Gazeta Polska Codziennie Numer 3922


Prokuratura Bodnara szuka, jak pomóc Wałęsie z donosami Bolka

W listopadzie 2023 r. do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia trafił akt oskarżenia preciwko byłemu prezydentowi Lechowi Wałęsie za składanie fałszywych zeznań.
W listopadzie 2023 r. do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia trafił akt oskarżenia preciwko byłemu prezydentowi Lechowi Wałęsie za składanie fałszywych zeznań.

Podpisy pod donosami TW „Bolka” i pokwitowaniami odbioru pieniędzy od Służby Bezpieczeństwa były składane przez Lecha Wałęsę – stwierdził już kilka lat temu Instytut Pamięci Narodowej. Ponieważ Wałęsa podczas przesłuchania temu zaprzeczył, został oskarżony o składanie fałszywych zeznań. Proces jednak nie ruszył, bo prokuratura Bodnara wycofała akt oskarżenia z sądu. Co się dzieje ze sprawą?

Niezależna.pl ustaliła, że w trwającym śledztwie planowane jest powołanie nowego biegłego, który zajmie się analizą podpisów pod donosami „Bolka”. – I zapewne za kilka miesięcy dojdzie do spektakularnego przełomu, że to jednak nie Wałęsa podpisywał – ironizuje jeden z prawników. Wbrew oczywistym faktom.

Akt oskarżenia przeciwko Wałęsie

W listopadzie 2023 r. do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia trafił akt oskarżenia przeciwko byłemu prezydentowi Lechowi Wałęsie. Z zarzutami składania fałszywych zeznań ws. złożenia podpisów na pokwitowaniach odbioru pieniędzy, zobowiązaniu do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa oraz donosach tajnego współpracownika SB o pseudonimie Bolek.

Ponieważ wcześniej Wałęsa twierdził, że dokumenty znalezione w domu Czesława Kiszczaka zostały sfałszowane, w lutym 2016 r. Instytut Pamięci Narodowej wszczął postępowanie, w którym Wałęsa miał status pokrzywdzonego. Został też przesłuchany i zeznał, że nigdy nie podpisywał żadnego zobowiązania do współpracy, donosu ani pokwitowania odbioru pieniędzy.

Po żmudnym postępowaniu Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku, w którym zabezpieczono materiał porównawczy (m.in. dokumenty sporządzone przez Wałęsę w różnym okresie), powołaniu biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dra Jana Sehna w Krakowie, którzy dokonali porównania pisma „Bolka” oraz Wałęsy – wnioski były jednoznaczne.

„Instytut wydał kategoryczną opinię, w której stwierdzono, że dokumenty pochodzące z teczki personalnej i teczki pracy tajnego współpracownika ps. Bolek zostały nakreślone przez byłego prezydenta. W ramach kompleksowych badań biegli potwierdzili, że sporządził on lub osobiście podpisał: odręczne zobowiązanie o podjęciu współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa w grudniu 1970 roku, odręczne pokwitowania odbioru pieniędzy za przekazane funkcjonariuszom SB informacje, a także ponad 30 odręcznych doniesień tajnego współpracownika” – przekazał prok. Szymon Banna, ówczesny rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Dlatego Wałęsa został oskarżony o składanie fałszywych zeznań.

Prokuratura zmienia zdanie

Jego proces jednak nawet się nie rozpoczął. Niespodziewanie w połowie zeszłego roku akt oskarżenia przeciwko byłemu prezydentowi został przez sąd zwrócony do prokuratury. Tej, nad którą kontrolę mieli już nominaci Adama Bodnara. „Celem uzupełnienia materiału dowodowego” – stwierdził prok. Piotr Skiba, obecny rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej.

Skąd taka zmiana? Oficjalna wersja – krótko przed rozpoczęciem procesu „w ramach czynności przygotowujących, Naczelnik Wydziału 1 Śledczego Prokuratury Okręgowej w Warszawie dokonał analizy wypożyczonych z Sądu Rejonowego akt” i odkrył, że trzeba przeprowadzić uzupełniające czynności.

