Granica USA z Meksykiem to 2 tys. mil. W marcu straż graniczna wykryła 7181 nielegalnych przekroczeń. Wychodzi średnio 230 dziennie. To rekordowo niski poziom. – Zaczynałem jako agent Border Patrol w 1984 r., czyli 41 lat temu. Nie przypominam sobie ani jednego miesiąca od tego czasu, w którym liczba ta byłaby tak niska – mówił Tom Homan, „car graniczny” Donalda Trumpa.
Za prezydentury Joego Bidena było więcej nielegalnych przekroczeń granicy w ciągu jednego dnia niż teraz w ciągu miesiąca. Widocznie dotarło do nielegalnych, że nie warto tego robić, bo będą złapani i deportowani. Biden mówił, że potrzeba nowej ustawy, aby zatrzymać imigrację. Jak zauważył Trump, „wszystko, czego naprawdę potrzebowaliśmy, to nowy prezydent”. W Polsce też można to zrobić, trzeba tylko chcieć.
W Rumunii od kilku dni trwa kampania przed wyborami prezydenckimi, w której dominują tematy międzynarodowe i obyczajowe, w tym kwestia wartości chrześcijańskich i przywileje dla LGBT. Według sondaży największe szanse na wejście do drugiej tury mają lider Sojuszu na rzecz Jedności Rumunów (AUR) George Simion oraz były premier Rumunii Victor Ponta.
Jak zauważa publicysta Republiki Jakub Augustyn Maciejewski, Ponta chce uchodzić za niezależnego polityka, choć pochodzi z centrum establishmentu postkomunistycznego Rumunii. – Z kolei sfrustrowani kandydaci tamtejszego salonu – zwłaszcza Marcel Ciolacu z ichniejszej lewicy i Nicolae Ciuca z tamtejszych liberałów – nie mogą być pewni wyniku, bo ich elektorat jest zniechęcony korupcją i parlamentarnymi przepychankami – tłumaczy ekspert ds. Rumunii.
W grudniu ub.r. Sąd Konstytucyjny Rumunii zdecydował się na anulowanie pierwszej tury wyborów prezydenckich, w których najlepszy wynik uzyskał populistyczny kandydat niezależny Calin Georgescu. W ubiegłym miesiącu odmówił mu natomiast startu w powtórzonych wyborach prezydenckich, zaplanowanych na 18 maja. Działania instytucji państwa rumuńskiego spotkały się z masowymi protestami społeczeństwa i wzrostem poparcia dla kandydatów spoza establishmentu.
W piątek 4 kwietnia oficjalnie rozpoczęła się kampania prezydencka, w której pierwszą turę zaplanowano na 4 maja, a drugą – dwa tygodnie później. – Ponowny start kampanii prezydenckiej w Rumunii oglądamy jak jakiś tandetny film o korupcji w sporcie. Przekupiony sędzia ogłosił falstart, zdyskwalifikował zwycięzcę i teraz ogłosił nowy wyścig – nie kryje Maciejewski.
Według najnowszego sondażu największym poparciem cieszy się lider Sojuszu na rzecz Jedności Rumunów (AUR) George Simion, który może liczyć na 35 proc. głosów. – Zdaje się, że większość wyborców Georgescu pójdzie za Georgem Simionem, który dysponuje zwartą partią opozycyjną, wzorującą się na PiS – Sojuszem na rzecz Jedności Rumunów – przybliża rumuńską scenę polityczną Maciejewski.
Niespodziewanie na drugim miejscu znalazł się były premier Rumunii, który w latach 2010–2015 piastował stanowisko przewodniczącego Partii Socjaldemokratycznej (PSD), Victor Ponta, cieszący się poparciem 23 proc. Na kolejnych miejscach uplasowaliby się: burmistrz Bukaresztu Nicușor Dan (16 proc.), były przewodniczący Partii Narodowo-Liberalnej Crin Antonescu (15 proc.) oraz Elena Lasconi (10 proc.).
