Liberałowie nad Wisłą – w wersji zwolenników demokracji walczącej – nie uczą się na błędach. To doskonała wiadomość dla prawicy. Po każdych wyborach jest tak samo – kampania jest wyłącznie negatywna, nastawiona na dzielenie i wpajanie swoim zwolennikom nienawiści, a po klęsce wyborczej nie nadchodzi otrzeźwienie, lecz przebija się wniosek, że potrzeba więcej tego samego.
Od nocy z niedzieli na poniedziałek trwa festiwal pogardy pod adresem ponad 10,6 mln osób, które głosowały na Karola Nawrockiego.
Mało tego, obiektem hejtu stała się niewinna dziewczynka, siedmioletnia córka prezydenta elekta. To już przekroczenie wszelkich granic. Dzieci są święte, niezależnie od przynależności partyjnej czy poglądów polityków. Niestety, po grudniu 2023 r. legły w gruzach nie tylko dotychczasowe reguły w polityce, ale też szerzej, w życiu publicznym. Atak na dziecko jest tego świeżym przykładem.
Roman Giertych poinformował, że oficjalnie dołącza do Platformy Obywatelskiej, a według sejmowych plotek szykuje się też do przejęcia od Adama Bodnara kierownictwa nad Ministerstwem Sprawiedliwości. Głównym zadaniem nowego członka gabinetu Donalda Tuska miałyby być rozliczenia wobec opozycji. Ewentualna nominacja da Giertychowi również narzędzia do ostatecznego zneutralizowania afery Polnord, której był jednym z głównych bohaterów, ale śledztwo w tej sprawie zostało niedawno w niejasnych okolicznościach umorzone. – Jego dostęp do materiałów dotyczących jego sprawy to byłoby coś szalenie niebezpiecznego – mówi „GPC” Stanisław Żaryn, doradca prezydenta RP. Z kolei prof. Genowefa Grabowska, autorytet w zakresie prawa, podkreśla, że jeśli faktycznie Roman Giertych zostanie powołany na szefa resortu sprawiedliwości, to należy uznać, że premier Tusk zakpił z obywateli.
Roman Giertych w swojej długiej drodze przez salony polityczne był bohaterem wielu skandali. W czasie rządów SLD prokuratura interesowała się tematem wyprowadzenia pieniędzy z Wielkopolskiego Banku Rolniczego, gdzie zasiadał w radzie nadzorczej. Niedługo później w przestrzeni publicznej pojawiły się sugestie, że młody jeszcze wówczas polityk mógł składać propozycję korupcyjną jednemu z wykładowców Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Kolejną sprawą, która mocno elektryzowała opinię publiczną, były związki Giertycha z miliarderem Janem Kulczykiem. Przypomnijmy, że biznesmen oskarżył lidera Ligi Polskich Rodzin o to, że ten miał domagać się od niego materiałów kompromitujących prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, w zamian obiecując nietykalność. W ostatnich latach zasłynął również jako zaufany pełnomocnik ludzi PO, np. Radosława Sikorskiego czy syna lidera koalicji 13 grudnia, Michała Tuska, którego wspierał chociażby podczas przesłuchania przed komisją śledczą badającą sprawę Amber Gold.
Kilkadziesiąt milionów wyprowadzonych z Polnordu
Jednak największy rozgłos przyniosła Romanowi Giertychowi afera Polnord, w której miał on usłyszeć zarzuty dotyczące m.in. działania na szkodę spółki, wyprowadzenia z niej 92 mln zł, a także prania brudnych pieniędzy. W 2020 r. podczas przeszukania jego domu przez agentów CBA adwokat zemdlał, a następnie został przewieziony do szpitala. Niedługo później wyjechał z Polski, co utrudniło prace organów ścigania. Po otrzymaniu immunitetu poselskiego ponownie zaczął być widywany w kraju. Nawet po przejęciu prokuratury przez Adama Bodnara ta nie zapomniała o Giertychu. Był on wzywany przez śledczych, ale albo się nie stawiał, albo odmawiał udziału w czynnościach procesowych, kwestionując swój status podejrzanego w tej sprawie. Ostatecznie w styczniu 2025 r. prokuratura umorzyła śledztwo wobec polityka KO.
