, który nazywa się liberalno-demokratycznym, ale to nie jest nazwa adekwatna, broni się, bo widzi, że znaczna część społeczeństwa chce to odrzucić – mówił lider PiS.

Jeszcze większe zainteresowanie mediów wzbudziła jednak sytuacja, która miała miejsce tuż po wczorajszym rozpoczęciu trzydniowego posiedzenia Sejmu. Prezes Kaczyński zaapelował z mównicy na sali plenarnej o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia izby niższej parlamentu, na którym przedyskutowano by problem „humanitaryzmu w demokracji walczącej”. – Bo mamy z jednej strony humanitarną decyzję o zwolnieniu mordercy, Cyby, który jednego człowieka zabił, a drugiego usiłował zabić (…). Z drugiej strony mamy znęcanie się nad kobietami, dwoma paniami z Ministerstwa Sprawiedliwości, w sposób wyjątkowo wręcz ohydny. Mamy w tej chwili znęcanie się nad panią W., i co gorsza, nad jej bardzo ciężko chorym synem – powiedział prezes PiS. – Mamy do czynienia także z doprowadzeniem do śmierci świętej pamięci Barbary Skrzypek poprzez haniebne przesłuchanie. I mamy tutaj na sali, można powiedzieć, głównego sadystę. Giertycha – dodał.

Chwilę później głos zabrał Zbigniew Konwiński z PO, który zaatakował Jarosława Kaczyńskiego. Po tym ten ponownie wszedł na mównicę, ale uprzedził go Roman Giertych. – Jarku, siadaj, spokojnie, uspokój się – powiedział Giertych, po czym dodał, aby prezes PiS zwracał się do niego „wujku”, gdyż tak rzekomo wynika z „badań genealogicznych”. – Nie jestem z tobą po imieniu, łobuzie – odpowiedział na te zaczepki lider opozycji.

O komentarz do tych wydarzeń poprosiliśmy politologa dr. Andrzeja Anusza. – Mamy do czynienia z szerokim scenariuszem wydarzeń prowokacyjnych. Składa się na to wszystko to, co wydarzyło się wokół śmierci śp. pani Barbary Skrzypek, a nie jest tajemnicą, że jest to sprawa szczególna dla prezesa Kaczyńskiego. Innym bezprecedensowym elementem tej układanki jest wypuszczenie z więzienia Ryszarda Cyby. Kolejnym natomiast – próba zamknięcia w areszcie Zbigniewa Ziobry. W związku z tym wtorkowe wydarzenia w Sejmie są jedynie dopełnieniem tego ciągu zdarzeń o charakterze prowokacyjnym – mówi „GPC” dr Anusz. – Widać, że Roman Giertych wziął na siebie rolę osoby, która ma za wszelką cenę wzniecać emocje i atakować lidera PiS, o czym świadczą te wszystkie odzywki – dodaje.



Izrael rozszerza operację w Strefie Gazy

Siły Obronne Izraela (IDF) rozszerzyły wczoraj operację lądową w Strefie Gazy pod kryptonimem „Siła i Miecz”, w ramach której duże obszary tego terytorium mają zostać przejęte, a następnie włączone do strefy bezpieczeństwa. Stanowcza reakcja izraelskich władz wynika ze złamania przez terrorystów porozumienia i z braku wypuszczenia kolejnych zakładników.

Wojska zostaną wysłane w celu oczyszczenia obszarów z terrorystów i ich infrastruktury oraz zajęcia rozległego terytorium, które zostanie włączone do obszarów bezpieczeństwa państwa Izrael – zapowiedział w swoim oświadczeniu minister obrony oraz polityk Likudu Jisra’el Kac. Działania zmierzające do budowy strefy bezpieczeństwa między Strefą Gazy a Izraelem mają służyć znaczącemu ograniczeniu możliwości przeprowadzenia w przyszłości przez Hamas lub inne grupy terrorystyczne rajdów na terytorium Izraela.