W rozmowie z „Codzienną” Maciejewski zwraca uwagę na to, że dodatkowe zamieszanie wprowadził Ponta, który chce uchodzić za niezależnego polityka, choć pochodzi z centrum establishmentu postkomunistycznego. – Gdyby go porównać do polskich realiów, można by go nazwać takim małym Leszkiem Millerem, który po okresie kierowania postkomunistami próbuje wrócić do politycznej gry. Ostatecznie będzie podgryzał raczej innych postkomunistów, niż płynął na jakiejś społecznej fali – wyjaśnia ekspert ds. Rumunii.
W kampanii wyborczej tematy gospodarcze nie są tak istotne jak obyczajowe i międzynarodowe. Prawica mocno krytykuje biurokrację Unii Europejskiej i nawołuje do zbliżenia z USA. – Ale to, co rozpala emocje wśród wyborców, to kwestia wartości chrześcijańskich i przywileje dla LGBT. Rumuni są dość konserwatywni, a Cerkiew prawosławna bardzo stanowcza – zauważa Maciejewski.
– Mało kto otwarcie się przyznaje do protęczowych postulatów, a Elena Lasconi, która uzyskała drugi wynik w grudniu, choć obecnie popierana przez LGBT, wcześniej opowiadała się nawet za zakazem dla związków partnerskich – dodaje ekspert. Publicysta przypomina, że w wybory w Rumunii zaangażowane są tajne służby, które ingerują w kampanię, dyskredytują niektórych kandydatów i ewidentnie dbają o wyniki ludzi establishmentu. Stąd też wiele aspektów tej kampanii jest dla komentatorów głęboko ukrytych.
W Paryżu odbyła się demonstracja zwolenników Marine Le Pen. Francuska polityk powiedziała w jej trakcie, że walczy z wyrokiem politycznym, a nie sądowym. W tym samym czasie swoje demonstracje zorganizowali lewica i liberałowie prezydenta Emmanuela Macrona.
Jak informowaliśmy wcześniej, 31 marca liderka francuskiej prawicy została skazana za rzekomą defraudację pieniędzy Parlamentu Europejskiego. Oprócz ogromnej grzywny i czterech lat ograniczenia wolności paryski sąd pozbawił ją na pięć lat biernego prawa wyborczego. Oznacza to, że nie będzie mogła wystartować w najbliższych wyborach prezydenckich, w których miała ogromną szansę na zwycięstwo.
Jej zwolennicy i czołowi przedstawiciele światowej prawicy uznali, że był to proces polityczny, a jego prawdziwym celem było powstrzymanie jej przed dojściem do władzy. Zwolennicy francuskiej prawicy rzadko wychodzą na ulice. W niedzielę zrobili wyjątek. Szczelnie wypełnili plac przy paryskim Pałacu Inwalidów. Większość z nich zabrała ze sobą francuskie flagi. Według policji w wiecu wzięło udział ok. 7 tys. osób.
Marine Le Pen przemówiła do zwolenników, mając za plecami 120 posłów swojej partii. Powiedziała im, że padła ofiarą „polowania na czarownice” i teraz walczy „z wyrokiem politycznym, a nie sądowym”, który jest „egzystencjalną groźbą” dla praworządności. Dodała, że się nie podda.
– Ta decyzja „sądu” podeptała wszystko, co jest dla mnie najcenniejsze: mój naród, mój kraj i mój honor – powiedziała. – To my jesteśmy najbardziej zagorzałymi obrońcami praworządności – dodała. Stwierdziła też, że francuska prawica pójdzie w ślady Martina Luthera Kinga, który bronił praw obywatelskich w USA.
W wiecu wziął też udział formalny przywódca Zjednoczenia Narodowego (RN), 29-letni Jordan Bardella. Powiedział zgromadzonym, że „nie tylko Marine Le Pen została niesprawiedliwie skazana, ale zabito francuską demokrację”. Dodał, że decyzja sądu zostanie zapamiętana jako „mroczny dzień w historii naszego narodu” i „bezpośredni atak na naszą demokrację, rana zadana milionom patriotów”. Jego zdaniem to próba pozbawienia Francuzów wolności wyboru.