Padła sugestia o błędach w opinii ekspertów z krakowskiego instytutu. „W przedmiotowej sprawie pełnomocnik Lecha Wałęsy przedłożył opinię prywatną, która podważa metodologię wykonania tej opinii, a w szczególności adekwatność materiału porównawczego w postaci bezwpływowych prób pisma Lecha Wałęsy do badania materiału dowodowego, m.in. w zakresie niezgodności dat naniesienia zapisów oraz długości zapisów” – stwierdził Skiba.

Od razu też zapowiedział: „W przypadku ustalenia, że zebrany w ramach postępowania prowadzonego przez IPN materiał porównawczy w postaci bezwpływowych prób pisma Lecha Wałęsy przekazanych do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie nie był adekwatny do wydania przedmiotowej opinii, konieczne może okazać się ponowne zebranie materiału bezwpływowego, jego ewentualne uzupełnienie i powołanie kolejnego biegłego lub zespołu biegłych z zakresu badania pisma”.

Co już wtedy zaskakiwało, bo dokumenty zostały drobiazgowo przeanalizowane przez wybitnych specjalistów z intystutu Sehna. I zapewne nikt by nie próbował podważać ich opinii, gdyby nie chodziło o Wałęsę.

Spotkania Wałęsy z prokuratorami

Na ciekawy wątek niedawno zwrócił uwagę redaktor Jakub Pilarek z Radia Wnet, który stwierdził, że „tylko naiwni mogą wierzyć, że akt oskarżenia przeciwko Wałęsie za składanie fałszywych zeznań wróci do sądu”. „Gdy tylko Korneluk przejął władzę w prokuraturze, sprawa »Bolka« stała się jedną z najważniejszych” – napisał. Należy przypomnieć, że szefem stołecznej prokuratury jest obecnie Michał Mistygacz, członek Lex Super Omnia, a nowy referent sprawy – wspomniana naczelnik wydziału śledczego – to prokurator Małgorzata Ceregra-Dmoch, wiceprezes LSO. Natomiast Wałęsa sam chwalił się spotkaniem z działaczami tego stowarzyszenia.

Będzie nowa opinia!

Od zwrotu aktu oskarżenia wkrótce minie rok. Co się dzieje w śledztwie nadzorowanym przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie? „Trwają czynności dowodowe z udziałem świadków oraz uzupełnianie materiału dowodowego” – odpowiedział prok. Skiba. „Wypożyczono i dokonano oględzin akt sygn. S 18.2018 Instytutu Pamięci Narodowej Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku, zapoznano się z materiałem porównawczym w postaci zapisów bezwpływowych Lecha Wałęsy zgromadzonych w postępowaniu S 18.2018, oceniono jego adekwatnoś do wydania opinii z zakresu badania pisma w odniesieniu do materiału badawczego”.

I kluczowa kwestia.

„Ponownie zbierany jest materiał porównawczy w postaci bezwpływowych prób pisma Lecha Wałęsy, celem powołania kolejnego biegłego z zakresu badania pisma” – napisał rzecznik stołecznej prokuratury.

To oznacza, że śledztwo potrwa jeszcze bardzo długo. Nie chodzi już bowiem o „uzupełnienie materiału dowodowego”, ale o przeprowadzenie kluczowych czynności właściwie od początku. Choć nie brak głosów, że finał sprawy łatwo przewidzieć.

„Za jakiś czas zapewne dowiemy się, że biegły po zastosowaniu innej metodologii badania odkrył, iż podpisy pod kwitami »Bolka« nie były złożone przez Wałęsę” – słyszymy. Cokolwiek jednak zostanie wykreowane, fakty ws. „Bolka” są oczywiste.



Rusyfikacja i szkolenia w obozach

Na terytoriach okupowanych przez Rosję dziesiątki tysięcy młodych Ukraińców jest poddawanych przymusowej rusyfikacji oraz przechodzi intensywne szkolenia wojskowe w specjalnie utworzonych ośrodkach. Młodzież poddana silnej indoktrynacji w niedługim czasie może zasilić szeregi armii Władimira Putina.