Jisra’el Kac, Izraelski minister spraw zagranicznych
Jisra’el Kac, Izraelski minister spraw zagranicznych

Polityk Likudu stwierdził przy tym, że realizacja wyznaczonych celów wymagać będzie ewakuacji ludności cywilnej na dużą skalę. Kac wezwał przy tym Palestyńczyków do wyeliminowania Hamasu i odesłania izraelskich zakładników. Zdaniem szefa izraelskiego resortu obrony to jedyny sposób na zakończenie wojny, która rozpoczęła się 7 października 2023 r.

Obecnie wysiłki Sił Obronnych Izraela, które w ramach operacji „Siła i Miecz” wysłały na front dodatkową dywizję, skupione zostały w Rafah, leżącym na południu Strefy Gazy.

Jest to już kolejny etap działań wojennych prowadzonych w Stefie Gazy przez IDF. 18 marca wojsko izraelskie przeprowadziło udaną operację, w ramach której przejęto kontrolę nad korytarzem Netzarim. Celem tej ograniczonej operacji wojskowej było utworzenie strefy buforowej między północną a południową częścią Strefy Gazy. Kilka dni później siły IDF przeprowadziły operację w Bajt Lahija, leżącej w północnej części enklawy, w reakcji na ataki Islamskiego Dżihadu, który ostrzelał rakietami Izrael.

Powodem wznowienia działań wojennych przez IDF był fakt, że terroryści nie chcieli wypuścić kolejnych zakładników, co przewidywało wynegocjowane w styczniu porozumienie. Jak już pisaliśmy w „Codziennej”, w drugiej fazie zawieszenia broni terroryści zobowiązali się do wypuszczenia wszystkich osób, które jeszcze zostały przy życiu. W trzeciej islamiści mieli oddać zwłoki uprowadzonych. Według niedawnych ustaleń IDF w rękach Hamasu i Palestyńskiego Dżihadu pozostają 24 osoby. Ekstremiści mają też przetrzymywać 35 ciał.



Putin gra na czas i zwodzi Trumpa

Bliski doradca kremlowskiego zbrodniarza wojennego Władimira Putina powiedział, że Rosja nie może zaakceptować propozycji pokojowych prezydenta USA Donalda Trumpa. Twierdzi, że „Amerykanów nie obchodzą ich żądania”. Równocześnie media podają, że rosyjski negocjator jeszcze w tym tygodniu odwiedzi Waszyngton.

Trump od początku kadencji próbuje doprowadzić do zakończenia wojny na Ukrainie. Jak informowaliśmy wcześniej, strona ukraińska zgodziła się na jego propozycję 30-dniowego zawieszenia broni. Została ona jednak odrzucona przez Rosję, która zgodziła się jedynie na bardzo ograniczony zakaz ataków na infrastrukturę energetyczną – który notabene, niemal od razu złamała. Reżim Putina sabotuje też rozmowy w sprawie zawieszenia broni na Morzu Czarnym poprzez stawianie nierealistycznych żądań, jak zdjęcie europejskich sankcji.

Doradca Putina ds. polityki zagranicznej Siergiej Riabkow powiedział jednemu z rosyjskich magazynów, że „traktujemy modele i rozwiązania zaproponowane przez Amerykanów bardzo poważnie, ale nie możemy zaakceptować ich w obecnej formie”. Dodał, że aktualnie negocjacje skupiają się na zawieszeniu broni, ale „nie ma w nich miejsca na nasze główne żądanie, czyli rozwiązanie problemów związanych z przyczynami źródłowymi konfliktu”. Putin regularnie używał tych „przyczyn źródłowych” – jak natowskie i europejskie ambicje Ukrainy czy kłamstwa o prześladowaniu rosyjskiej mniejszości – jako wytłumaczenia swojej niechęci do zawarcia porozumienia pokojowego.