W tym samym czasie lewica zorganizowała swoją demonstrację na placu Republiki. Liderka Zielonych oskarżyła Le Pen, że jej argumenty to „teoria spiskowa” i atak na niezależność sądów.
Na przedmieściach Paryża, w Saint-Denis, swój wiec zorganizowali także liberałowie. Były premier Gabriel Attal stwierdził, że nie powinno się upolityczniać wyroku sądu, bowiem „nie jest naszym ani niczyim zadaniem twierdzenie, czy wyrok sądu był dobry lub zły”. Stwierdził także, że wyrazy oburzenia ze strony przedstawicieli światowej prawicy to „bezprecedensowa ingerencja” w wewnętrzne sprawy Francji.
W obawie o światowe spowolnienie kontrakty terminowe na amerykańską ropę naftową spadły na początku tygodnia o ponad 3 proc., do poniżej 60 dolarów za baryłkę. Osiągnęły tym samym najniższy poziom od 4 lat. Stało się to po serii obniżek o 6 proc. w zeszłym tygodniu. Tania energia to jeden z celów prezydenta USA Donalda Trumpa. Jego działania widać już na polskich stacjach paliw.
Tak gwałtownej obniżki cen ropy na rynku dawno nie było. „Powodem tej korekty jest wprowadzenie ceł na towary importowane do USA i zaskakująca decyzja OPEC+” – stwierdzili analitycy Reflexu, świadczącego usługi konsultingowe w branży energetycznej.
W reakcji na najnowszy pakiet ceł prezydenta Donalda Trumpa ceny surowca w USA gwałtownie spadły, przebijając w pewnym momencie nawet poziom 60 dolarów za baryłkę – najniższy od prawie czterech lat. Obecnie ropa kosztuje 15 proc. mniej niż przed tygodniem, kiedy to Trump ujawnił plany nałożenia nowych, sztywnych ceł na import z większości krajów.
Innym ważnym powodem osłabienia cen ropy jest to, że kartel OPEC i jego sojusznicy niespodziewanie ogłosili w zeszłym tygodniu, że przyspieszą plany zwiększenia produkcji. Osiem krajów kartelu w zaskakującej decyzji zgodziło się na realizację planu stopniowego wycofywania się z cięć produkcji ropy poprzez zwiększenie produkcji o 411 tys. baryłek dziennie w maju, czyli trzykrotnie więcej, niż oczekiwano, co stanowi 0,4 proc. światowej produkcji.
Zwiększy to podaż ropy naftowej w czasie, gdy wielu analityków spodziewa się osłabienia popytu. Na dodatek Arabia Saudyjska, największy na świecie eksporter ropy naftowej, obniżyła w niedzielę ceny ropy naftowej dla azjatyckich nabywców do najniższego poziomu od czterech miesięcy.
Tańsza ropa naftowa jest generalnie dobra dla konsumentów i firm, które używają benzyny, oleju napędowego i paliwa lotniczego. Obniżenie cen energii jest częścią planu Trumpa, aby ograniczyć inflację. Plan zaczyna działać, bo oprócz spadku cen ropy rosną jej zapasy, co dodatkowo powoduje presję na obniżki. W skali tygodnia dodatkowe zapasy ropy naftowej w USA wzrosły o 6,2 mln baryłek dziennie.
Analitycy nie spodziewają się wzrostu cen surowca w najbliższym czasie. Nawet gwałtownie niższe ceny mogą nie wystarczyć, aby pobudzić w nadchodzących miesiącach wyższy popyt na ropę naftową w Azji, regionie importującym dotychczas największe ilości surowca.
Analitycy serwisu E-petrol.pl zwrócili uwagę, że polityka celna USA przełożyła się nie tylko na skokowy spadek cen ropy naftowej, lecz także na umocnienie złotego do dolara. Ich zdaniem na stacjach w tym tygodniu kierowcy mogą mieć do czynienia z cenową stabilizacją, z szansą na dalsze spadki kosztów tankowania. Prognozy firmy na najbliższe dni wskazują na dalsze obniżki cen paliw w hurcie.