Niezliczona ilość analiz ekspertów wskazuje, że jeżeli dojdzie do wybuchu wojny Rosji z NATO, jako pierwsze zostaną zaatakowane kraje bałtyckie. Są sąsiadami agresora, a i potencjał zbrojny mają znacznie mniejszy niż Polska. Co więc robią Bałtowie? Biorą sprawy w swoje ręce. W miarę możliwości budują swoje zdolności, by przeciwstawić się zagrożeniu. W tego typu działania wpisuje się ogłoszona w ubiegłym roku inicjatywa „muru dronów” w celu zabezpieczenia i lepszego monitorowania swoich granic z Rosją przy użyciu bezzałogowców.
Litwa wraz z Estonią złożyły wspólny wniosek do Brukseli o dofinansowanie projektu z budżetu UE. I co? I figa. Unijni dygnitarze bardzo dużo mówią o wsparciu i ochronie krajów członkowskich przed zagrożeniem, a jak przychodzi co do czego, blokują kilkumilionową dotację. Fakt, środki te mogą się przydać na propagowanie Zielonego Ładu lub innego pomysłu lewicowych umysłów. Przeciwdziałanie realnemu zagrożeniu? A radźcie sobie sami! I tak oto Bałtowie odbili się od muru… brukselskiego.
Administracja Donalda Trumpa naciska na rząd Iraku, by ten zrobił porządek ze wspieranymi przez Iran islamskimi milicjami, które działają w tym kraju. Agencja Reutera ujawniła, że dowódcy kilku z nich rozważają teraz złożenie broni. Boją się, że… Trump sam się z nimi rozprawi. Już wkrótce Biały Dom rozpocznie też negocjacje z Iranem.
Po upadku reżimu Saddama Husajna w Iraku pojawiło się wiele organizacji paramilitarnych, tzw. milicji. Część z nich podlega – przynajmniej formalnie – rządowi w Bagdadzie, ale wiele jest szkolonych i finansowanych przez Iran i z tego kraju otrzymuje rozkazy.
Reuters ujawnił, że administracja Donalda Trumpa od początku jego drugiej kadencji naciska na rząd w Bagdadzie, by ten albo przejął nad nimi kontrolę, albo doprowadził do ich likwidacji. Miała go ostrzec, że w przeciwnym wypadku staną się celem amerykańskich nalotów.
Reuters dowiedział się, że dowódcy sześciu z dziesięciu szyickich milicji zrzeszonych w Islamskim Oporze – organizacji, która ma na koncie ataki na Izrael i amerykańskie siły na Bliskim Wschodzie – rozważają teraz złożenie broni. Nie ukrywają, że boją się groźby Trumpa. – Trump jest gotowy zabrać wojnę z nami na gorsze poziomy, wiemy o tym i chcemy uniknąć tego złego scenariusza” – powiedział dziennikarzom dowódca najpotężniejszej z nich, Kataib Hezbollah. Dodał, że irański Korpus Strażników Rewolucji, ich główny patron, dał im wolną rękę – sami mają zdecydować, jak uniknąć eskalacji konfliktu z USA.
Wpływowy szyicki polityk Izzat al-Szahnbdar powiedział Reutersowi, że premier Muhamed Szija al-Sudani prowadzi już rozmowy z dowódcami milicji, a ci są skłonni złożyć broń. Dodał, że nie są uparci i nie nalegają na dalsze funkcjonowanie w dotychczasowej formie – i mają świadomość, że Trump jest gotowy spełnić swoje groźby.
Doradca premiera Farhad Alaaeldin powiedział dziennikarzom, że al-Sudani chce, by cała broń w Iraku była pod kontrolą rządu, i zamierza osiągnąć ten cel „konstruktywnym dialogiem”. Źródła w irackich służbach dodały, że premier chce, by rozbroiły się wszystkie milicje, które przysięgły wierność Iranowi i Siłom Gods – siłom specjalnym Korpusu Strażników Rewolucji – a nie jego rządowi. Część milicji już ewakuowała swoje siedziby i zmniejszyła obecność w wielkich miastach, a ich dowódcy zaostrzyli środki bezpieczeństwa.
To pierwszy raz, kiedy wspierane przez Iran milicje w ogóle rozważają rozbrojenie. Waszyngton pozostaje jednak sceptyczny. Członek administracji Trumpa powiedział anonimowo, że te milicje w przeszłości ograniczały już ataki pod presją Zachodu, ale Amerykanie nie spodziewają się, by to rozbrojenie miało się długo utrzymać.
W poniedziałek Donald Trump powiedział dziennikarzom zaproszonym do Gabinetu Owalnego, że wkrótce rozpoczną się negocjacje z Iranem w sprawie jego programu nuklearnego. Odbędą się w Omanie. – Będziemy mieli wielkie spotkanie i zobaczymy, co się stanie – powiedział Trump i dodał, że być może zostanie w tej sprawie podpisana umowa. Wcześniej sugerował, że USA nie pozwolą Iranowi stworzyć bomby atomowej, nawet jeśli konieczna by była akcja zbrojna.