Kirył Dmitriew
Kirył Dmitriew

Pytaniem pozostaje to, w jaki sposób zareaguje na to Trump. W weekend przyznał, że „jest wkurzony” na Putina, i zapowiedział, że wprowadzi na Rosję dotkliwe sankcje, jeśli nadal będzie sabotowała porozumienia. CNN informuje, w oparciu o źródła przy Trumpie, że prezydent jest coraz bardziej sfrustrowany postawą Rosji i wątpi, czy może ufać Putinowi. – Po obu stronach giną ludzie i trwa to już o wiele za długo. Nasz zespół nadal jest zaangażowany w sprawy Rosjan, tak jak jesteśmy zaangażowani w sprawy Ukraińców, a prezydent nadal jest bardzo, bardzo zaangażowany w ten temat każdego dnia – skomentowała rzeczniczka Białego Domu Karoline Leavitt.

Równocześnie CNN informuje, że Waszyngton odwiedzi w tym tygodniu rosyjski negocjator Kirył Dmitriew, który spotka się ze swoim amerykańskim odpowiednikiem Steve’em Witkoffem. To pierwsza wizyta wysoko postawionego przedstawiciela Kremla od początku wojny i rząd musiał tymczasowo znieść sankcje, by mógł on dostać wizę.



Elon Musk odchodzi z DOGE

USA \ Czołowa postać w Departamencie Efektywności Rządowej (DOGE) ma zakończyć swoją pracę w administracji Trumpa do końca maja. Prezydent wyraził uznanie dla Elona Muska, który w ostatnim czasie stał się postacią budzącą kontrowersje w amerykańskiej przestrzeni publicznej.

Donald Trump skomentował planowane odejście Elona Muska z Departamentu Efektywności Rządowej (DOGE). Koniec pracy właściciela m.in. firm Space X i Tesla w administracji 47. prezydenta USA ma związek z obowiązującymi regulacjami federalnymi. – Uważam, że (Musk) wykonał znakomitą pracę, lecz jednocześnie stoi na czele potężnej firmy. W pewnym momencie powróci do swoich obowiązków, sam tego pragnie – powiedział Trump podczas spotkania z dziennikarzami w Gabinecie Owalnym.

Musk pełni swoją funkcję w administracji Trumpa jako „specjalny pracownik rządowy” – to kategoria przyznawana tym urzędnikom federalnym, którzy pracują nie więcej niż 130 dni w danym roku kalendarzowym. Oznacza to, że zatrudnienie Muska będzie trwało do końca maja.

W ostatnim okresie Musk stał się postacią budzącą kontrowersje w amerykańskim życiu publicznym. Sprzedaż Tesli oraz wartość jej akcji doświadczyły gwałtownego spadku, a zakłady produkcyjne firmy stały się celem aktów wandalizmu i przemocy, które sam Donald Trump określił mianem „terroryzmu wewnętrznego”.

W wywiadzie dla stacji FOX News urodzony w Republice Południowej Afryki biznesmen wyraził przekonanie, że jego zespół w DOGE jest w stanie osiągnąć oszczędności rzędu biliona dolarów, obniżając całkowity poziom federalnych wydatków z ok. 7 bln do 6 bln dol.

Jak podawała agencja prasowa Reuters, według szacunków DOGE do 24 marca udało się zaoszczędzić tej instytucji 115 mld dol. w amerykańskim budżecie federalnym dzięki takim działaniom, jak m.in. redukcja etatów, sprzedaż aktywów i anulowanie kontraktów. DOGE zwolniło lub zaproponowało udzielenie odpraw 100 tys. pracownikom federalnym, jednak sądy nakazały przywrócenie do pracy części z nich, uznając, że zwolnienia były niezgodne z prawem.

Czołowi republikanie w Senacie są sfrustrowani brakiem informacji o ostatnich cięciach Departamentu Efektywności Rządowej w organizacji zarządzającej ubezpieczeniami społecznymi, czyli Social Security (SSA). Wysoko postawieni konserwatywni senatorowie, tacy jak Chuck Grassley i Steve Daines, twierdzą, że nie zostali poinformowani o zamykaniu biur i zwolnieniach w SSA. Takie działania mają negatywnie dotykać ich wyborców. Tomasz Winiarski



Szwedzi przestali pobłażać imigrantom

SZTOKHOLM \ Szwedzi w końcu pozbywają się części uciążliwych imigrantów. Kraj ten od lat zmaga się z zagrożeniem terrorystycznym i rosnącymi w siłę gangami.