– Podstawy do postawienia zarzutów dla Giertycha i innych osób były. Na pewno ta sprawa nie powinna być tak brutalnie zakończona. Takiej procedury nasze prawo nie przewiduje – mówił w marcu br. prok. Michał Ostrowski podczas omawiania tej sprawy w Sejmie na posiedzeniu parlamentarnego zespołu ds. przeciwdziałania bezprawiu.
– Gdyby ta sprawa dotyczyła statystycznego Jana Kowalskiego, musiałby złożyć wyjaśnienia i odnieść się do zarzutów. Zwłaszcza że sprawa nie dotyczy kradzieży roweru z piwnicy, ale wyprowadzenia kilkudziesięciu milionów złotych ze spółki giełdowej – dodał zawieszony przez Adama Bodnara zastępca prokuratora generalnego. Warto też podkreślić, że prokuratura, która prowadziła sprawę, odmówiła dziennikarzom dostępu do treści postanowienia o umorzeniu śledztwa, zasłaniając się przy tym… dobrem postępowania i tajemnicą śledztwa.
Nowa misja od Tuska?
Teraz natomiast okazuje się, że wyżej opisany polityk ma duże szanse na wejście do gabinetu Donalda Tuska i zastąpienie na stanowisku ministra sprawiedliwości Adama Bodnara. W środę w mediach społecznościowych pojawił się filmik, na którym Giertych oświadcza, że wstępuje do Platformy Obywatelskiej. – Byłem bezpartyjny, dziś przedłożyłem akces do Platformy Obywatelskiej. Mam nadzieję, że wniosę nie tylko lekki odcień konserwatyzmu, ale dynamikę w rozwijaniu tej partii – przekazał nowy członek PO. Z informacji krążących po sejmowych kuluarach wynika, że do przetasowania na szczycie Ministerstwa Sprawiedliwości mogłoby dojść już w przyszłym tygodniu, a najważniejszym zadaniem nowego ministra miałoby być przyspieszenie rozliczania polityków PiS.
Jednak wejście do rządu tego polityka wiązałoby się również z tym, że otrzymałby on od premiera Tuska wszelkie narzędzia do ostatecznego zneutralizowania afery Polnord. – Jeżeli Roman Giertych faktycznie wejdzie do rządu jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny, to oczywiście otrzyma pełne narzędzia i instrumentarium do zarządzania prokuraturą. Sytuacja co najmniej bardzo niepokojąca, gdyż w prokuraturze jeszcze kilka miesięcy temu, w czasach rządów Donalda Tuska, prowadzone było śledztwo, w którym Roman Giertych miał postawione zarzuty. Prokuratura przez długi czas po grudniu 2023 r. nadal to postępowanie prowadziła, uznając, że są do tego podstawy. W związku z tym jego dostęp do materiałów dotyczących jego sprawy to byłoby coś szalenie niebezpiecznego – mówi „Codziennej” Stanisław Żaryn, były rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych, a obecnie doradca prezydenta RP.
Eksperci dla „GPC”
O komentarz do całej sytuacji poprosiliśmy też byłego wiceministra sprawiedliwości Marcina Warchoła. – Zamieciona pod dywan przez Adama Bodnara afera Polnordu jak w soczewce pokazuje priorytety „uśmiechniętej” patowładzy. Ścigać księży i polityków opozycji, a chronić swoich łapówkarzy i złodziei. Gdy prokuratorem generalnym został Bodnar, sprawa została nagle umorzona. A, podkreślę, dowody przecież nie wyparowały ani nie pojawiły się nowe, podważające wyniki wieloletniego śledztwa. Po prostu przyszedł Bodnar i koniec. Umorzone. To się komentuje samo. Miotła Bodnara jest już tak wystrzępiona od zamiatania przekrętów ludzi związanych z obecną władzą, że się nawet nie dziwię odmowie dziennikarzom wglądu do akt. Bo te akta są tak mocne, że umorzenia nie da się uzasadnić – mówi nam Warchoł. – Oczywiście, że jest taka obawa, że jeśli zostanie prokuratorem generalnym, to może dążyć do zneutralizowania sprawy Polnord – dodaje polityk.
