Gazeta Polska Codziennie Numer 3937


Nawrocki i Trzaskowski w II turze wyborów prezydenckich

Według sondaży exit poll do drugiej tury wyborów przechodzą Rafał Trzaskowski oraz Karol Nawrocki, a różnica pomiędzy tymi kandydatami wynosi jedynie 2 pkt proc. – Dziękuję milionom Polaków, którzy oddali na mnie swój głos, milionom Polaków i Polek, którzy nie ulegli presji propagandy, fałszu, kłamstwa, nie ulegli sile instytucji państwa Donalda Tuska – mówił obywatelski kandydat na prezydenta RP po ogłoszeniu wyników. – Wyraźnie widać, że wyborcy dają tej ekipie rządowej poważne upomnienie – ocenia ekspert ds. politycznych prof. Norbert Maliszewski. Z kolei socjolog prof. Arkadiusz Jabłoński podkreśla, że prawica ma dużą szansę na wygraną, o ile zewrze szeregi.

Oficjalnie prezydencka kampania wyborcza rozpoczęła się 15 stycznia 2025 r. i miała trwać do 17 maja włącznie. Termin ten jednak nie został dotrzymany przez kilku polityków Koalicji Obywatelskiej, w tym wiceministra sprawiedliwości Arkadiusza Myrchę, którzy w czasie ciszy wyborczej publikowali w mediach społecznościowych materiały promujące Rafała Trzaskowskiego. To jednak niejedyny skandal z ostatnich kilkudziesięciu godzin, gdyż oburzenie społeczne wywołały również informacje o tym, że w wielu miejscach Polski w niedzielę wydawano nieważne karty do głosowania. Ostatecznie głosowanie w pierwszej turze wyborów prezydenckich zakończyło się o godz. 21 i już chwilę później poznaliśmy wyniki exit poll, wedle których w dogrywce o najwyższy urząd w państwie zaplanowanej na 1 czerwca zmierzą się ze sobą Karol Nawrocki oraz Rafał Trzaskowski.

Exit poll

Chwilę po ciszy wyborczej na antenie Telewizji Republika ogłoszone zostały wyniki dwóch badań exit poll – tych przeprowadzonych przez Ogólnopolską Grupę Badawczą (OGB) na zlecenie naszej stacji, a także tych zleconych sondażowni Ipsos przez TVP w likwidacji, TVN i Polsat.

Według OGB pierwsze miejsce w niedzielnym głosowaniu zajął Rafał Trzaskowski z poparciem 31,6 proc. Zaraz za nim jest Karol Nawrocki z wynikiem 29,8 proc. Podium zamyka Sławomir Mentzen, na którego zagłosowało 14 proc. wyborców. Na dalszych miejscach znaleźli się Adrian Zandberg (6,0 proc.), Grzegorz Braun (5,4 proc.), Szymon Hołownia (4,7 proc.), Magdalena Biejat (4,4 proc.), Krzysztof Stanowski (1,3 proc.), Joanna Senyszyn (1,3 proc.), Marek Jakubiak (0,7 proc.), Artur Bartosiewicz (0,5 proc.), Maciej Maciak (0,2 proc.) i Marek Woch (0,1 proc.).

Jeżeli chodzi o wyniki sondażowni Ipsos, to prezentują się one następująco: Rafał Trzaskowski (30,8 proc.), Karol Nawrocki (29,1 proc.), Sławomir Mentzen (15,4 proc.), Grzegorz Braun – 6,2 proc., Adrian Zandberg – 5,2 proc., Szymon Hołownia – 4,8 proc., Magdalena Biejat – 4,1 proc., Joanna Senyszyn – 1,3 proc., Krzysztof Stanowski – 1,3 proc., Marek Jakubiak – 0,8 proc., Artur Bartoszewicz – 0,5 proc., Maciej Maciak – 0,4 proc., Marek Woch – 0,1 proc.