We wtorek Iran potwierdził, że takie spotkanie będzie miało miejsce 12 kwietnia. Minister spraw zagranicznych Abbas Araghchi stwierdził jednak, że wbrew słowom Trumpa te negocjacje nie będą prowadzone bezpośrednio. Iran od dawna odmawia bezpośrednich rozmów z USA. Jeśli tym razem Irańczycy zmienią zdanie, to będą to pierwsze bezpośrednie rozmowy, odkąd USA zerwały w 2018 r. tzw. umowę nuklearną. Rzecznik reżimu w Teheranie powiedział mediom, że Irańczycy będą negocjować, jeśli Amerykanie okażą im szacunek.
WOJNA NA UKRAINIE \ Ukraińskim żołnierzom udało się niedawno wziąć do niewoli w obwodzie donieckim dwóch Chińczyków, którzy walczyli w szeregach Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej.
„Nasze wojsko pojmało dwóch obywateli Chin, którzy walczyli jako część armii rosyjskiej. Stało się to w obwodzie donieckim – na terytorium Ukrainy. Mamy dokumenty tych więźniów, ich karty bankowe i dane osobowe” – poinformował na portalu społecznościowym X prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski.
„Mamy informacje sugerujące, że w jednostkach okupanta jest o wiele więcej obywateli Chin niż tylko tych dwóch. Obecnie weryfikujemy wszystkie fakty – wywiad, Służba Bezpieczeństwa Ukrainy i odpowiednie jednostki Sił Zbrojnych nad tym pracują” – dodał prezydent Ukrainy.
„Zaangażowanie Chin, a także innych krajów, bezpośrednio lub pośrednio w tę wojnę w Europie jest jasnym sygnałem, że Putin zamierza zrobić wszystko, byle tylko nie zakończyć wojny. Szuka sposobów na kontynuowanie walki. To zdecydowanie wymaga odpowiedzi. Odpowiedzi ze strony Stanów Zjednoczonych, Europy i wszystkich ludzi na świecie, którzy pragną pokoju” – stwierdził prezydent Ukrainy.
Wołodymyr Zełenski polecił przy tym ministrowi spraw zagranicznych Ukrainy, aby natychmiast skontaktował się z Pekinem i wyjaśnił, w jaki sposób Chiny zamierzają zareagować. Szef ukraińskiej dyplomacji Andrij Iwanowycz Sybiha stwierdził, że „obywatele Chin walczący jako część rosyjskiej armii inwazyjnej na Ukrainie podważają deklarowane stanowisko Chin w sprawie pokoju i podważają wiarygodność Pekinu jako odpowiedzialnego stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ”.
Do sprawy chińskich jeńców wojennych odniósł się rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych Chińskiej Republiki Ludowej Lin Jian, który stwierdził, że jego kraj nie wysłał swoich oddziałów do walk na Ukrainie. – Rząd chiński zawsze prosił swoich obywateli, aby trzymali się z dala od obszarów konfliktu zbrojnego i unikali angażowania się w konflikty zbrojne w jakiejkolwiek formie – oznajmił Lin Jian.
Mimo że Pekin deklaruje się jako strona neutralna wobec wojny rosyjsko-ukraińskiej, to wyraźnie widać wsparcie nie tylko polityczne, jakiego udziela Putinowi. Chiny są najważniejszym eksporterem do Rosji produktów podwójnego zastosowania, takich jak obrabiarki, mikroelektronika czy też nitroceluloza, które zwiększają zdolności rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego oraz umożliwiają kontynuowanie działań wojennych. Paweł Kryszczak
Kreml odmawia negocjacji z Japonią w sprawie zawarcia traktatu pokojowego, który miałby zamknąć rozdział II wojny światowej, oraz zwrotu Wysp Kurylskich. Moskwa argumentuje, że Tokio „wykazuje wrogą postawę” wobec Rosji.
W tej chwili nie ma żadnych kontaktów z władzami japońskimi – powiedział rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow podczas konferencji prasowej, gdy zapytano go o niedawny raport japońskiego ministerstwa spraw zagranicznych. W dokumencie stwierdzono, że Tokio nadal chce podpisania traktatu pokojowego z Rosją i ma nadzieję na zwrot wysp. Chodzi głównie o cztery wyspy, które Japonia określa jako Terytoria Północne: Iturup, Kunashir, Habomai i Shikotan. Tokio twierdzi, że od 1946 r. są one nielegalnie okupowane przez Rosję. Kuryle mają istotne znaczenie strategiczne dla Rosji, ponieważ ich kontrola zapewnia swobodę żeglugi po Morzu Ochockim. Gdyby archipelag w całości przeszedł pod władzę Japonii, Moskwa straciłaby dostęp do Cieśniny Kunaszyrskiej, która stanowi jedną z kluczowych dróg dla rosyjskich okrętów w kierunku Pacyfiku.