W kwietniu w Szwecji weszły w życie przepisy, na mocy których prawie 5 tys. imigrantów, którym odmówiono azylu, chociaż znaleźli pracę, zostanie zmuszonych do opuszczenia kraju. Wydłużono również z czterech do pięciu lat okres, po jakim można ponownie starać się o azyl, gdy dojdzie do odmowy jego przyznania.

Szwecja należy do grona krajów, które w ostatnich latach były najbardziej otwarte na migracyjną falę z Afryki i Bliskiego Wschodu. Skutki tej błędnej, długoletniej polityki, prowadzonej przez lokalne liberalno-lewicowe władze, były łatwe do przewidzenia – wzrost przestępczości i postępująca gettoizacja największych miast, gdzie rozrastają się migracyjne dzielnice biedy, przemocy i życia z zasiłków. Od lat w Szwecji w siłę rosną gangi, w dużym stopniu rekrutujące się z nowo przybyłych imigrantów, prowadzące brutalną walkę na ulicach największych szwedzkich miast.

Miejscowe służby informują również o łatwości, z jaką można zrekrutować osoby, często nastolatków, do dokonania zabójstw. Policja i służby mają ogromne problemy, by zmienić ten stan rzeczy. W efekcie od sierpnia 2023 r. obowiązuje czwarty, w pięciostopniowej skali, stopień zagrożenia terrorystycznego.

Centroprawicowe władze zapowiedziały już, że od 1 lipca przyszłego roku ma być wprowadzony zapis nakładający na nowo przybyłych konieczność prowadzenia „właściwego życia”, co ma ułatwić odmowę, a także cofnięcie pozwolenia na pobyt osobom, które stanowią zagrożenie dla porządku publicznego. (pp)



Bitwa o Grenlandię. Trump ma swoje argumenty

Wiele się w Polsce mówi o tzw. przesmyku suwalskim i jego strategicznym znaczeniu. Tak, są na naszym globie punkty, które z różnych względów mają dla polityków i wojskowych większe znaczenie niż inne. Dla Amerykanów takowym – i to od dekad – jest Grenlandia, a zwłaszcza jej północno-wschodnie wybrzeże. I dlatego ta wielka, mroźna wyspa od pewnego czasu znajduje się w ogniu politycznych utarczek. Warto zrozumieć, co naprawdę kryje się za „awanturą o Grenlandię”.

Przez Europę przetacza się fala histerii związanej z wypowiedziami prezydenta Donalda Trumpa oraz wiceprezydenta J.D. Vance’a, dotyczącymi konieczności zabezpieczenia Grenlandii przez USA. Lewicowo-liberalni politycy potrafią w swoim zacietrzewieniu porównywać nawet Trumpa do Władimira Putina i głosić, że USA dążą do wojny z Danią. Za politykami podążają media, bezrefleksyjnie podkręcając nastroje. To wszystko świadczy źle o europejskich „elitach”, które w każdej istotnej sprawie wykazują coraz większe oderwanie od realiów. Cóż, o realiach dyskutować im trudno, wolą egzaltację i medialne spektakle.

Tymczasem zainteresowanie amerykańskiej administracji Grenlandią ma głębokie uzasadnienie strategiczne. W dodatku jest wynikiem zjawiska, które tak trafnie opisywał Vance w swojej słynnej już przemowie w Monachium – praktycznego rozbrojenia dokonanego przez większość europejskich sojuszników Ameryki i utracenia przez nich zdolności do skutecznej obrony, w efekcie czego USA muszą dbać o obronę nie tylko swoją, ale też europejskich partnerów z NATO. A Grenlandia jest kluczowa dla obrony całego NATO, zwłaszcza w przypadku pełnowymiarowego konfliktu z Rosją.

