Gazeta Polska Codziennie Numer 3933



Echa klęski Tuska

Płacz i zgrzytanie zębów – tak ocenił wizytę Donalda Tuska w Kijowie prezes PiS Jarosław Kaczyński. Mimo że politycy koalicji zaplanowali międzynarodowy sukces, nic z tego nie wyszło. – Spotkanie w Kijowie skończyło się kompromitacją. Europejczycy nie zadzwonili do Ursuli von der Leyen ani do Marka Ruttego, ale do… amerykańskiego prezydenta, wiedząc, że żadne ich deklaracje nie będą skuteczne bez wsparcia USA – komentuje Witold Waszczykowski.

Wizyta europejskich przywódców, tzw. koalicji chętnych, w Kijowie, w której brał również udział Donald Tusk, miała być przełomem. Tymczasem już w poniedziałek stała się tematem niewygodnym. W zasadzie jedynym komentowanym wydarzeniem było to, w którym wagonie jechał polski premier i jak traktował go kanclerz RFN…

Wielu komentatorów podkreśla, że Donald Tusk znalazł się w stolicy Ukrainy na doczepkę, bez wyznaczonej wyraźnej roli, jaką miałby odegrać. – Nie dziwi mnie traktowanie Tuska przez polityków europejskich. Przejmując prezydencję europejską, Tusk zrezygnował z inicjowania i stymulowania polityki Unii Europejskiej. Wobec bierności Tuska i Sikorskiego inicjatywę przejęła Francja, a nawet Wielka Brytania znajdująca się poza Unią – komentuje wydarzenie Witold Waszczykowski, historyk i dyplomata, były minister spraw zagranicznych i były zastępca szefa prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

– Tusk ma zapewne zobowiązania wobec Niemiec. Nie może zatem działać samodzielnie. O tym wiedzą w Paryżu, Londynie i innych stolicach. Wiedzą tam też, że rząd Tuska nie jest wiarygodny dla Amerykanów. To również eliminuje go z grona europejskich decydentów. W końcu i Ukraińcy dostrzegli meandry polityki Tuska i Sikorskiego wobec Ukrainy, a wcześniej obserwowali umizgi do Putina. Kijów nie postrzega więc Polski jako państwa mogącego współdecydować o jego losach. Wreszcie miało to być w Kijowie spotkanie tzw. koalicji chętnych. Stanowisko Tuska jest niejednoznaczne, stąd traktowany jest z dystansem. Może też liderzy europejscy mają świadomość kampanii wyborczej w Polsce i nie chcą zmuszać Tuska do wiążących deklaracji. W ten sposób sprzyjają wygranej politycznego obozu Tuska – ocenia Witold Waszczykowski.

Może się okazać, że ten ostatni czynnik zadecydował o tym, iż polski premier pojechał do Kijowa. – Cel jego wizyty był wyłącznie kampanijny. Po wizycie Karola Nawrockiego w Waszyngtonie Donald Tusk chciał pokazać, że dobrze sobie radzi na arenie międzynarodowej, a wyszła – katastrofa! Nie ma gorszej rzeczy dla polityka niż stać się memem – mówi „Codziennej” prof. Mieczysław Ryba z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II.

Zdaniem politologa Donald Tusk popełnił taktyczny błąd, który sprawił, że znalazł się na wyjeździe w doczepionym wagonie. – Pamiętamy wizytę Lecha Kaczyńskiego w Gruzji i wizytę premierów Mateusza Morawieckiego i Jarosława Kaczyńskiego w Kijowie. W obu tych przypadkach to politycy z Polski inicjowali wydarzenia, zapraszając do nich polityków z Europy Środkowej. Wykorzystywaliśmy nasze naturalne przywództwo w regionie. Dlatego tamte wizyty są zapamiętane jako sukcesy, a tę weekendową trzeba szybko czymś przykrywać – mówi nam prof. Ryba.

W podobnym duchu w Gryfinie wypowiedział się Jarosław Kaczyński. – Nasi przeciwnicy próbują lekceważyć spotkania Karola Nawrockiego w Białym Domu. Widzieliście, jak potraktowano ostatnio Tuska. To jest płacz i zgrzytanie zębów – skwitował lider PiS.