Swoją opinią podzieliła się z nami także prof. Genowefa Grabowska, autorytet w zakresie prawa. – Nominacja pana Giertycha na funkcję ministra sprawiedliwości oznaczałaby, że w PO jest naprawdę bardzo krótka ławka. Szef resortu sprawiedliwości powinien być transparentny, a jego przeszłość nie może budzić tak skrajnych emocji. Jeżeli rzeczywiście do tego dojdzie, to należy uznać, że pan premier zakpił sobie z obywateli. Chęć odwetu, którą prezentuje pan Giertych, z pewnością nie poprawi sytuacji w polskim wymiarze sprawiedliwości, a jedynie pogłębi kryzys – ocenia prof. Grabowska.
W koalicji 13 grudnia narasta atmosfera wzajemnej podejrzliwości. Politycy partii plotkują na temat wypowiedzi Michała Kamińskiego, który publicznie zaatakował Donalda Tuska, domyślając się, że stoi za tym polityczny plan. Jedni mówią o graniu na Radosława Sikorskiego, a inni o tym, że jest on narzędziem wykorzystywanym do negocjacji w ramach koalicji. Jedno jest pewne – Tusk musi próbować odzyskać sterowność.
Wczoraj odbyło się pierwsze powyborcze spotkanie koalicjantów. Po wszystkim miała odbyć się konferencja, na której mieli wspólnie wystąpić Donald Tusk, Szymon Hołownia, Władysław Kosiniak-Kamysz i Włodzimierz Czarzasty. Ostatecznie na spotkanie z dziennikarzami nie przyszedł Donald Tusk. Nie popsuło to jednak przekazu polityków koalicji, którzy opowiadali, jak świetnie układa się współpraca i że teraz rząd będzie się lepiej komunikował ze społeczeństwem. Dlatego ogłoszono plan powołania rzecznika rządu i nowego pionu odpowiedzialnego za propagandę rządową. Jednocześnie zapowiedziano, że częściej będą się odbywały spotkania liderów koalicji, na których wymieniane będą poglądy. Donald Tusk ma ustalać najważniejsze rzeczy dotyczące kierunków polityki.
– Umówiliśmy się z panem premierem, że tekst jego wystąpienia będzie z nami konsultowany, będzie uwspólniony, będzie zawierał treści programowe i zobowiązania, które są ważne dla nas wszystkich – powiedział Szymon Hołownia na konferencji prasowej po spotkaniu liderów koalicji. Jak podkreślali, na współpracę są skazani i każdy z nich ma „pakiet kontrolny” nad większością rządową. – Koalicja rządowa ma się dobrze. Musimy to wyraźnie powiedzieć. Mamy plan. Jesteśmy gotowi na kolejny etap naszych rządów – mówił Władysław Kosiniak-Kamysz.
To jednak nie sprawia, że między politykami poszczególnych formacji nie dochodzi do tarć. Chyba najgłośniejsza była wymiana ciosów Borysa Budki i Trzeciej Drogi. „Zanim zacznie się pouczać innych warto zrobić rachunek sumienia. Zwłaszcza gdy samemu nie przekroczyło się granicy 5 proc.” – napisał europoseł KO. Politycy Trzeciej Drogi zaczęli wskazywać, że to głosy na ich partię pozwoliły odsunąć PiS od władzy. „Bez tych 5 proc. Donald Tusk nie byłby premierem, a twoja żona nie byłaby prezydentem Gliwic. Pozdrawiam” – stwierdził poseł Kamil Wnuk z Polski 2050.