Grenlandia jest kluczowa

Wschodnie wybrzeże Grenlandii przebiega wzdłuż Cieśniny Duńskiej, cieśniny, która jest wielką bramą na Atlantyk. Obecnie, tak samo jak przez całe dekady zimnej wojny, to tamtędy rosyjskie okręty podwodne wychodzą na pełny ocean ze swojej głównej bazy w Murmańsku. Kiedy przepłyną Cieśninę Duńską pomiędzy Grenlandią a Islandią, znikają na ogromnych przestrzeniach Atlantyku.

W czasie II wojny światowej znaczenie Cieśniny Duńskiej wykazali Niemcy, którzy właśnie tamtędy wysyłali w korsarskie rajdy na Atlantyk swoje okręty. Warto wspomnieć o historii pościgu brytyjskiej floty za pancernikiem „Bismarck”, który wydostał się na środkowy Atlantyk właśnie wzdłuż wybrzeża Grenlandii. Brytyjczycy próbowali zablokować niemiecką wyprawę u wrót Cieśniny Duńskiej, gdzie doszło do pamiętnej bitwy, w której zatopiony został „Hood”. Niemcy się przedarli, a premier Winston Churchill musiał wysłać znaczną część swojej floty na polowanie.

Warto tu wspomnieć o wydarzeniu, które nadaje ciekawy kontekst temu, co obserwujemy obecnie. Zdając sobie sprawę z wielkiego strategicznego znaczenia północnego Atlantyku, Amerykanie – wtedy formalnie neutralni – w kwietniu 1941 r. wysłali swoje wojska na Grenlandię, przejmując władzę nad wyspą. Już rok wcześniej, po tym, jak Dania trafiła pod niemiecką okupację, Royal Navy wprowadziła całkowitą blokadę morską Grenlandii, a brytyjskie wojska lądowe wylądowały na Islandii oraz Wyspach Owczych. Alianci nie mogli dopuścić, aby brama na Atlantyk wpadła w ręce Niemców.

Starcia na wodach z Sowietami

W kolejnych dekadach to właśnie Royal Navy stanowiła główne wsparcie dla Amerykanów w niemal niewidocznym dla świata, ale trwającym praktycznie bez przerwy morskim starciu z Sowietami na wodach wokół Grenlandii. Wraz z rozwojem technologii i wprowadzeniem atomowych okrętów podwodnych znaczenie Cieśniny Duńskiej tylko wzrosło. Atomowe (w podwójnym znaczeniu, bo napędzane reaktorami jądrowymi, a zarazem wyposażone w broń atomową) okręty podwodne mogą działać bez wynurzenia przez wiele miesięcy, co oznacza, że po wyjściu z rosyjskiej bazy – znikają. Najlepszym punktem do ich ewentualnego wykrycia jest właśnie Cieśnina Duńska, dlatego w latach zimnej wojny to nadal na tym akwenie koncentrowały się wysiłki Amerykanów i Brytyjczyków mające zapewnić kontrolę nad ruchami sowieckiej floty.

Przejście na Atlantyk jest możliwe również na południe od Cieśniny Duńskiej, na obszarze od Islandii po północne wybrzeża Wielkiej Brytanii. Jest to ogromny akwen, ale Brytyjczycy już podczas II wojny światowej udowodnili, że można objąć go pełną kontrolą, głównie przy pomocy lotnictwa. Kluczowe znaczenie mają tu należące do Danii, podobnie jak Grenlandia, Wyspy Owcze.

Podczas zimnej wojny w NATO przyjęło się nazywać tę część świata GIUK Gap (Przesmykiem GIUK, od pierwszych liter „Greenland, Iceland, United Kingdom) i zainwestowano ogromne środki w jego zabezpieczenie przy pomocy baz radarowych, lotnisk, sieci sonarów. Szczególne znaczenie w tym systemie obrony miała wielka duńska stacja radarowa na Wyspach Owczych – zamknięta w 2007 r.