Co ciekawe, porażkę zauważają też politycy związani z lewą stroną sceny politycznej. – Sytuacja, w której Polska jedzie innym wagonem niż ci, którzy odgrywają istotną rolę w relacjach międzynarodowych (…), nie jest sytuacją dobrą. (…) Wydaje mi się, że MSZ powinien to gruntownie wyjaśnić i także zasygnalizować naszym ukraińskim partnerom, że tego typu gesty nie powinny się wydarzać w przyszłości – mówił w Radiu Zet Adrian Zandberg z partii Razem.



Atak na księdza w Awinionie

W weekend w miejscowości Awinion na południu Francji grupa młodych ludzi wtargnęła do katolickiego kościoła, wykrzykując „Allah akbar” oraz grożąc spaleniem kościoła. Według danych Obserwatorium Nietolerancji i Dyskryminacji Chrześcijan w Europie Francja jest krajem z najwyższym wskaźnikiem ataków z nienawiści wobec chrześcijan w Europie.

Tuż po zakończeniu wieczornej mszy sobotniej do jednego z kościołów w Awinionie weszła licząca ok. 10 osób grupa młodzieży w wieku 15–20 lat. – Jeden z nich zaczął biegać, inni zebrali się wokół księdza i wykrzykiwali obelgi – powiedziała w rozmowie z francuskim dziennikiem lokalnym „La Provence” Isabelle, która pozostała w świątyni z mężem po mszy.

Ksiądz Laurent Milan z parafii Montfavet, który został bezpośrednio zaatakowany, relacjonował, że grupa wykrzykiwała prowokacyjne i obraźliwe uwagi wobec religii katolickiej, w tym Jezusa Chrystusa. Słychać było też okrzyki „Allah akbar”. Młodzież miała zagrozić spaleniem kościoła, a następnie uciekła.

W reakcji na ten incydent wszczęto dochodzenie w sprawie „niepublicznych zniewag na tle religijnym” i „gróźb okaleczenia ludzi”. Prowadzone są działania mające zidentyfikować agresywną młodzież. Policja zdecydowała się ponadto na zwiększenie bezpieczeństwa podczas mszy w parafii Montfavet. Jak podkreślił przedstawiciel miasta Awinion Claude Nahoum: „Nic nie usprawiedliwia obelg i gróźb pod adresem przedstawicieli religii i wiernych”.

Spośród wszystkich krajów europejskich to właśnie we Francji odnotowuje się najwyższy wskaźnik ataków z nienawiści wobec chrześcijan. Według raportu Obserwatorium Nietolerancji i Dyskryminacji Chrześcijan w Europie (Observatory on Intolerance and Discrimination against Christians in Europe, OIDAC Europe) w roku 2023 odnotowano prawie tysiąc ataków przeciwko chrześcijanom. Większość z nich dotyczyła aktów wandalizmu wymierzonych w cmentarze i kościoły.

Ksiądz zabity w Wandei we Francji: uroczysto pogrzeb ojca Oliviera Maire'a
Ksiądz zabity w Wandei we Francji: uroczysto pogrzeb ojca Oliviera Maire'a

Według statystyk francuskiego MSW doszło ponadto do 84 bezpośrednich ataków na chrześcijańskich duchownych lub wiernych. W tym gronie znalazły się dwie zakonnice, które zdecydowały się opuścić Nantes ze względu na akty wrogości i agresji, w tym opluwanie, bicie oraz obelgi. W poprzednich latach nad Sekwaną doszło ponadto do zabójstw katolickich duchownych.

W 2021 r. 60-letni ks. Olivier Maire ze zgromadzenia misjonarzy montfortanów został zamordowany w Saint-Laurent- -sur-Sèvre przez 40-letniego obywatela Rwandy. W 2020 r. mężczyzna ten został oskarżony o podpalenie katedry w Nantes, na skutek czego uległy całkowitemu zniszczeniu 400-letnie barokowe organy.



Pekin u boku Putina i na rozmowach z USA

DYPLOMACJA \ Ostatnie dni były dość pracowite dla chińskich dyplomatów. Przypadła na nie wizyta Xi Jinpinga w Moskwie i rozpoczęcie rozmów z Amerykanami.