Ukraiński serwis UNITED24 Media pokazał, jak wygląda codzienność tysięcy młodych Ukraińców przebywających na terenach okupowanych przez Rosję. Wielu z nich jest przymuszanych do uczestnictwa w specjalnych programach wojskowych. Ukraińska młodzież nie tylko przechodzi szkolenia m.in. z zakresu broni strzeleckiej, obsługi dronów czy walki wręcz, ale jest również poddana silnej rusyfikacji. W samym Ługańsku na wschodzie Ukrainy działa aż 86 klas wojskowych w specjalistycznych szkołach, gdzie nastolatkowie są silnie indoktrynowani w duchu „wielkiej Rosji”. Szacuje się, że w tego typu programach obecnie bierze udział aż 50 tys. niepełnoletnich obywateli Ukrainy.

W działania zaangażowano m.in. mające już wieloletnie doświadczenie w indoktrynacji młodych Rosjan Wszechrosyjskie Narodowe Stowarzyszenie Patriotyczne i Ruch Społeczny „Młoda Armia”. Organizacja znana również jako Junarmia, działająca od 2016 r. i powołana przez ówczesnego szefa rosyjskiego MON, Siergieja Szojgu, na swoje działania otrzymała w tym roku od Kremla aż miliard rubli (50 mln zł).

Warto przypomnieć o opublikowanym w ub.r. raporcie organizacji Human Rights Watch pt. „Edukacja pod okupacją: przymusowa rusyfikacja systemu oświaty na okupowanych terytoriach Ukrainy”. Autorzy dokumentu zwracają uwagę na wprowadzenie rosyjskiego systemu edukacji, szerzenie antyukraińskiej propagandy i szkolenia wojskowe obejmujące niepełnoletnich. Z kolei wobec pracowników placówek oświatowych, którzy odmawiają przestrzegania narzuconych przez Rosję programów nauczania, prowadzone są działania represyjne.

Innym przykładem wynaradawiania okupowanych terytoriów Ukrainy jest uprowadzanie przez Rosjan dzieci ukraińskich. Od lutego 2022 r. strona rosyjska wywiozła z obszarów okupowanych dziesiątki tysięcy ukraińskich dzieci, które trafiły następnie do Rosji i na Białoruś. Za tego typu działania rosyjski zbrodniarz Władimir Putin jest od marca 2023 r. ścigany listem gończym przez Międzynarodowy Trybunał Karny (MTK) w Hadze. Wszystkie rosyjskie działania mają służyć jednemu celowi, którym jest ukształtowanie młodzieży ukraińskiej, tak by w niedalekiej przyszłości walczyła przeciwko swojej ojczyźnie.



Napięcia na linii USA–Chiny eskalują

GEOPOLITYKA \ Chiny grożą odwetem wszystkim krajom, które zgodzą się na izolację Pekinu w ramach negocjacji handlowych z administracją prezydenta USA Donalda Trumpa.

W mijającym tygodniu chińskie ministerstwo handlu wydało ostrzeżenie, że wszelkie umowy zawierane przez Stany Zjednoczone i inne państwa, mogące zaszkodzić chińskiej gospodarce, spotkają się z natychmiastową reakcją Pekinu. „Należy szczególnie podkreślić, że Chiny stanowczo sprzeciwiają się wszelkim stronom zawierającym porozumienia kosztem interesów Chin. Jeśli dojdzie do takiej sytuacji, Chiny nigdy tego nie zaakceptują i w odpowiedzi podejmą zdecydowane środki zaradcze” – wskazano w specjalnym oświadczeniu.

Dodatkowo według południowokoreańskiej gazety „Korea Economic Daily” ministerstwo handlu ChRL w listach do koreańskich firm ostrzegło, że jeśli będą kontynuować eksport produktów zawierających chińskie minerały ziem rzadkich do amerykańskich firm zbrojeniowych, mogą się spodziewać sankcji. W połowie kwietnia Pekin całkowicie zawiesił eksport niektórych minerałów ziem rzadkich oraz magnesów, które mają kluczowe znaczenie dla światowego przemysłu samochodowego, półprzewodników i lotniczego.