Wczoraj szefowie mniejszych części koalicji zapowiedzieli, że będą próbować wyciszać spory. – Jesteśmy na poziomie odpowiedzialności za kraj, a nie na poziomie jakichś nawalanek na Twitterze. Będziemy apelowali do naszych środowisk, żeby sobie zrobiły detoks od Twittera na najbliższych przynajmniej kilka dni, jeśli nie tygodni. Bo my dzisiaj potrzebujemy ludziom opowiedzieć, jaki mamy plan na załatwianie rzeczy, które są dla nich ważne, a nie kopać się czy szczypać po kostkach – stwierdził marszałek Sejmu.
Oddzielną kwestią jest sprawa Michała Kamińskiego. Senator PSL bezpardonowo zaatakował Donalda Tuska. – Nie stało się nic, żeby koalicja przestała funkcjonować, ale stało się wszystko, by na jej czele przestał stać Donald Tusk – mówił Michał Kamiński w Polsacie News. Powiedział również, że premier nie ma już wyczucia politycznego, wyzywając Donalda Trumpa od ruskich agentów, a Karola Nawrockiego od alfonsów. Sztabowi Trzaskowskiego zarzucał, podobnie jak Joanna Mucha, amatorszczyznę i to, że uczyli się polityki z seriali telewizyjnych.
To natychmiast dało asumpt do atakowania PSL. Swoje nierozwiązane kwestie z ludowcami ma m.in. Michał Kołodziejczak, który faktycznie zarzucił ministerstwu rolnictwa sabotaż Rafała Trzaskowskiego. „Dlatego mówię jasno – gdyby ministerstwo, w którym pracuję, przyjęło priorytety, które kolejny raz dziś w długiej rozmowie poruszyłem z ministrem Siekierskim, byłoby całkiem inaczej” – napisał na X wiceminister rolnictwa.
Nad samym Michałem Kamińskim zawisły czarne chmury. Może on stracić fotel wicemarszałka. – To jest decyzja prezydium Senatu i władz klubu. Będą oni zajmować się kwestią związaną z wcześniejszymi zarzutami pana marszałka dotyczącymi niezasadnego podejrzenia, że był on śledzony przez kierowców czy przez pracowników Senatu. Obecne wypowiedzi dorzucają kolejne tematy, którymi władze klubu i Senat powinny się zająć – mówi nam Tomasz Lenz, senator KO.
Politycy wskazują również na to, że ten atak na premiera z pewnością nie jest przypadkowy. – Prześledźmy historię wypowiedzi pana Michała Kamińskiego – od zachwytu nad byłym już dyktatorem Chile po działalność w PiS, gdy bezkompromisowo atakował Platformę Obywatelską i Donalda Tuska. Później funkcjonował jako główny krytyk PiS. Później przeszedł do PSL. Sądzę, że przed nami jeszcze wiele lat różnych ciekawych wypowiedzi i sytuacji związanych z Michałem Kamińskim. Życie pokazuje, że jest osobą z bardzo zróżnicowanymi postawami – mówi nam Tomasz Lenz z KO.
Wśród polityków obozu rządzącego pojawiają się dwie narracje. Pierwsza to taka, że Michał Kamiński gra już razem z Radosławem Sikorskim i Romanem Giertychem. Wszyscy panowie doskonale się znają, a ten pierwszy to potencjalny kandydat do zastąpienia Tuska w KO. Ponieważ jednak nie jest on na tyle silny, by zaatakować lidera wprost, to wykorzystuje Michała Kamińskiego. Zdaniem osób związanych z PSL jego atak był zaś ustalony z liderami Trzeciej Drogi. Władze PSL podkreślają, że nie ma mowy o zmianie premiera. To by sugerowało, że Kamiński to manewr do wewnętrznych targów. A te są ciągle w grze. PSL walczy o kolejne stanowiska, w tym stanowisko dyrektora generalnego Lasów Państwowych.