9 maja, z okazji 80. rocznicy pokonania nazistowskich Niemiec w II wojnie światowej, za rosyjskim wojskiem na moskiewskim placu Czerwonym maszerowały siły Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Na trybunie honorowej, obok Władimira Putina, zasiadał prezydent Chin Xi Jinping, dla którego była to już 11. wizyta w Rosji od momentu objęcia władzy w 2013 r., a druga od wybuchu pełnoskalowej wojny na Ukrainie.

Dzień przed spotkaniem Xi Jinpinga z Putinem na Kremlu „Rossijskaja Gazieta” opublikowała artykuł chińskiego prezydenta, w którym pisał o wspólnej walce i zwycięstwie Chin i Rosji sprzed 80 lat przeciwko faszystowskim siłom. Zasugerował również, że dzisiaj mamy do czynienia z podobnym zagrożeniem, jakie stwarzają Stany Zjednoczone pod rządami Donalda Trumpa. „80 lat później jednostronność, hegemonizm, zastraszanie i praktyki przymusu poważnie podważają nasz świat” – stwierdził Xi. Chiński prezydent dodał, że Pekin i Moskwa muszą stać na straży „właściwej perspektywy historycznej w kontekście II wojny światowej”, co oznacza m.in. uznanie, że w Europie „radziecka Armia Czerwona (…) wyzwoliła miliony ludzi spod brutalnej okupacji”.

W artykule Xi wyraził też zadowolenie z tego, że Rosja popiera Chiny w kwestii Tajwanu, uznając, że wyspa jest częścią ChRL. To stwierdzenie natychmiast wywołało sprzeciw tajwańskiego ministerstwa spraw zagranicznych, które określiło publikację chińskiego przywódcy jako „celową próbę oszukania społeczności międzynarodowej i pozbawienia Tajwanu suwerenności”.

Po czterogodzinnej rozmowie Putina i Xi na Kremlu ogłoszono, że obaj przywódcy podpisali „wspólne oświadczenie o dalszym pogłębianiu kompleksowego strategicznego partnerstwa Chin i Rosji w zakresie koordynacji w nowej erze”. W dokumencie zapewniono, że Rosja i Chiny będą intensyfikować współpracę w różnych dziedzinach, w tym w sferze militarnej, oraz „wzmocnią koordynację i wspólnie stanowczo odpowiedzą na politykę Stanów Zjednoczonych (…) wymierzoną w oba kraje”. Mimo brutalnej agresji Putina na Ukrainę oraz tego, że Xi jest jednym z głównych sponsorów machiny wojennej Moskwy, w wystąpieniach dla prasy obaj przywódcy przedstawiali relacje między ich krajami jako „kluczową siłę obrony i poprawy porządku na świecie”.

Jednocześnie w związku z cłami nałożonymi przez Trumpa w Chinach pogłębia się kryzys gospodarczy. Pekin przestał oficjalnie publikować dane dotyczące produkcji i bezrobocia. Według Scotta Bessenta, amerykańskiego sekretarza skarbu, cła nałożone na Chiny mogą doprowadzić do utraty pracy przez 10 mln Chińczyków. Ekonomista Davy Wong w wypowiedzi dla amerykańskiej gazety „Epoch Times” wskazuje, że rzeczywista liczba może wynieść nawet 30–35 mln.

By złagodzić sytuację, Pekin zdecydował się więc na rozpoczęcie rozmów z Waszyngtonem. W miniony weekend w Szwajcarii odbyło się spotkanie delegacji z USA i Chin. Po dwóch dniach negocjacji w Genewie Bessent poinformował, że poczynione zostały „znaczne postępy”. Stojący na czele chińskiej grupy wicepremier He Lifeng stwierdził, że rozmowy były „głębokie” i „szczere”, choć dodał także, że „w wojnie handlowej nie ma zwycięzców” i że Chiny nie chcą się angażować, ale też się jej nie boją.

W poniedziałek Bessent poinformował reporterów, że obie strony osiągnęły porozumienie w sprawie 90-dniowego rozejmu handlowego i że wzajemne cła zostaną obniżone o 115 proc., tj. cła na chiński eksport do USA wyniosą 30 proc., a chińskie cła na amerykańskie towary – 10 proc. Hanna Shen



Skończyły się walki między Indiami a Pakistanem

Wygląda na to, że zawieszenie broni między Indiami a Pakistanem w końcu weszło w życie. Agencja Associated Press informuje, że w nocy z niedzieli na poniedziałek na froncie po raz pierwszy nie doszło do wymiany ognia.