Reakcje Pekinu są odpowiedzią na doniesienia, że Stany Zjednoczone w trakcie rozmów handlowych z innymi państwami stawiają jako jeden z warunków zwolnienia z taryf, które na razie zostały wstrzymane na 90 dni, zmniejszenie powiązań gospodarczych z Chinami. Na początku kwietnia amerykański sekretarz skarbu Scott Bessent podkreślił, że kraje negocjujące umowy handlowe z USA powinny wspólnie z Waszyngtonem „zwrócić się do Chin jako grupa”.

W ramach działań odwetowych Pekin ogłosił też wstrzymanie zamówień na samoloty Boeing. W tym tygodniu Chiny odesłały do USA dwa wcześniej zamówione samoloty. W wypowiedzi dla stacji CNBC dyrektor generalny Boeinga stwierdził, że 50 kolejnych samolotów, które miały trafić do Chin w tym roku, prawdopodobnie nie zostanie odebranych. Według gazety „Economic Times” Indie i Malezja już rozpoczęły rozmowy z koncernem ws. zakupu samolotów, które Pekin odrzucił.

Napięcie w relacjach między Stanami Zjednoczonymi a Chinami wzrosło, po tym jak prezydent Donald Trump nałożył szereg taryf na chińskie towary. W tej chwili wynoszą one łącznie 145 proc. Pekin odpowiedział cłami na poziomie 125 proc. W czwartek sekretarz skarbu USA zdementował doniesienia gazety „Wall Street Journal”, jakoby Biały Dom rozważał jednostronne obniżenie ceł na import z Chin, podkreślając, że obie strony muszą wzajemnie zredukować stawki celne, zanim rozpoczną się rozmowy handlowe. Biały Dom twierdzi, że teraz to Pekin powinien wykonać pierwszy krok w kierunku negocjacji. Jak na razie chiński prezydent Xi Jinping nie wydaje się skłonny do takiego ruchu. Jego komunistyczny rząd zapewnia, że nie dąży do wojny handlowej, ale jest gotów walczyć „do końca”. Hanna Shen



Bezpieczeństwo i handel – priorytety Trumpa w Europie

To niezłe oszustwo! Nie tylko dofinansowujemy obronę Europy, ale także socjalizm Europy. Tymczasem ludzie w Karolinie Północnej, których domy zostały zniszczone przez powodzie, nadal mieszkają w namiotach, a zbyt wielu naszych weteranów nie ma dachu nad głową – analizował Gary Bauer, polityk i aktywista społeczny o poglądach konserwatywnych, członek administracji Ronalda Reagana. Takie spojrzenie na Europę i jej relacje z USA ma duża część polityków i społeczeństwa amerykańskiego. Stosunki te zamierza przewartościować gabinet Donalda Trumpa. Plany Waszyngtonu wobec Europy dotyczą wielu spraw, ale z pewnością bezpieczeństwo i handel wybijają się na piedestał.

Kilka tygodni temu sekretarz obrony Pete Hegseth oznajmił, że priorytety bezpieczeństwa USA leżą gdzie indziej niż dotąd – w Azji i na granicach USA. Zabrzmiało to jak ostrzeżenie, ale to żadna nowość. Pytania, jak duża może być redukcja sił militarnych w Europie i jak szybko może do niej dojść, pojawiają się od początku kadencji Trumpa. Rzecz w tym, że tej redukcji może w ogóle nie być. Tak samo jak nie musi się zmniejszyć polityczne zaangażowanie USA na Starym Kontynencie.