Komentarze ekspertów

„Codzienna” poprosiła o komentarz do wyników ekspertów ds. politycznych, a jako pierwszy na nasze pytania odpowiedział prof. Norbert Maliszewski. – To nadal są wyniki sondażowe, ostateczne mogą jeszcze ulec zmianie. Natomiast, co się szczególnie rzuca w oczy, to fakt, że różnica między dwoma czołowymi kandydatami jest znacznie mniejsza, niż przewidywały to badania przeprowadzane przed ciszą wyborczą. Dystans psychologiczny został nadrobiony. Ponadto wyraźnie widać, że wyborcy dają tej ekipie rządowej poważne upomnienie, bo wyniki Szymona Hołowni i Magdaleny Biejat są słabe. Natomiast dobre rezultaty uzyskali przedstawiciele opcji konserwatywnej – ocenia prof. Norbert Maliszewski.

Naszego rozmówcę dopytaliśmy też jak te wyniki mogą przełożyć się na poparcie w drugiej turze wyborów. – Rafała Trzaskowskiego czekają dwie bardzo trudne debaty, a dotychczas nie radził sobie w nich za dobrze. W związku z tym uważam, że Karol Nawrocki ma szansę nadrobić pozostały dystans. Reasumując: to jest bardzo dobry rezultat obywatelskiego kandydata na prezydenta i powód do zmartwień dla wiceprzewodniczącego PO. Polacy mogą chcieć iść zagłosować przeciwko obecnej ekipie rządzącej – ocenia prof. Norbert Maliszewski.

Swoją opinią podzielił się z nami także socjolog prof. Arkadiusz Jabłoński. – Będziemy świadkami zaciętej walki w drugiej turze, ale z delikatnym wskazaniem na dra Nawrockiego. Wyniki przedstawicieli innych partii tworzących koalicję rządową nie są optymistyczne dla tego środowiska. Przypominam również, że Adrian Zandberg jest krytykiem obecnej władzy, a to on miał z tego bloku liberalno-lewicowego najlepszy wynik po Rafale Trzaskowskim. Dla prawicy to jest duża nadzieja, o ile zewrą szeregi – powiedział nam prof. Jabłoński. Zapytaliśmy, czy spodziewa się, że kandydaci, którzy nie przeszli do drugiej tury, oficjalnie poprą któregoś z pozostałych. – Sądzę, że tak. Konfederacja straciła na ataku na Karola Nawrockiego. Jeżeli będą kontynuowali politykę niewspierania kandydata konserwatywnego, to mogą zapłacić poważną cenę polityczną – dodał.

Chaos wyborczy

Jak już wcześniej wspomnieliśmy, podczas wczorajszego głosowania doszło do szeregu nieprawidłowości, o których wyborcy informowali się wzajemnie za pośrednictwem mediów społecznościowych. Najczęściej pojawiającym się zarzutem był ten o wydawanie przez członków obwodowych komisji nieważnych kart do głosowania. Wiele tego typu sygnałów zostało zgłoszonych do Ruchu Kontroli Wyborów (RKW) oraz Ruchu Ochrony Wyborów. „Codzienna” o szczegóły zapytała prezesa pierwszej z wymienionych instytucji. – Otrzymujemy sygnały z całego kraju o tym, że wydawane są karty do głosowania z niewłaściwie uciętym rogiem. Przewodniczący PKW zapowiedział, że za ważne uznane będą wyłącznie te z uciętym prawym górnym rogiem – mówi „GPC” Marcin Dybowski. – Skala tych nieprawidłowości może wskazywać, że jest to działanie celowe, na podstawie którego może dojść do podważenia legalności procesu wyborczego – dodaje.

Nasz rozmówcą podkreślił również, że to niejedyne nieprawidłowości odnotowane do wczorajszego popołudnia. – W okolicach Sandomierza doszło do skandalicznej sytuacji, gdyż przyłapano tam osobę, która na to samo zaświadczenie uprawniające do głosowania poza miejscem zamieszkania chciała oddać głos w kolejnej komisji. Na miejsce została wezwania policja, ale nie do człowieka, który dopuścił się tego czynu, ale do osoby, która złożyła zawiadomienie – przekazał nam prezes Ruchu Kontroli Wyborów. „Codzienna” ustaliła, iż osoba zgłaszająca została przewieziona na komendę w Stalowej Woli. Próbowaliśmy skontaktować się z lokalną policją, aby dopytać o szczegóły, jednak nasze telefony pozostawały bez odpowiedzi. W związku z tym skierowaliśmy oficjalne pytania do rzecznika prasowego. O kolejnych szczegółach tego zdarzenia będziemy informowali na naszych łamach.