22 kwietnia terroryści zaatakowali turystów w indyjskiej części Kaszmiru, zabijając 26 osób. Indie od razu oskarżyły Pakistan o to, że byli przez niego wspierani.

Rząd w Islamabadzie zaprzeczał, ale mimo to Indie dokonały 7 maja serii nalotów na Pakistan. Nowe Delhi twierdzi, że celem byli terroryści, ale Pakistan ogłosił, że ofiarą padli cywile. 10 maja Pakistańczycy odpowiedzieli atakami na indyjskie bazy wojskowe, co sprawiło, że Hindusi zareagowali tym samym. Obie strony wymieniały także salwy artyleryjskie wzdłuż linii kontroli w Kaszmirze.

Walki między Pakistanem a Indiami nie są niczym niezwykłym, ale obecny konflikt wzbudził zaniepokojenie na całym świecie. Gdyby bowiem doszło do jego eskalacji, to byłaby to pierwsza w historii pełnoskalowa wojna między państwami, które są uzbrojone w broń atomową. Nawet afgańscy talibowie wzywali do zachowania spokoju. W negocjacjach nad zawieszeniem broni pomagało aż 36 państw. Premier Pakistanu Nawaz Szarif ujawnił, że kluczową rolę w jego wynegocjowaniu odegrał prezydent Donald Trump.

Zawieszenie broni oficjalnie zaczęło obowiązywać 10 maja, ale obie strony od początku oskarżały się wzajemnie o jego łamanie. Agencja AP informuje teraz, że w poniedziałek zarówno siły zbrojne Indii, jak i Pakistanu ogłosiły, że w nocy nie doszło do żadnych incydentów wzdłuż linii kontroli. „Noc była raczej spokojna w całej Dżammu i Kaszmirze, i na innych obszarach wzdłuż międzynarodowej granicy” – przekazała indyjska armia.

W poniedziałek wieczorem wysoko postawieni przedstawiciele sił zbrojnych obu stron odbyli ze sobą rozmowę telefoniczną. W jej trakcie mieli rozmawiać o tym, czy to zawieszenie broni się utrzyma. Gen. Ahmad Szarif, rzecznik prasowy pakistańskich sił zbrojnych, powiedział w niedzielę wieczorem, że Pakistan chce go dotrzymać i nie będzie pierwszym państwem, które złamie jego warunki.

Co ciekawe, obie strony deklarują teraz, że wygrały. Jak zauważa CNN, już kilka minut po ogłoszeniu zawieszenia broni hinduskie media informowały, że „Pakistan się poddał”. Minister obrony Radżnath Singh powiedział, że ich atak wysłał odpowiednio dosadną wiadomość terrorystom.

W tym samym czasie premier Pakistanu powiedział wiwatującym tłumom, że ten konflikt przejdzie do historii, a było to możliwe dzięki „naszej odważnej armii”. „W kilka godzin nasze odrzutowce uciszyły indyjskie działa w sposób, którego historia szybko nie zapomni” – twierdził.

Jak zwykle w konfliktach między oboma państwami deklaracje o stratach znacząco się od siebie różnią. Pakistan chwali się głównie tym, że rzekomo zestrzelono pięć indyjskich odrzutowców, w tym trzy nowoczesne francuskie rafale’e. Indie na razie się do tego nie przyznają. Wiadomo, że co najmniej dwie indyjskie maszyny rozbiły się w Kaszmirze, a zdjęcia i źródło CNN we francuskim wywiadzie wskazują, że co najmniej jedna z nich to był rafale.

Indie nie przyznają się też, że to Donald Trump odegrał główną rolę w wynegocjowaniu zawieszenia broni. Zdaniem ekspertów rząd Indii boi się sugestii, że został do niego zmuszony przez USA. Prezydent Trump deklaruje, że chce pomóc obu stronom w osiągnięciu trwałego pokoju. Eksperci są jednak zgodni, że po tylu latach konfliktu między oboma państwami będzie to ekstremalnie trudne zadanie – o ile w ogóle jest to możliwe.