Rosja jest oburzona na Japonię za potępienie brutalnej agresji Moskwy na Ukrainę oraz za dołączenie do zachodnich sankcji wymierzonych w Kreml. Podczas konferencji Pieskow stwierdził, że Tokio „pospieszyło się, aby w pełni przyłączyć się do wszystkich nieprzyjaznych i wrogich działań wobec naszego kraju”.
Dzień przed wypowiedzią Pieskowa prokuratura generalna Rosji ogłosiła, że uznała Stowarzyszenie na rzecz Terytoriów Północnych, japońską organizację pozarządową, za „niepożądanego agenta”. Organizacja ta działa na rzecz zwiększenia świadomości społecznej o kulturowym związku Japonii z Wyspami Kurylskimi, gdzie wciąż żyją mniejszości etniczne.
Deklaracja rzecznika Putina miała miejsce w chwili, gdy w Japonii przebywał szef NATO Mark Rutte. W tym czasie prowadzone były rozmowy na temat zacieśnienia współpracy Sojuszu z Tokio, obejmujące m.in. zwiększenie wymiany informacji wywiadowczych oraz współpracę w zakresie przemysłu obronnego. Minister obrony Japonii Gen Nakatani podczas spotkania z Markiem Rutte powiedział też, że jego kraj chce uczestniczyć w misji wsparcia NATO w sprawach bezpieczeństwa i szkolenia dla Ukrainy (NSATU), i zwrócił się z prośbą o opracowanie niezbędnych procedur.
W Tokio szef NATO wyraził zaniepokojenie współpracą Moskwy z Pekinem. – Chiny wspierają wysiłki Rosji, a ich własne siły zbrojne, w tym marynarka wojenna, rozwijają się w szybkim tempie. Nie możemy być naiwni, musimy współpracować i oceniać to, co się dzieje – podkreślił. Dodał również, że NATO z niepokojem obserwuje manewry chińskiej armii w pobliżu Tajwanu.
WASZYNGTON \ Biały Dom potwierdził, że wprowadzone niedawno cła pozostaną w mocy, pomimo zgłoszonych propozycji negocjacji ze strony innych państw. Jednocześnie w Waszyngtonie prowadzone są dyskusje nad rozwiązaniami, które mogą złagodzić skutki obecnej polityki handlowej Stanów Zjednoczonych.
Choć ponad 50 państw wyraziło chęć negocjacji w sprawie ceł ogłoszonych 2 kwietnia przez Donalda Trumpa, przedstawiciele jego administracji, tacy jak sekretarz handlu Howard Lutnick, już kilka dni temu deklarowali, że ich wdrożenie nastąpi bez zwłoki. – Cła z pewnością pozostaną w mocy przez najbliższe dni i tygodnie. Prezydent musi zresetować globalny handel – powiedział na antenie stacji CBS News Lutnick. Otoczenie prezydenta USA stanowczo podkreśla, że cła nie podlegają negocjacjom i są niezbędnym narzędziem w walce z nieuczciwymi praktykami handlowymi stosowanymi przez inne kraje wobec Stanów Zjednoczonych.
Na decyzję Waszyngtonu o wprowadzeniu ceł rynki zareagowały gwałtownie – odnotowano wyraźne spadki wartości akcji, co nasiliło obawy przed nadchodzącą recesją. We wtorek amerykańska giełda odnotowała głównie same spadki. Indeks Dow Jones stracił 0,84 proc., a S&P 500 zmniejszył swoją wartość o 1,57 proc. Z kolei Nasdaq Composite zmniejszył się o 2,15 proc. Był to czwarty dzień z rzędu, gdy parkiety giełdowe za oceanem kończyły swoje sesje na minusie.
Podczas poniedziałkowej konferencji prasowej z premierem Izraela Beniaminem Netanjahu Trump opowiedział się za utrzymaniem ogłoszonych niedawno barier handlowych. – Nie rozważamy zawieszenia ceł. Mamy liczne kraje, które chcą z nami negocjować umowy handlowe. Będzie to robione na zasadzie uczciwości. W niektórych przypadkach oznaczać to będzie konieczność płacenia znacznych opłat celnych. Wypracowane umowy będą sprawiedliwe – stwierdził.
Rzeczniczka prasowa Białego Domu, Karoline Leavitt, zapowiedziała, że USA wprowadzą ze skutkiem natychmiastowym cła w wysokości 104 proc. na wszystkie towary importowane z Chin. Od wczoraj obowiązują także amerykańskie cła dla niemal 90 innych państw.
Administracja Trumpa rozważa wprowadzenie mechanizmu ulg dla eksporterów, mającego na celu złagodzenie negatywnych skutków obecnej polityki celnej dla amerykańskich przedsiębiorstw. Inicjatywa ma zakładać przyznawanie zwrotów podatkowych firmom zza oceanu wysyłającym swoje towary za granicę, co mogłoby częściowo zrekompensować wpływ ceł na ich pozycję na rynkach międzynarodowych. Tomasz Winiarski