– Ponadto doszło również do zastraszania niektórych członków komisji czy mężów zaufania. W kilku miejscach w Polsce próbowano zaszczuć osoby domagające się od innych zachowań zgodnych z kodeksem wyborczym. Niektórym mężom zaufania nie zezwolono na obecność podczas liczenia kart przed rozpoczęciem głosowania – wylicza lider Ruchu Kontroli Wyborów.



Miłość i pokój filarem pontyfikatu Leona XIV

Przychodzę do was jako brat, który pragnie stać się sługą waszej wiary i waszej radości, podążając z wami drogą miłości Boga. Miłość i jedność, oto dwa wymiary misji powierzonej przez Jezusa – zwrócił się do wiernych biskup Rzymu Leon XIV podczas uroczystości inauguracyjnej swojego pontyfikatu.

Wczoraj o godz. 10 setki tysięcy wiernych z całego świata uczestniczyły w uroczystościach rozpoczęcia posługi piotrowej biskupa Rzymu Leona XIV.

Inauguracja pontyfikatu rozpoczęła się przy grobie św. Piotra, gdzie nowy biskup Rzymu odmówił modlitwę wspólnie z patriarchami Kościołów wschodnich, po czym udał się na plac św. Piotra, aby uczestniczyć w głównym nabożeństwie. Podczas litanii „Laudes Regiae” dwaj diakoni procesyjnie przynieśli dwa insygnia biskupie: paliusz oraz Pierścień Rybaka, które następnie zostały nałożone na nowego papieża.

Po obrzędzie obediencji, podczas którego przedstawiciele ludu Bożego, tj. kardynałowie, biskupi, siostry zakonne oraz osoby świeckie, wyznali posłuszeństwo nowemu biskupowi Rzymu, Leon XIV wygłosił homilię.

Po „Credo”, wyśpiewanym w języku łacińskim, przystąpiono do modlitwy wiernych, którą odczytano w pięciu językach: portugalskim, francuskim, arabskim, polskim oraz chińskim. Modlitwa w języku polskim była prośbą o Boże pokrzepienie i pociechę dla ubogich i cierpiących. Liturgię zakończyło uroczyste błogosławieństwo, podczas którego papież prosił Pana o ochronę i wstawiennictwo za lud Boży.

Na godzinę przed rozpoczęciem uroczystości papież przejechał papamobile wśród setek tysięcy wiernych zebranych w Stolicy Piotrowej. Leon XIV z uśmiechem pozdrawiał wiwatujący tłum zebrany nie tylko na placu św. Piotra, ale wzdłuż całej Via della Conciliazione.

Wśród zebranych widocznych było niemało polskich flag. W Watykanie pojawili się m.in. grupa kleryków seminarium przemyskiego oraz przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Tadeusz Wojda.

Do Watykanu przybyły 152 oficjalne delegacje. Wśród gości byli m.in.: prezydent RP Andrzej Duda wraz z małżonką, prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, prezydent Izraela Jicchak Herzog, wiceprezydent USA James David Vance oraz sekretarz stanu USA Marco Rubio, który podczas wizyty w Watykanie spotkał się z kard. Matteem Zuppim, aby przedyskutować udział Stolicy Piotrowej w negocjacjach dotyczących zawieszenia broni między Ukrainą i Rosją.

Inauguracja pontyfikatu Leona XIV zbiega się ze 105. rocznicą urodzin papieża Polaka. Leon XIV odprawił wczorajsze uroczystości w ornacie św. Jana Pawła II.



Wybory w Rumunii. Simion ogłosił się zwycięzcą

Wyniki niedzielnego sondażu exit poll, które jednak nie uwzględniły milionów głosów z diaspory rumuńskiej, wskazują na zwycięstwo Nicușora Daniela Dana w wyborach prezydenckich w Rumunii. Popierany przez rumuński establishment burmistrz Bukaresztu w drugiej turze wyborów prezydenckich pokonał George’a Simiona. Z kolei lider prawicowego ugrupowania Sojuszu na rzecz Jedności Rumunów (AUR) stwierdził, że to nie koniec walki, i również ogłosił się zwycięzcą. Oficjalne wyniki wyborów prezydenckich w Rumunii poznamy dzisiaj.