Taka sytuacja w oczywisty sposób jest niekomfortowa dla Donalda Tuska, którego pozycja słabnie. – To nie jest już ten sam Tusk co w 2012 r. ani nawet ten sprzed 1,5 roku. Jego pozycja polityczna po przegranych wyborach nigdy nie była tak słaba – mówi nam Waldemar Buda. Jego zdaniem można spodziewać się prób uspokajania koalicjantów, ale to nie przyniesie żadnych skutków.
Jak przypomina prof. Mieczysław Ryba, Tusk ma jednak atuty. Po pierwsze uwikłał koalicjantów w łamanie prawa, a także znacznie zmniejszył ich poparcie społeczne. – Zaplecze polityczne Kosiniaka-Kamysza, Hołowni i Czarzastego chce czerpać korzyści z władzy, a nie iść w niebyt polityczny po przyspieszonych wyborach – mówi politolog. – Jeżeli wobec Karola Nawrockiego angażowano służby w sposób wyjątkowo brutalny, to czy nie stanie się tak wobec koalicjantów? Nie wiemy, o jakie sprawy może chodzić, ale Tusk by się nie zawahał, aby zbierać sobie materiały czy „argumenty” na taki właśnie czas, gdyby chcieli grać z nim twardo – mówi nam prof. Ryba. Jego zdaniem Donald Tusk będzie próbował spacyfikować wewnętrzną opozycję.
W czasie rozmowy telefonicznej z Donaldem Trumpem rosyjski zbrodniarz Władimir Putin stwierdził, że zemści się za niedawne ukraińskie uderzenie w bombowce. Kilka godzin później agresor uderzył na obwód czernihowski przy użyciu dronów kamikadze. Zginęło co najmniej pięć osób, w tym dziecko.
W środę odbyła się ponadgodzinna rozmowa telefoniczna prezydenta USA Donalda Trumpa z Władimirem Putinem. W jej trakcie rosyjski zbrodniarz odniósł się do niedzielnej akcji Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU), w ramach której uderzono w lotniska wojskowe Ołenia, Diagilewo, Iwanowo i Biełaja. – [Putin – red.] powiedział bardzo dobitnie, że będzie musiał odpowiedzieć na ostatni atak na lotniska – stwierdził Donald Trump.
Jak informowaliśmy w „Codziennej”, w ramach specjalnej operacji pod kryptonimem „Pajęczyna” ukraińskie służby przy użyciu dronów przeprowadziły ataki na cztery lotniska wojskowe w różnych częściach Rosji. W rezultacie uszkodzeniu bądź zniszczeniu uległo 41 samolotów, w tym rozpoznawcze A-50, bombowce Tu-95, Tu-22 i Tu-160, a także samoloty transportowe i tankowce An-12 oraz Ił-78.
Zapowiedziana przez Putina zemsta na stronie ukraińskiej nastąpiła ze środy na czwartek. Wtedy to Rosjanie przy użyciu dronów kamikadze przeprowadzili zmasowany atak na miejscowość Pryłuki w obwodzie czernihowskim, zabijając pięć osób, w tym niemowlę. Nie był to odosobniony przypadek celowych ataków na ludność cywilną przez Rosjan. Niedawno opublikowany raport organizacji Human Rights Watch (HRW) wskazuje na rosyjskie ataki wymierzone w mieszkańców Chersonia przy użyciu dronów. Opisany jest przypadek 23-letniej Anastazji Pawlenko, ktora 28 września ub.r. została wzięta za cel przez rosyjskich operatorów bezzałogowych statków powietrznych. „Gdy zbliżała się do mostu Antoniwka, dron zrzucił amunicję, która uderzyła w ziemię w pobliżu i eksplodowała, raniąc ją w szyję, nogę i żebro. Jak później wspominała Pawlenko, w szoku kontynuowała jazdę na rowerze w kierunku przejścia podziemnego, cała we krwi i z przebitymi oponami” – możemy przeczytać w raporcie HRW. To tylko jeden z kilkuset udokumentowanych ataków na ludność cywilną i niewojskowe obiekty w Chersoniu od czerwca 2024 r., przeprowadzonych przez siły rosyjskie przy użyciu dronów.