Azja i granice

Niedawno zatwierdzony ambasador USA przy NATO Matt Whitaker powiedział, że pod przywództwem Trumpa Sojusz „będzie silniejszy i skuteczniejszy niż kiedykolwiek wcześniej”. – Wierzę, że silne NATO może nadal służyć jako fundament pokoju i dobrobytu – oświadczył. – Żywotność NATO opiera się na tym, że każdy sojusznik robi uczciwie swoją część – mówił Whitaker, czym potwierdził zaangażowanie USA w gwarancję bezpieczeństwa zbiorowego NATO, która głosi, że atak na któregokolwiek sojusznika musi być uważany za atak na wszystkich, ale jego zadaniem będzie również zachęcenie Europy do przewodzenia w kwestii „pokoju, bezpieczeństwa i odbudowy Ukrainy”.

Wezwania Trumpa z pierwszej kadencji do wydatkowania 2 proc. PKB na obronność każdego państwa członkowskiego NATO z dzisiejszej perspektywy wydają się minimalistyczne. Mimo to nadal osiem krajów – Chorwacja, Portugalia, Włochy, Kanada, Belgia, Luksemburg, Słowenia i Hiszpania – nie zrealizowało jeszcze swoich zobowiązań. Trump wzywa teraz do 5 proc., o zwiększenie wydatków apeluje też sekretarz generalny NATO Mark Rutte, a o wszystkim zdecyduje szczyt Sojuszu latem tego roku. Teraz jedynie Polska wydaje ponad 4 proc. swojego PKB na armię, cztery inne kraje wydają ponad 3 proc. – Estonia, USA, Łotwa i Grecja. Nacisk Białego Domu i wojna na Ukrainie powinny sprawić, że pewnie nie będzie poważnego sprzeciwu ze strony sojuszników. Być może pułap nie osiągnie 5 proc., być może wskaźnik zostanie postawiony na poziomie 3–4 proc. Zwiększyć wydatki będzie musiała i Ameryka, ale przy tej administracji trudno sądzić, że nadarzą się przeszkody.

Potrzeba 5 proc. na armię

Zgodnie z danymi NATO opublikowanymi w lipcu w 2024 r. Waszyngton przeznaczył 3,38 proc. swojego PKB na obronę, co stanowiło ponad 967 mld dolarów. Podczas wizyty w Brukseli sekretarz stanu Marco Rubio powiedział, że kraje NATO muszą zapewnić „realistyczną ścieżkę”, aby osiągnąć próg 5 proc. – Rozumiem, że istnieje polityka krajowa po dziesięcioleciach budowania rozległych sieci zabezpieczeń społecznych, która być może nie chce tego odbierać i inwestować więcej w bezpieczeństwo narodowe – przypomniał na spotkaniu ministrów spraw zagranicznych NATO.

– Ale wydarzenia z ostatnich kilku lat, jak pełnoskalowa wojna lądowa w sercu Europy, są przypomnieniem, że twarda siła jest nadal konieczna jako środek odstraszający. Chcemy stąd wyjść ze świadomością, że jesteśmy na ścieżce, realistycznej ścieżce, każdego z członków komitetu i spełnienia obietnicy osiągnięcia do 5 proc. wydatków – argumentował Rubio, uznając, że również „Stany Zjednoczone będą musiały zwiększyć swój procent”. Rubio nie podał szczegółów odnośnie do tego, w jakich ramach czasowych spodziewa się, że państwa zwiększą wydatki na obronę, aby osiągnąć próg 5 proc., choć gdyby Stany Zjednoczone zrobiły to w 2025 r., to obrona pochłonęłaby prawie 1,49 bln dolarów! Kwota ta jest wyższa od łącznych środków obecnie wydawanych przez cały sojusz NATO, czyli 1,47 bln w 2024 r.

– W tej chwili Stany Zjednoczone są bardzo aktywne w NATO, jak nigdy dotąd. Część tej histerii i przesady, którą widzę w mediach światowych i niektórych mediach krajowych w Stanach Zjednoczonych na temat NATO, jest nieuzasadniona. Prezydent Stanów Zjednoczonych wyraził się jasno. Popiera NATO. Pozostaniemy w NATO – zadeklarował Marco Rubio.