Powtórzone wybory prezydenckie w Rumunii odbyły się w cieniu potężnej ingerencji w proces wyborczy, której dopuściły się instytucje państwa rumuńskiego. W grudniu ubiegłego roku Sąd Konstytucyjny Rumunii zdecydował o anulowaniu pierwszej tury wyborów prezydenckich, w których niespodziewanie najlepsze wyniki osiągnął populistyczny kandydat niezależny Călin Georgescu (22,94 proc. głosów). Decyzja ta została podjęta m.in. ze względu na rzekomą zagraniczną ingerencję w wybory za pośrednictwem mediów społecznościowych. Później jednak dziennikarze śledczy z portalu Snoop.ro odkryli, że za kampanią, która dała zwycięstwo Georgescu, nie stali Rosjanie, ale liberałowie.

Natomiast już w marcu br. Sąd Konstytucyjny Rumunii odmówił startu w powtórzonych wyborach prezydenckich zaplanowanych na maj Georgescu, który według sondaży cieszył się największym poparciem sięgającym około 40 proc. W tej sytuacji Georgescu wsparł prawicowego lidera Sojuszu na rzecz Jedności Rumunów (AUR) ­George’a Simiona. W pierwszej turze wyborów prezydenckich, które miały miejsce 4 maja, najlepszy wynik uzyskał prawicowy kandydat (40,96 proc. poparcia). Niespodziewanie na drugim miejscu uplasował się burmistrz Bukaresztu Nicușor-Daniel Dan z wynikiem 20,99 proc. głosów.

Jak już przypominał w rozmowie z „Codzienną” publicysta Jakub Augustyn Maciejewski, Dan udaje antysystemowca, tak jak Rafał Trzaskowski bezpartyjnego zastępcę Donalda Tuska, jest jednak typowym kandydatem establishmentu. – Na ten fakt wskazuje poparcie, jakie otrzymał od głównych sił politycznych w Rumunii. Simion jest zaś energiczny, wyrazisty i nie boi się mocnych deklaracji – mówił ekspert.

W niedzielę 18 maja odbyło się decydujące starcie o fotel prezydencki pomiędzy Danem a Simionem. Tuż po oddaniu głosu lider AUR zapowiedział walkę o suwerenność, sprawiedliwość i lepszą przyszłość dla Rumunów. „Zagłosowałem przeciwko nierównościom i niesprawiedliwości wobec narodu rumuńskiego, przeciwko nadużyciom i ubóstwu. Zagłosowałem za przyszłością, o której będą decydowali Rumuni i dla Rumunów. Niech Bóg błogosławi Rumunię!” – napisał na portalu społecznościowym X prawicowy kandydat na prezydenta Rumunii.

Tuż po godz. 21 czasu lokalnego zakończyło się głosowanie, w którym udział wzięło ponad 11,6 mln Rumunów, a frekwencja osiągnęła 64,7 proc. Według sondażu exit poll przygotowanego przez Avangarde na nowego prezydenta Rumunii został wybrany Nicușor-Daniel Dan, który zdobył aż 54 proc. głosów. Z kolei George Simion uzyskał 45 proc. poparcia. Jak zauważył Aleksander Wierzejski, reporter TV Republika, który jest w Bukareszcie, „wynik tego exit pollu zaskakuje, bo do niedawna pogłoski mówiły, że jest pół na pół”. Jednym z wytłumaczeń tak dużych rozbieżności jest fakt, że wyniki exit pollów nie uwzględniły głosów diaspory rumuńskiej, u której Simion ma większe poparcie.

Tuż po ogłoszeniu wyników exit poll Nicușor Dan zapowiedział walkę o Rumunię bez podziałów. – Chcę zapewnić wszystkich państwa, zarówno tych, którzy na mnie głosowali, jak i tych, którzy na mnie nie głosowali, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby państwo rumuńskie w końcu zaczęło służyć obywatelom tego kraju – stwierdził Dan. Z kolei lider AUR ogłosił się również zwycięzcą i podziękował wszystkim tym, którzy oddali na niego głos. Podczas swojego przemówienia Simion pozdrowił ponadto przyjaciół z Polski oraz stwierdził, że to „nie koniec gry”, bo będą dochodziły kolejne wyniki.