Zachód, dostrzegając zagrożenie, jakie stanowi Rosja, podczas środowego spotkania w Brukseli w ramach tzw. Grupy Kontaktowej ds. Obrony Ukrainy zadeklarował zwiększenie wsparcia militarnego dla Kijowa. – To potężna demonstracja naszej trwałej pomocy dla Ukrainy – powiedział brytyjski minister obrony John Healey.
Prezydent Donald Trump wprowadził radykalne ograniczenia w wydawaniu amerykańskich wiz. Zgodnie z jego decyzją nie dostaną jej obywatele 12 państw (Afganistan, Czad, Republika Kongo, Gwinea Równikowa, Erytrea, Haiti, Iran, Libia, Myanmar, Somalia, Sudan, Yemen), które uznano za stwarzające szczególne ryzyko dla bezpieczeństwa USA. W przypadku siedmiu kolejnych wprowadzono częściowe ograniczenia.
Bez wcześniejszych zapowiedzi Trump podpisał rozporządzenie prezydenckie nr 14161. Zdecydował w nim, że obywatelom 12 państw – m.in. Afganistanu, Libii, Jemenu, Iranu i Somalii – nie będą wydawane amerykańskie wizy. W wypadku siedmiu kolejnych państw, jak Wenezuela, Kuba czy Laos, ich obywatele będą mogli otrzymać wizę, ale ich liczba będzie mniejsza i będzie trudniej je dostać. To rozporządzenie nie dotyczy osób, które już mają amerykańską wizę lub zieloną kartę, niektórych kategorii wiz i osób, których obecność zostanie uznana za leżącą w interesie USA.
Kraje, które wybrał Trump, znalazły się na liście z różnych powodów. W wypadku niektórych chodziło o problemy z terroryzmem. W innych o wrogość ich rządu do USA. Powodem był też brak współpracy w walce z terroryzmem czy nieprzyjmowanie obywateli, którzy są deportowani przez amerykańskie służby migracyjne. Na liście znalazły się też państwa, których obywatele zbyt często pozostają nielegalnie w USA po skończeniu się ich wizy turystycznej.
Prezydent nie ukrywał, że inspiracją do wydania tego rozporządzenia był niedawny zamach terrorystyczny w Kolorado, w którym obywatel Egiptu, który został w USA po zakończeniu wizy, obrzucił uczestników proizraelskiej demonstracji butelkami zapalającymi. W opublikowanym w sieci nagraniu stwierdził, że ten atak podkreślił „ekstremalne niebezpieczeństwo, jakie stanowi dla kraju wpuszczanie obywateli obcych państw, którzy nie zostali poprawnie sprawdzeni, a także przez tych, którzy przybywają tu jako tymczasowi goście i zostają po zakończeniu ważności wizy”. – Nie chcemy ich – dodał Trump.
Wicerzecznik Białego Domu, Abigail Jackson, powiedziała, że Trump w ten sposób spełnił obietnicę ochrony bezpieczeństwa Amerykanów przed obywatelami obcych państw. Dodała, że te restrykcje to „zdrowy rozsądek”.
Podobne rozporządzenie Trump wydał już podczas pierwszej kadencji. Wszystkie objęte nim państwa miały muzułmańską większość, więc lewica oskarżała go wtedy o rasizm. Teraz prezydent USA stwierdził, że była to jedna z jego najlepszych decyzji, która uchroniła Amerykę przed wieloma atakami terrorystycznymi. – Nie wpuścimy do kraju osób, które chcą nam zrobić krzywdę, i nic nas nie powstrzyma przed uczynieniem Ameryki bezpieczną – powiedział.