Kres zimnej wojny i powszechna wiara w rzekomy „koniec historii” sprawiły, że kraje zachodniej Europy zaczęły masowo ciąć wydatki na zbrojenia. Zamykano instalacje wojskowe, pozbywano się sprzętu wojskowego. Skala tego zjawiska nigdy nie została w Polsce w pełni dostrzeżona. Tymczasem Amerykanie obserwowali uważnie zachowanie swoich europejskich sojuszników. Jeżeli nie zabierali głosu tak ostro, jak czyni to teraz administracja Trumpa, to zapewne tylko dlatego, że i w USA przeważały wiara w „koniec historii” oraz przekonanie o stabilności porządku światowego.

Wszystko zmieniło się w 2022 r., gdy dla wszystkich stało się jasne, że globalny konflikt nie jest jedynie wizją z przeszłości. Amerykańscy marynarze mogli sobie przypomnieć lata 80., gdy sowieckie łodzie podwodne podczas dwóch wielkich manewrów (w 1985 i 1987 r.) przepłynęły przez Przesmyk GIUK, podpłynęły na Atlantyk i zajęły pozycje bojowe naprzeciwko wschodniego wybrzeża USA. Wtedy odbywało się to pod czujnym okiem flot USA i Wielkiej Brytanii. Obecnie aktywność podwodnej floty Rosji rośnie i przypomina czasy zimnej wojny. W 2024 r. rosyjski okręt podwodny przepłynął wzdłuż wybrzeża USA, urządził ćwiczenia naprzeciwko Florida Keys, po czym odpłynął na Kubę. Był to scenariusz bliźniaczy do tego, co działo się 40–50 lat temu. Kontrolowanie ruchów Rosjan stało się jednak dużo trudniejsze z powodu erozji europejskich sił zbrojnych i likwidacji strategicznej infrastruktury.

Amerykańska perspektywa

Spójrzmy więc na sytuację okiem Amerykanów. Obserwują oni wzmożoną aktywność rosyjskiej floty. Wiedzą, że – tak jak zawsze – bramą dla Rosjan na Atlantyk jest strefa Przesmyku GIUK. Rosyjskie okręty z głowicami nuklearnymi płynące pod Nowy Jork i Waszyngton są równie groźne co w latach 80. XX w. A co się zmieniło? Zmieniło się to, że duńska armia i flota prawie nie istnieją, Royal Navy jest najsłabsza w swojej historii, radary w Przesmyku GIUK od dawna nie działają. Co to oznacza z punktu widzenia Amerykanów? Otóż to, że rosyjska flota podwodna uzbrojona w broń atomową ma przed sobą niestrzeżoną autostradę prosto pod Biały Dom.

Amerykanom zostają więc tylko dwie opcje. Opcja pierwsza to czekanie, aż ich europejscy sojusznicy, w tym przypadku zwłaszcza Dania oraz Wielka Brytania, przywrócą swoje zdolności obronne i zagwarantują bezpieczeństwo regionowi, który dla NATO i USA ma decydujące znaczenie. W przypadku tej opcji Amerykanie muszą jednak zadawać sobie pytania, kiedy to nastąpi i czy w ogóle to się wydarzy.

Dlatego nie może dziwić, że USA są gotowe wybrać – a może już to zrobiły – opcję drugą: nie czekajmy na Europejczyków, nie patrzmy na rosyjskie okręty znikające na Atlantyku i wynurzające się u wybrzeży Long Island lub Florydy, sami zadbajmy o bezpieczeństwo kluczowego dla naszego bezpieczeństwa regionu Północnego Atlantyku. Taki scenariusz oznacza, że Amerykanie samodzielnie zainwestują w ochronę Grenlandii, Cieśniny Duńskiej, a możliwe, że i całego Przesmyku GIUK – ale chcą to zrobić na własnych warunkach i pod całkowitą kontrolą.

Amerykanie robią to, co naturalne i logiczne – chcą zagwarantować bezpieczeństwo swojemu krajowi. W Europie mają coraz większą trudność ze zrozumieniem takiej postawy. Świadczy to jednak źle nie o Amerykanach, ale o Europejczykach.