Nowy globalny paradygmat – Trump podbija świat

Były ambasador USA w Zjednoczonych Emiratach Arabskich John Rakolta Jr. uważa, że przez dziesięciolecia Stany Zjednoczone były wykorzystywane w handlu i obronie przez globalny system. Ta „darmowa jazda” się skończyła, jednak bogate kraje, takie jak Niemcy, Francja i Kanada, nie finansują wspólnej obrony i oczekują, że USA nadal będą je chronić. – Musimy zacząć stopniowo wycofywać naszą rolę głównego gwaranta bezpieczeństwa dla narodów, które są w pełni zdolne do obrony. Dotyczy to Europy i Kanady. Stany Zjednoczone powinny pozostać w NATO, ale jako strategiczny środek odstraszający, a nie pierwsza linia obrony – zapowiedział dyplomata.

Przypomnijmy, że Hiszpania dopiero niedawno oświadczyła, iż w tym roku – a nie, jak planowano, w 2029 r. – przeznaczy na obronę 2 proc. PKB. Dodajmy, że zobowiązanie 2 proc. państwa członkowskie NATO podjęły prawie 20 lat temu, bo w 2006 r. W przypadku Hiszpanii mamy do czynienia nawet nie z żenadą i kpiną, ale wręcz z sabotażem.

Przejęcie Grenlandii i odzyskanie Kanału Panamskiego to tylko sztandarowe przykłady, że – wbrew oskarżeniom demokratów – administracja prezydenta Donalda Trumpa nigdy nie zamierzała stawiać na izolacjonizm. Mamy do czynienia z aktywnością na rzecz pokoju na Ukrainie i na Bliskim Wschodzie oraz próbą ograniczenia mocarstwowych zapędów Chin.

Z punktu widzenia Europy sytuacja na Ukrainie jest najważniejsza, ale nie należy zapominać, że za sprawą szczytów NATO zmieniają się losy Europy i być może świata. I wszystko, co się na nich wydarzy, dzieje się za zgodą i na wniosek prezydenta USA. Taka jest rzeczywistość i nie można się na nią obrażać. A że Donald Trump jest politykiem niekonwencjonalnym, spodziewać się można wszystkiego – a głównie podniesienia wkładów na armie państw NATO.

Trump nie lubi Unii?

Przebywający niedawno w Brukseli sekretarz stanu USA Marco Rubio jasno zaprezentował oczekiwania Waszyngtonu – szybkie zwiększenie krajowych PKB na bezpieczeństwo. – Chcemy mieć świadomość, że jesteśmy na drodze, realistycznej drodze, do tego, aby każdy z członków zobowiązał się i wypełnił obietnicę osiągnięcia do 5 proc. wydatków. Dotyczy to również Stanów Zjednoczo­nych – powiedział Rubio i ocenił, że Stany Zjednoczone są w NATO „bardzo aktywne, jak nigdy dotąd”. I tak jest, bo politycy zza oceanu oczekują natychmiastowych zmian. W tle pozostają ewentualne rozmowy na temat relacji handlowych USA–UE i nowych stawek celnych. Dla amerykańskiego prezydenta Unia Europejska jest organizacją nieprzyjazną, bo nastawioną na finansowe wykorzystywanie Ameryki.

– Unia Europejska jest pod wieloma względami bardziej paskudna niż Chiny – stwierdził Rubio. I ma sporo racji. Otóż Trump jest skłonny do ustępstw, czego przykładem jest umowa handlowa z Wielką Brytanią czy szykująca się z Chinami, ale na pewno musi coś z Europą ugrać; zgodnie z hasłem „America first”.

Jeśli chodzi o NATO, poza zwiększeniem wydatków konieczne będzie przejęcie większej odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo przez państwa członkowskie. Jak mówi Trump, Ameryka nie może cały czas płacić za Niemcy czy Francję.

USA zostają w Europie

Nowy ambasador USA przy NATO Matthew Whitaker podkreślił w wypowiedzi dla telewizji Newsmax, że europejscy sojusznicy muszą stanąć na wysokości zadania i bardziej zająć się swoją obroną. Ale wyraźnie zaznaczył, że USA „nie opuszczą Europy”. Nie jest żadną tajemnicą, że Biały Dom wymaga tylko i aż zwiększenia budżetów na obronę, a teraz już wręcz stawia żądania 5 proc. PKB – głównie wobec Niemiec.