Niech kupują gaz

Drugim celem prezydenta USA jest zresetowanie handlu z Europą. Pierwotny plan taryfowy przewidywał nałożenie 20-proc. cła na towary z Unii Europejskiej, ale 9 kwietnia ogłoszono 90-dniową przerwę w stosowaniu tych ceł, podczas której stawki zostały obniżone do 10 proc. Roczna wymiana handlowa między UE a USA wynosi około 1,6 bln euro (1,8 bln dolarów), więc jest o co się bić. Walczyć trzeba też o cła. Najjaskrawszym przykładem jest handel samochodami. Europejskie auta wysyłane do USA miały 2,5-proc. cło, zaś amerykańskie do Europy aż 10-proc. plus VAT i szereg regulacji utrudniających swobodną sprzedaż. Nic dziwnego, że nie tylko w segmencie samochodów Ameryka ma deficyt handlowy.

– Unia Europejska została utworzona, aby oszukać Stany Zjednoczone, taki jest jej cel i dobrze sobie z tym poradzili – stwierdził Trump, kiedy komentował plany nałożenia 25-proc. ceł na samochody i inne towary. – Oni naprawdę nas wykorzystali. Oni nie akceptują naszych samochodów, nie akceptują zasadniczo naszych produktów rolnych. Używają wszelkiego rodzaju powodów, dla których tego nie akceptują, a my przyjmujemy wszystko – wytknął europejskim sojusznikom prezydent USA.

Nic dziwnego, że Trump odrzucił ofertę UE dotyczącą zerowej taryfy celnej na niektóre towary, żądając, aby Europejczycy zrobili więcej i zniwelowali znaczną nierównowagę handlową, np. kupując od Amerykanów więcej energii. Dodał, że z jego perspektywy oferta nie jest wystarczająco dobra, i wskazał na dużą nierównowagę handlową z UE, która według niego wynosi około 350 mld dolarów. Według agencji United States Trade Representative w zeszłym roku wynosiła ona 235,6 mld.

– Jednym ze sposobów, w jaki może ona łatwo i szybko zniknąć, jest to, że będą musieli kupować od nas naszą energię, ponieważ jej potrzebują. Mogą ją kupić i możemy zbić 350 mld dolarów w ciągu jednego tygodnia – oświadczył Trump. Mówiąc „energia”, miał na myśli przede wszystkim amerykański gaz. – UE była bardzo twarda przez lata. Została utworzona, aby naprawdę zaszkodzić Stanom Zjednoczonym w handlu. Została utworzona, aby stworzyć trochę sytuacji monopolistycznej, aby stworzyć zjednoczoną siłę przeciwko Stanom Zjednoczonym – zaznaczył.

Będzie umowa USA–Unia

Podczas wizyty włoskiej premier Giorgii Meloni w Waszyngtonie Trump powiedział, że USA i UE dojdą do porozumienia przed upływem 90 dni. – Będzie umowa handlowa, na 100 proc. – zapowiedział. – Oczywiście, że będzie umowa handlowa, oni bardzo chcą ją zawrzeć, a my ją podpiszemy. Spodziewam się tego i będzie to uczciwa umowa – powtórzył Trump.

Przywódca Stanów Zjednoczonych, podobnie jak w pierwszej kadencji, zwraca nadal uwagę na długotrwałe zaniedbania państw europejskich w zakresie zobowiązań finansowych na obronność. – Płacimy im za ochronę militarną, a oni oszukują nas w kwestii handlu. To nie jest dobra kombinacja – ocenił.

W wywiadzie dla brytyjskiego portalu Unherd wiceprezydent J.D. Vance powiedział ostatnio: „Nie jest dobrze dla Europy być stałym wasalem Stanów Zjednoczonych w kwestiach bezpieczeństwa”. O ile pieniądze na obronność powinny się – przynajmniej deklaratywnie – w Europie znaleźć, o tyle z umową handlową i nowymi cłami wcale nie musi być łatwo. Ktoś będzie musiał ustąpić, a Trump tego nie lubi robić. Marek Bober