Temat ten poruszył np. sekretarz obrony Pete Hegseth, kiedy spotkał się ze swoim niemieckim odpowiednikiem Borisem Pistoriusem. Obaj omówili wspólne priorytety, w tym „zamiar administracji, aby europejscy sojusznicy przejęli główną odpowiedzialność za konwencjonalną obronę Europy”. Przy okazji Hegseth „pochwalił Niemcy za ostatnie działania mające na celu zniesienie hamulca zadłużenia, jednocześnie wzywając ministra do urzeczywistnienia wzrostu wydatków na obronę i przyspieszenia rozwoju wiarygodnych zdolności”.

Trump od dawna głosi, że Stany Zjednoczone nie będą bronić krajów, które nie wydają wystarczająco dużo pieniędzy. – To zdrowy rozsądek. Jeśli nie zapłacą, nie będę ich bronił. Nie, nie będę ich bronił – tłumaczył prezydent USA. To nacisk, ale w przeszłości przynosił on dobre efekty.

Wzmocnić sojusz

Ambasador Whitaker zwraca jednak uwagę na pewien szczegół. W jego opinii świat postrzega „odświeżająco” przywódczą rolę Stanów Zjednoczo­nych po czterech latach urzędowania Joego Bidena w Białym Domu. Mówił, że przywództwo nowego prezydenta przynosi Ameryce zwycięstwa, a jako przykłady podaje: doprowadzenie Rosji i Ukrainy do stołu negocjacyjnego, nakłonienie Chin do zgody na wycofanie ostatnich taryf i ogłoszenie 90-dniowego „rozejmu” w wojnie handlowej między Waszyngtonem a Pekinem.

Whitaker wspomniał ponadto, że USA będą naciskać cały czas na państwa członkowskie NATO, aby zobowiązały się do większych wydatków sojuszniczych, gdy spotkają się w przyszłym miesiącu w Hadze, aby zwiększyć „zabójczość” bloku. Wszystkie one, do czerwcowego szczytu, w którym weźmie udział prezydent Trump, będą miały 2 proc. wkładu w armię.

– Zgodzili się na to 10 lat temu w Walii. Teraz prosimy o 5 proc. zaangażowania, aby naprawdę zmodernizować i uczynić „zabójczość” (ang. lethality) jedynym celem tego sojuszu NATO, aby europejscy sojusznicy i Kanada wyrównali się ze Stanami Zjednoczonymi i aby naprawdę były siłą odstraszającą, zwiększając istotę tego, co wprowadzamy na pole walki jako sojusz NATO, i odstraszając naszych wrogów i naszych strategicznych konkurentów od podejmowania jakichkolwiek działań na terytorium NATO – wyjaśnił Whitaker.

Państwom sojuszniczym łatwo będzie pokazać, że są w stanie wydać 5 proc. na obronę, bowiem deklaracje można rozłożyć w czasie, jak w przypadku Hiszpanii. Gorzej będzie z konkretnymi rozwiązaniami dotyczącymi modernizacji wojsk – zwiększenia liczebności i dozbrojenia. Nad wszystkim będzie czuwał Trump, a ma na to jeszcze dużo czasu. Jeszcze nie raz wypowie mocne słowa.

Konserwatywny komentator i analityk Dick Morris podsumował, że lista dotychczasowych osiągnięć prezydenta jest „niesamowita”, ale najważniejsze jest zresetowanie świata, w tym miejsca Ameryki w globalnej układance. – Tak naprawdę zdefiniował nowy globalny paradygmat światowego handlu i naszych relacji z innymi krajami – wymieniał Morris. – Zasadniczo wywraca świat do góry nogami. Podczas gdy wcześniej Stany Zjednoczone dawały pieniądze wszystkim i wspierały resztę świata własnym kosztem, eksportując nasze miejsca pracy, tworząc ogromne kwoty długu publicznego i gigantyczny deficyt, teraz to wszystko jest odwracane na zewnątrz do wewnątrz – komentował Morris.

I mówił głównie o handlu i nowych cłach, ale ów reset dotyczy też NATO. Miejmy nadzieję, że 24–25 czerwca w Hadze nie będzie niespodzianek i sojusznicy nie zaczną protestować, kiedy zapadnie decyzja o zwiększeniu budżetu militarnego w państwach członkowskich sojuszu. Dobrze, że Polska z ponad 4 proc. PKB na wojsko daje pozytywny przykład.